Jak nie mam pomysłu na trasę, zawsze na podorędziu jest niezawodny trójkąt o wierzchołkach Warszawa - Piaseczno - Gassy. A że dziś drogowcy nie pracowali na S7, to już przed Zgorzałą wbiłem na nowiutki asfalt i dojechałem aż do Kolonii Lesznowola. Tam, przy Biedronce, zszedłem po schodach do drogi magdaleńskiej i po chwili byłem u córki. Tym razem nie zabawiłem tam długo i po krótkiej chwili jechałem już do przystani w Gassach. Tu drugi, jeszcze krótszy przystanek na szybką fotkę i zacząłem rysować ostatnie ramię trójkąta, czyli kierunek północno - zachodni. Pogoda dopisuje, rowerzystów i spacerowiczów dużo, a sądząc po samochodach na parkingu, również plażowicze rozpoczęli sezon na opalanie. To tyle.
"Powiewa flaga, Gdy wiatr się zerwie A na tej fladze, Biel jest i czerwień
Czerwień - to miłość, Biel - serce czyste... Piękne są nasze, Barwy ojczyste"
Skoro pomimo niedzieli obudziłem się wcześnie, a za oknem nie padało, to zrezygnowałem z dosypiania i wybierałem poranną przejażdżkę. Założyłem nowy strój kolarski, ale na to ubrałem kurtkę ultralight i nogawki, bo rano było jeszcze dość chłodno. Przewidując mniejszy ruch ciężarówek na drodze krajowej 92 do Poznania, bo to i wcześnie i niedziela, wybrałem tę właśnie trasę na początkowe dwadzieścia kilometrów. Wprawdzie po drodze są w paru miejscach znaki zakazu ruchu rowerowego, ale jest szerokie pobocze i nikomu nie przeszkadzałem w jeździe. A przynajmniej tak mi się zdaje, bo nikt na mnie nie trąbił. Policjantów też nie spotkałem. Krajówkę opuściłem dopiero jak zobaczyłem drogowskaz na Dwór Pilaszków. Swoją drogą nigdy tam nie byłem w środku i nawet nie wiem, kiedy jest czynne to Muzeum Dworu Polskiego. Przez Borzęcin tym razem przejechałem bez zatrzymywania i fotki z kontrolą czasu i dopiero za Wieruchowem zrobiłem przystanek na rozebranie. Słoneczko ładnie zaczęło przygrzewać i można było już pokazać światu mój prezent imieninowy. :)
Wczoraj poświęciłem kilka godzin na serwis mojego Baranka i dawno, dawno zamówione części doczekały się wreszcie na założenie. Czekałem z tym aż skończę puszczańskie kwadraty, bo już chciałem wrócić do cienkich opon i moich fajnie cykających kół Mavic Aksium. Założyłem nowy mechanizm korbowy Shimano Sora 50x39x30, kasetę 12x25 i łańcuch. Korba przejechała ze mną 47 500 km, a kaseta z łańcuchem około 10 000, czyli czas był najwyższy. Długo mi się z tym zeszło, ale trud nie poszedł na marne - od razu poczułem różnicę w jeździe. Rower sam chciał jechać, kręciło się lżej, jechało się ciszej, biegi wchodziły bez zgrzytów i precyzyjnie. Nie sądziłem, że mi się to wszystko tak uda i taki dobry efekt przyniesie. Pomocy serwisu potrzebowałem tylko przy odkręcaniu pedałów, bo mój klucz nastawny nie podszedł, a płaska 15 jest rozkalibrowana, od walenia w nią młotkiem przy poprzednich odkręcaniach. Mechanik specjalistycznym kluczem poluzował mi pedały, a ja w domu już bez trudu odkręciłem imbusem. Dzisiejsza jazda dość krótka, ale rano byłem na basenie, potem mięso na pasztet kręciłem przez maszynkę i tak się zeszło. Czasu wystarczyło na pojechanie do córki i zabranie od niej kiełbasy zamówionej u masarza z Sobikowa. Konsumpcja na miejsce potwierdziła zasłużoną sławę, jaką cieszy się ten rzemieślnik - amator. Walory smakowe są nieporównywalne z produkcją przemysłową dostępną w sklepach. A z innej beczki, to zdjęcie poniżej dedykuję amatorom rowerów, o cenie składającej się z minimum pięciu cyferek. Szóstka z przodu też wchodzi w grę rzecz jasna. A pociąg na Mleczarskiej jest tak rzadkim zjawiskiem, że musiałem to uwiecznić na fotografii. :)
Wydaje mi się na dzień dzisiejszy, że chwilowo mam dość jazdy terenowej po Puszczy Kampinoskiej. To co zamierzałem, czyli białe plamy kwadratowe, udało się wypełnić kolorem zielonym - i na razie wystarczy. Czas zdjąć z Baranka opony 32 mm, skończyć z udawaniem gravela i powrócić do kolarstwa szosowego. Kusi mnie jedynie, by za jakiś tydzień sprawdzić jakość naprawy drogi do Górek, ale położenia asfaltu, sądząc po użytej poniżej technologii, nie ma się co spodziewać. Choć muszę przyznać, że nowy asfalt położony w tym roku, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jednak te dwa kilometry drogi szutrowej - było, jest i zostanie.
