Celem dzisiejszej jazdy było Piaseczno, ale jak widać po śladzie, trasa doń wiodła mocno na okrągło. Odwiedziłem m.in. ulubioną drogę wzdłuż Raszynki w Michałowicach, Chińskie Centrum Targowe w Wólce Kosowskiej i Cmentarz Południowy w Antoninowie. Z zewnątrz wydaje się, że większość pochówków to najbardziej budżetowe opcje, zapewne dokonywane na koszt gminy. A w Piasecznie czekał na mnie rower ze złamaną klamką hamulca. Myślałem, że uda mi się ją wymienić, ale niestety poległem na tej czynności. Może gdybym miał więcej czasu i na spokojnie robił to w domu, to znalazłbym rozwiązanie, ale dziś po godzinie się poddałem. W ogóle ten dzisiejszy dzień był jakiś niefajny, Z wyjątkiem początku, który był całkiem spoko, jechało się źle i ciężko. Kolano, które odzywało się dotąd tylko na schodach, postanowiło dać znać o sobie i podczas kręcenia pedałami. Wracając do domu rozważałem nawet przez chwilę, by te ostatnie dwadzieścia kilometrów przejechać pociągiem. Ale gdy okazało się, że musiałbym czekać dwadzieścia minut, uznałem to za znak - i jednak wybrałem rower.
A kolano może domaga się odpoczynku? Od niedzieli przejechałem ponad 420 kilometrów.
Kolega Krzysztof, od lat mieszkający w Cleveland, ale odwiedzający Polskę w każde wakacje zadzwonił i umówiliśmy się na wspólną przejażdżkę. Ostatni raz jeździliśmy razem siedem lat temu, bo Krzysiek ma kuzyna sakwiarza i z nim robi wakacyjne wyprawy rowerowe po Polsce. A ze mną tylko takie krótkie pojeżdżawki i pogaduchy w trakcie. Trasę w mieście układaliśmy w trakcie, zgodnie z jego sugestiami i tym, co chciał zobaczyć i odwiedzić, a potem pojechaliśmy na Gassy. Do Góry Kawiarni nie chciało mi się jechać, zresztą za dużo czasu zmitrężyliśmy na postoje, ale zatrzymaliśmy się na popas w kawiarni Full Gassy w Czernidłach. To też inicjatywa kolarsko-gastronimiczna Maćka Grubiaka z lodami, ciastkami, kawą i wszystkim, co potrzeba spragnionym rowerzystom. Po przedostaniu się promem na drugi brzeg Wisły zawróciliśmy w stronę Warszawy i przez Otwock, a potem wzdłuż torów do Falenicy, a dalej Mozaikową i Mrówczą. Następnie na naszej drodze było Międzylesie, postój przy ulicznej pompie w Zerzeniu, wał Miedzeszyński i Most Łazienkowski.
Niemal na zakończenie naszej podróży, na Nowowiejskiej, przednie koło wpadło mi w szynę i zaliczyłem glebę. Samo oczywiście nie wpadło, to ja musiałem skręcić, żeby nie wpaść na wyjeżdżający tyłem z miejsca postojowego samochód. Szlif na łokciu i kolanie to naturalne następstwo takiego zdarzenia, a rozmiary zależą od prędkości. Dziś była niewielka, więc i kontuzja błaha i nie przeszkodzi w jeżdżeniu.
Korzystając z pobytu na działce kontynuowałem zbieranie kwadratów w okolicach Nasielska. Działkowy rower nadaje się do jazdy terenowej, co dziś bardzo się przydało. Nie wiem co bardziej mnie wyczerpało - teren czy upał - ale tak ciężko nie jechało mi się jeszcze nigdy. Nawet nie chcę i nie umiem tego opisać. Max square: 54x54 Max cluster: 3405 (+17) Total tiles: 6350 (+11)
Nie miałem pomysłu na dzisiejszy wyjazd, więc pojechałem zawieźć zostawione wczoraj na działce okulary i odebrać przyszykowane dla mnie śrubki. Wprawdzie nie była to sprawa pierwszej potrzeby, ale powód do wyjazdu dobry jak każdy inny. Z Piaseczna pojechałem do Cieciszewa uzupełnić kalorie pączkiem i słodkim napojem gazowanym, a stamtąd stałą i lubianą trasą do domu. Temperatura wreszcie przyjazna dla ludzi, do tego wiatr w plecy, sama przyjemność taka jazda.
