Pierwszy od dawna wyjazd rowerowy w dość niskiej temperaturze. Z ostrożności włożyłem rękawki i nogawki, a na grzbiet najcieńszą kurtkę trzepotkę. Temperatura poranka to zaledwie 8°C i przyznam, że było mi dość chłodno, ale do wytrzymania. Niemniej chodziło mi po głowie skrócenie trasy, jednak odrzuciłem tę myśl i przejechałem cały zaplanowany dystans. Kolejny poranny, przedśniadaniowy trójkąt gassowy, odfajkowany.
Zdjęć nie robiłem, więc dla uwagi wrzucam jedno z domowego archiwum
Późno wyszedłem na rower, bo liczyłem, że może cieplej się zrobi, ale nie wyglądało, że się doczekam. Założyłem rękawki dla ochrony rąk przed chłodem i to w zupełności wystarczyło. Trasa na południe, przy wiejącym z zachodu wietrze nasuwała się sama przez się, więc tu nie miałem przynajmniej dylematu. Przez Wólkę Kosowską dojechałem do Szczaków i Marylki, a stamtąd zawróciłem i przez Nadarzyn wróciłem do domu.
Dzisiejszą jazdą przekroczyłem dwa tysiące kilometrów we wrześniu.
Rano miałem zadanie zlecone w Piasecznie i dopiero jak wróciłem, mogłem zastanowić się, gdzie mam jechać. Zeszło mi się na tej czynności dość długo, bo i kawę zdążyłem wypić i internet pobieżnie przejrzeć - i jakoś zebrać się nie mogłem. Pewnie dlatego, że wiało jak w kieleckim. ;) W końcu postanowiłem zrobić pętlę pomiędzy najdalszymi stołecznymi mostami. Na Antoniewskiej na Siekierkach buduje się nowe, duże osiedla i zapewne po kilkudziesięciu latach zniknie wreszcie jezdnia z trylinki. Zawsze jak tamtędy jadę mam wielką obawę o swoje plomby, nawierzchnia od lat woła o pomstę do nieba.
Jadąc wzdłuż Wisły ścieżkami i "śmieszkam" dotarłem do Mostu Gdańskiego i tam zaczynał się teren. Pierwszy fragment pokonałem wałem przeciwpowodziowym , ale jazda po płytach jest jeszcze gorsza i gdy tylko mogłem, zjechałem na drogę gruntową. Na terenach FSO powstaje osiedle mieszkaniowe.
Za mostem Grota jest już normalna droga dla rowerów z asfaltową nawierzchnią i kładką, a za ostatnim mostem na północ, aż do niemal Jabłonny, z kostki. Ja tak daleko nie jechałem i tym właśnie mostem, kiedyś zwanym Północnym, a teraz Marii Curie-Skłodowskiej, wróciłem na swój brzeg Wisły.
Powrót lewym brzegiem i bulwarami wiślanymi do Legii, potem Plac Na Rozdrożu, Plac Zbawiciela, Plac Politechniki, Plac Narutowicza i dom. Jechało mi się dziś niezbyt dobrze, więc włączyłem tryb wycieczkowo-turystyczny i przestałem zwracać uwagę na licznik. Ale myślę, że gdybym dziś pojechał gdzieś na płn-wsch, np. do Małkini, to z tym wiatrem pobiłbym wszystkie swoje rekordy.
Gdzie można jechać w niedzielny poranek po uśpionych ulicach stolicy? Oczywiście na Gassy! Wyjątkowo nie uśpiona była tylko uliczka Agrykola, gdzie koleś z dość liczną ekipą techniczną i obserwatorami, robił slalom pomiędzy tyczkami na nartorolkach. W związku z tym nie mogłem się zbytnio rozpędzić na zjeździe, bo za dużo ludzi się kręciło. Zwykle jestem tam sam w niedzielę. Druga niespodzianka spotkała mnie na ulicy Rosy w Wilanowie, gdzie drogowcy zerwali asfalt, ale znaku na wjeździe nie postawili. Dobrze, że daleko nie musiałem się wracać, najwyżej z dwieście metrów. Na Gassach szoszonów i rowerzystów, pomimo wczesnej pory, jak zwykle sporo, a wszyscy kierują się na południe do Góry Kalwarii. Ja, jako że mój trójkąt ma wierzchołki Warszawa - Gassy - Piaseczno, obrałem kierunek zachodni, a ostatnie ramię trójkąta, prosto na północ. Na Żwirowej nie mogłem się powstrzymać, by znów nie zrobić zdjęć tego pięknego asfaltu, bo naprawdę aż wierzyć się nie chce, że doczekałem po tylu latach. Dodaję dwa kilometry, bo dopiero przy Chałubińskiego włączyłem licznik.
Czasu dziś nieco mniej, bo rodzinna wizyta na Bródnie, więc i kilometrów mniej. Dawno nie byłem w tamtych okolicach, ale widzę, że droga w Koczargach nadal rozkopana, zegar w Borzęcinie też chodzi jak chce. Prędko tam nie wrócę.
