A Strava nadal nie współpracuje. Kliknij tu i napisz czy przekierowało na moją dzisiejszą aktywność. height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/7291282096/embed/dadfb6414e5f4c330f3b63ba4f72530b46ecf1e5">
Na dziś nie planowałem wyjazdu rowerowego, bo to i pogoda niepewna, jakieś burze zapowiadali, do tego jeszcze o jedenastej smutna uroczystość, a potem jeszcze zakupy... Ale córka nieświadoma tych wszystkich uwarunkowań, wysłała wiadomość z prośbą o odbiór z Piastowa zakupionych książek. Bardzo mi to podpasowało, bo dzięki temu miałem okazję jednak się przejechać. Zabrałem do plecaka kurtkę przeciwdeszczową na wypadek tych zapowiadanych burz i pojechałem, odebrałem i coś tam jeszcze pokręciłem, żeby nie było tylko tam i z powrotem. dalekie pomruki burzy usłyszałem dopiero w domu i to już dobrze po obiedzie, a deszczu nie ma do tej pory. Tak to jest z tymi wróżbitami od pogody. Skrypt Stravy nadal nie współpracuje z szablonem bloga i nie da się osadzić klikalnej mapki z trasą przejazdu. W zastępstwie jest zrzut ekranu.
Pochmurnie, 27°C, Odczuwalna temperatura 29°C, Wilgotność 71%, Wiatr 3m/s z PłnW - Klimat.app
Poranna wycieczka śladem zachodnich wiosek, czyli standard, ale dziś nie do końca. Otóz byłem naocznym świadkiem jak w Wojcieszynie, na Trakcie Królewskim, nieoznakowany radiowóz policyjny zatrzymał do kontroli faceta na motorynce. Dziwne i to z wielu powodów. Po pierwsze, to lokalna droga przez wieś. Po drugie ma progi zwalniające, więc słabo się jeździ radiowozem. Po trzecie wczesna godzina, za piętnaście dziewiąta w niedzielę. Po czwarte znikomy ruch, może ze dwa samochody na godzinę. Słyszałem, że zatrzymanego prosili o dowód osobisty, co dalej nie wiem, bo pojechałem dalej. Pewnie mieli podejrzenie, że może być wczorajszy i jedzie do sklepu po zaprawkę. Jeśli tak było, to facet mógł się nieprzyjemnie zdziwić, że w takim miejscu go zatrzymali, i sobie kłopotów narobił.
Zupełnie nie wiedziałem gdzie mam jechać i po prostu zdałem się na przypadek. Skręcałem w losowych miejscach, przypominając sobie dawno nieodwiedzane tereny. W końcu jadąc zakosami dotarłem do Nadarzyna i - ponieważ na Tarczyn nie miałem czasu - skręciłem na Parole, z myślą by po przecięciu katowickiej, wrócić od południa lokalnymi drogami. Niestety rzut oka na zegarek uzmysłowił mi, że muszę jechać najkrótszą drogą, czyli krajową "siódemką". Musiałem bezwzględnie być na trzynastą w domu, bo moje małe dziewczynki jechały z kochaną ciocią nad morze i musiałem je dostarczyć na Ursynów. Zadanie poważne, więc i poważnie przyłożyłem się do pedałowania i dzięki wiatrowi oraz układowi świateł ostatnie kilometry przejechałem NAPRAWDĘ szybko i zdążyłem wszystko zrealizować tak, jak obiecałem.
Jak widać po śladzie, nagrywanie trasy włączyłem dopiero po pięciu kilometrach jazdy i dopisuję jazdę do Reduty po odbiór zakupu. Stąd różnica kilometrów.
Ranek - panek, jak to mówią. Wczesny start pozwolił przejechać przez puste o tej porze miasto z dużą dozą komfortu. Nawet Gagarina koszmarnie zakorkowana na co dzień, po decyzji o jej zwężeniu właśnie teraz, gdy remontuje się wiadukty Trasy Łazienkowskiej, o tej porze pusta. Zresztą remontowanych kawałków dróg nie brakuje ostatnio, gdzie bym nie jechał, tam są jakieś utrudnienia. Może kiedyś i droga na Gassy też się kiedyś doczeka, bo asfalt już z roku na rok coraz bardziej popękany i wszyscy chcą jechać, wąskim na pół metra paskiem jeszcze całego asfaltu. No ale dla mnie dzisiaj wystarczyło tej szerokości, zresztą to dotyczy tylko kawałka do mostka w Obórkach, bo później już jest bardzo dobra nawierzchnia na całej szerokości. W Gassach na przystań nie zjeżdżałem, żeby czasu po próżnicy nie tracić, tylko od razu przybrałem kierunek na Piaseczno i do domu. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie skorzystał z asfaltów budowanej drogo szybkiego ruchu. Tym razem dogonił mnie samochodem facet z ochrony, ale udało mi się go przekonać i pozwolił mi dojechać do końca. Potem już tylko przenieść rower przez barierkę, otworzyć furtkę i wyjść prosto na Wirażową. Temperatura rano rześka, ale ja jestem zimnolubny i nawet jak wychodziło słońce żałowałem, że mam długi rękaw.