Dziś trzeba było pojechać uzupełnić zapasy żywnościowe, gdyż w lodówce już tylko światło zostało. Dlatego wczoraj wyrysowałem sobie taką krótką trasę po kwadraciki znów udało się odkryć nieodkryte fragmenty Młocin, Dąbrówki Leśnej i Łomianek.
Rano zięć poporsił mnie o sprawdzenie stanu licznika w samochodzie służbowym i to rozpoczęło zdarzeń skutkujących znaczącym opóźnieniem wyjazdu rowerowego. Okazało się, że akumulator całkiem się rozładował, a ja nie chciałem zostawiać nierozwiązanego problemu. Kable rozruchowe wożę ze sobą nie tylko w zimie, ale przez okrągły rok i nawet jak przydadzą się raz na pięć lat, to uważam, że tak trzeba. Dziś właśnie przyszedł ten dzień. Gdy silnik zaczął pracować, pojechałem trasą S79 do lotniska i z powrotem podładować akumulator, a gdy wróciłem i wsiadłem na rower, zauważyłem w przedniej oponie kompletny flak. Zdjąłem koło, wyjąłem dętkę, znalazłem dziurę, nakleiłem łatkę, napompowałem i wreszcie mogłem ruszać. Te nieprzewidziane okoliczności na tyle opóźniły mój wyjazd, że jechałem właściwie troszkę po kwadraciki, a reszta to była totalna improwizacja. Na stałą trasę wróciłem dopiero jadąc wzdłuż Wisły z Wólki Dworskiej w stronę Gassów. To ostatnia jazda z bazy w Piasecznie, wracam do domu.
Dziś do Góry Kalwarii pojechałem nieco dalszą drogą, ale nie na tyle by przekroczyć setkę. Rysując trasę zależało mi na raczej na nowych drogach, czytaj: "kwadracikach" i nawet nieźle mi to wyszło. Asfalty dobre, drogi puste, pogoda niezła, więc droga do Góry Kalwarii minęła nie wiadomo kiedy. Znów nie miałem na tyle czasu by się rozsiadać w kawiarni, ale odwiedziłem kontrolę antydopingową, przywitałem się z Maćkiem, który dziś zamiast stać za ladą, prowadził rozmowę biznesową, zatankowałem bidony i pojechałem. Przed Gassami odebrałem telefon od żony z zapytaniem, czy jadę w tę burzę. W Piasecznie lało, waliło i błyskało, a ja zupełnie nieświadom cieszyłem się doskonałą pogodą. Dopiero w Konstancinie usłyszałem pierwszy i jedyny grzmot, ale bez żadnych innych oznak burzy, a po kolejnych kilku kilometrach, w Chylicach, wjechałem w strefę deszczu. Było jednak tak gorąco, że niewiele sobie z niego robiąc, radośnie pedałowałem do celu. Piętnaście minut wystarczyło by zaczęła mi chlupać woda w butach, ale to był już koniec deszczu. Właściwie jedyną niedogodnością dzisiejszej jazdy były zachlapane okulary i ograniczone widzenie.
Z Piasecznia do Góry Kalwarii jest bliżej i jedzie się ciekawszą drogą, o ile nie wybiera się drogi wojewódzkiej 79 :). Ja jechałem przez Wagrodno, Julianów i Sobików. Zatrzymałem się w Górze Kawiarni uzupełnić bidony, bo upał dziś niemiłosierny, ale zapomniałem zrobić zdjęcia, więc zamieszczam pustostan z porannego spaceru z psem. Przynajmniej od czterech lat ten budynek stoi pusty. Powrót przez Gassy.
Pojechałem kawałek na zachód zobaczyć co nowego w tamtych okolicach. Właściwie to dwie rzeczy godne wzmianki: można przejechać przez Las Bemowski i druga; nadal trwają prace drogowe w Wojcieszynie. Aha! Trzecią jest zegar nadal pokazujący czas z dupy.