Dziś nigdzie mi się nie spieszyło i na rower wyszedłem dopiero jak się wyspałem, wypiłem kawę, posiedziałem i poczytałem internet. Ale nadal miałem szansę na stówę i narysowaną trasę, która to zapewniała, tylko niestety nie miałem jej w Garminie. A dałbym sobie rękę uciąć, że ją wgrywałem. I teraz bym nie miał ręki. Próbowałem pobrać ją z Dropboxa i za pomocą Garmin Connect przerzucić do licznika, ale jak na złość nie chciało się synchronizować. Wyłączałem i telefon, i licznik, nic nie pomagało. Musiałem zrezygnować, wobec tego z zaplanowanej trasy, a na dodatek zapomniałem włączyć po tej przerwie nagrywania. Stąd na mapie prosta kreska od Żelaznej do Ratuszowej, gdzie zlikwidowałem pauzę - i to ukosem przez Wisłę. :) Te wszystkie niepowodzenia i problemy odebrały mi chęć do konkretnej jazdy i postanowiłem pojeździć za kwadracikami. Na Tarchominie, Henrykowie, Choszczówce, Płudach, Michałowie-Grabinie, jest wiele ulic, którymi nigdy nie jechałem - i dziś to nadrobiłem. Jak zawsze będąc w okolicy wpadłem do "Cyklisty" w Nieporęcie, podziękować Kamilowi za rękawiczki, które są doskonałe i za przednią przerzutkę. Na drugą stronę Kanału Żerańskiego przedostałem się po sławnej niebieskiej kładce i przez Białołękę i Bródno wróciłem do domu.
PS. Znowu musiałem dopompować przednie koło. W domu okazało się, że dziurka jest bardziej z boku. Czyżbym źle założył i się przyszczypała?
Ciekawy byłem, jak będzie się jeździć na oponach 23 mm, bo jednak komfort jazd po nierównych chodnikach i ścieżkach z kostki, musi być niższy. Okazało się, że przy moim stylu jazdy różnica jest niezauważalna, niemniej w teren, za kwadratami, nie będę się chwilowo zapuszczał. Dzisiejszą trasę zaplanowałem sobie wyłącznie po asfaltach, włącznie z absolutnie idealnymi, tymi w Puszczy Kampinoskiej, ale gdy zadzwonił Darek, że samochód jest do odebrania, musiałem zmienić plany. Byłem w Łomiankach, więc trasa sama się nasuwała; Czosnów - Nowy Dwór - Nieporęt i wzdłuż Kanału na Białołękę. Niewiadomą był odcinek budowy trasy szybkiego ruchu S7, ale okazało się, że do mostu można już przejechać całkiem komfortowo. Reszta drogi też przebiegła bez kłopotów i to przy bezwietrznej pogodzie i idealnej temperaturze. Gdyby nie samochód, byłaby setka jak nic.
Samochodem do Darka na przegląd, oczywiście z rowerem w bagażniku, żeby mieć czym wrócić. Z Białołęki do Nieporętu już niedaleko, pojechałem więc tak samo jak w zeszły piątek, czyli po obu stronach Kanału Żerańskiego. Ponownie odwiedziłem też Cyklistę i tym razem Księgowy już był w pracy. Chwilę poopowiadał o chorobie, która dopadła go po Legionowskiej Katordze i ruszyłem do domu. Ale przedtem kupiłem sobie białe rękawiczki szosowe w dobrej cenie. Dzięki Kamil!
Na rower wyszedłem z samego rana, bo później jechaliśmy na działkę, no i o siódmej było przyjemne osiemnaście stopni. Trasa to tradycyjny niedzielny trójkąt przedśniadaniowy Piaseczno - Gassy - Warszawa. Na Żwirowej wzdłuż lotniska maszyny zrywały asfalt i aż mi się wierzyć nie chce, że wreszcie CAŁA ulica zyska nową nawierzchnię. Od lat jeżdżę tamtędy po straszliwych wertepach i straciłem nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. No, zobaczymy.
A po terenie powiatu piaseczyńskiego przebiega dziś wyścig kolarski dla amatorów na dystansie 200km. Kolarzy nie spotkałem, ale strażaków zabezpieczających trasę i owszem. Ciekawe kto wygrał.
Pojechałem na Białołękę umówić termin oddania samochodu na przegląd, a po drodze wstąpiłem na Cmentarz Bródnowski do mamy, zrobić troszkę porządku. Jak już wszystko miałem załatwione postanowiłem zobaczyć Zalew Zegrzyński i wrócić zachodnią stroną Kanału Żerańskiego. Przy okazji zajrzałem do Cyklisty, gdzie pracuje nasz Księgowy, ale Adam rozchorował się po tej swojej Legionowskiej Katordze, więc sam szef interesu, Kamil, zajrzał do mojej przedniej przerzutki i błyskawicznie uporał się z problemem. Do Warszawy wróciłem przez Płudy, Henryków i Białołękę Dworską. Kolano próbę zniosło zadowalająco.