Tak wiele razy jechałem przez Przypki, że musiałem i dziś tam pojechać, dzień po tej strasznej tragedii. Trudno coś napisać sensownego. Spoczywaj w pokoju, nieznany Kolego.
Kolejna już niedziela, gdy budzę się o nieludzkiej porze, czyli o siódmej rano, i nie mogę ponownie zasnąć. Starałem się jak mogłem, ale skoro się nie udawało, to wstałem, ubrałem się i wyszedłem pojeździć. Co tak na bezdurno będę w łóżku leżał, prawda? Niewielki ruch samochodowy daje komfort jazdy i pozwala dość swobodnie podchodzić do kolorów świateł na sygnalizatorach. Bez zbędnych postojów dotarłem Czerniakowską i Powsińską do Wilanowa, a po chwili już byłem na wiejskich drogach wiodących do przystani w Gassach. Pomimo dość wczesnej pory i dość szybkiej jazdy, minęło mnie wielu kolarzy i rowerzystów, dla których moje tempo było zbyt mało wymagające. Nie, żeby się ścigali, czy robili mocny trening, ot, jechali 30 km/h swobodnie przy tym rozmawiając - i tyle ich widziałem. Gdy skręciłem na zachód i zacząłem oddalać się od Wisły, już nikt mnie nie wyprzedzał, zapewne dlatego, że nikt za mną nie jechał. :) Po minięciu Piaseczna, w Nowej Woli, znowu wbiłem na budowaną S79 z zamiarem dojechania do Wirażowej, tak jak w ubiegłym tygodniu. Tym razem spotkałem po drodze samochód z ochrony budowy i nawet pan krzyknął do mnie: - Proszę tędy nie jeździć! Ale że zrobił to tak jakoś bez przekonania i nie miał zamiaru mnie ścigać samochodem, zignorowałem jego prośbę i pojechałem dalej. Jednak trochę mnie to wybiło z konceptu i chcąc jak najszybciej opuścić ten odcinek, pojechałem za daleko i znalazłem się na prawdziwej S79. Na szczęście jest tam szerokie pobocze, a samochodów jechało niewiele, niemniej do komfortu psychicznego było dość daleko. Głównie z powodu obawy o mandat. I co? Radiowóz przejechał koło mnie i policjanci nie uznali za stosowne podjąć interwencji. Czyli nie popełniłem wykroczenia, czy jak? I tak przejechałem pięć długich kilometrów i dopiero pod Marynarską znalazłem schody na wiadukt i mogłem opuścić tę trasę. I to tyle przygód na dziś.
Korzystając ze słonecznej pogody i wiatru z zachodu, zaplanowałem wczoraj trasę zaczynającą się i kończącą w Nowym Dworze Mazowieckim. Z uwagi na towarzysko - rodzinne zobowiązania, musiałem być wcześniej w domu czyli zdążyć na powrotny pociąg o 13:36. W porannym pociągu relacji Warszawa Zachodnia - Działdowo, nadspodziewanie dużo ludzi, a w przedziale rowerowym już na Gdańskiej zabrakło wieszaków. Z rozmów wynikało że jadą do Nasielska na objazd trasy jakiegoś wyścigu. Pociąg jechał jak zawsze, dopóki nie stanął w polu i nie zaczął przepuszczać bardziej uprzywilejowane składy, a ja zastanawiałem się, czy wystarczy mi czasu na zaplanowane kilometry i powrót o czasie na stację. Nawet chciałem już zrezygnować i wracać prosto do domu, ale jakoś się przemogłem. I dobrze. Wprawdzie zacząłem z półgodzinnym opóźnieniem, ale żadnych polnych, ani leśnych dróg na trasie nie było, a w końcówce jeszcze wiatr pomagał i przyjechałem dwadzieścia minut przed pociągiem. Drogi częściowo już znane, ale jadąc po nowe kwadraty poznaje się i nowe drogi. Wszystkie były w przyzwoitym stanie i nawet krajowa 62 dała się w miarę bezstresowo przejechać. Nowych kwadratów wpadło osiemnaście, ale najważniejszy w rywalizacji, czyli niebieski kwadrat, urósł też i ma już bok 44x44. Dopisuję kilometry ze stacji Warszawa Wola do domu. Już dawniej stwierdziłem, że lepiej i wygodniej tu wysiąść, niż na Zachodnim.
Pogoda nadal dopisuje, ale dalekich podróży nie planowałem i tak sobie jeżdżę do tych Gassów już któryś raz. :) Tak się składa, że ciągle mam coś w Piasecznie do załatwienia, a stamtąd prosta droga przez Chylice i Konstancin nad Wisłę. Dziś tylko zmodyfikowałem powrotną drogę i pojechałem Wałem Zawadowskim, a od elektrociepłowni szutrem na koronie wału do Mostu Siekierkowskiego.