Dzisiejsza trasa nie byłą szczególnie wymagająca, zaledwie kilka razy zsiadałem z roweru na podjazdach, gdy opony zagłębiały się w piachu. Byłą za to ciekawsza od dotychczasowych i zobaczyłem wreszcie te wszystkie charakterystyczne miejsca z przewodników. Na dodatek przy powrocie nie miałem dylematów i pokus jazdy pociągiem, tylko dość sprawnie i szybko przez zachodnie wioski dotarłem do Warszawy. Nawet miałem zapas czasu by dokręcić do setki, ale jakoś nie wyszło.
Jeszcze wczoraj prognozy pokazywały jedenaście godzin deszczu połączonego z porywistym wiatrem. Nie planowałem więc żadnych wyjazdów i sobota miała być dniem odpoczynku. Okazało się jednak, że wróże pogodowi znowu dali plamę, a ja siedziałem w domu i czekałem na te zapowiadane opady. W końcu zajrzałem na portale pogodowe - te same co wczoraj, zresztą - a tam już zmienili zdanie. Deszczu nie ma i nie będzie, jakby powiedział pewien minister finansów. Nie miałem nic zaplanowanego, a że wiatr z zachodu wiał dość mocno, to wybrałem kierunek z grubsza południe - północ i te parę sobotnich kilometrów wykręciłem. Trasa, jak trasa - nic ciekawego, to i pisać nie ma o czym.
Nie chce mi się jeździć po mieście i jeśli mogę, to wybieram pociąg, aby wydostać się z Warszawy. Dziś padło na Szybką Kolej Miejską, zwaną eSKaeMką, która dowiozła mnie do Wieliszewa. Tym samym najgorszy fragment wylotówki na Mazury, skróciłem do niezbędnego minimum. Za rondem w Wieliszewie jest nieco lepiej dzięki poboczu, w Zegrzu pojawia się równoległa droga lokalna, potem są jakieś ścieżki i do Serocka, a potem Wierzbicy, można dojechać bez zbędnego stresu. Po pokonaniu mostu na Narwi od razu skręciłem w lewo i tu niestety asfalt skończył się szybko i zacząłem jazdę terenową. Wałem przeciwpowodziowym wzdłuż Narwi dało się jechać, ale później było już nieco gorzej. A raczej całkiem źle, dawno tyle nie spacerowałem z rowerem. Dobrze, że tym razem było to zaledwie kilka kilometrów po lesie, a nie jak w przypadku Kampinosu ponad czterdzieści. Za to gdy już wyjechałem z lasu i dotarłem do szosy, od razu natknąłem się stację Orlen i mogłem posilić się hot-dogiem i napić kawy. Do domu było jeszcze prawie sześćdziesiąt kilometrów, ale jazda po asfalcie nie niesie niespodzianek i sprawnie doturlałem się do domu. PS. Przy okazji zaliczyłem gminę Zatory i zlikwidowałem białą plamę na mapie mazowieckich gmin.
Nie mogę powiedzieć, że nie wiedziałem, co mnie czeka. Pierwsze trzydzieści kilometrów pokonałem ze średnią prędkością 15 km/h, później, gdy skręciłem na północ, było tylko trochę lepiej. Najlepiej zaś było na samym końcu, gdy jechałem prosto na zachód do Nasielska. Musiałem jednak najpierw ostatni pusty kwadrat zaliczyć, który pozwalał na powiększenie głównego, niebieskiego kwadratu do wymiarów 42x42. Dlatego w Starej Wronie skręciłem na wschód, pod wiatr i dopiero po pięciu kilometrach rozpocząć wyścig z czasem. Pociąg miałem o 15:18, a następny za godzinę, więc bardzo mi zależało, żeby zdążyć. Na szczęście wiatr zrobił za mnie robotę i przyjechałem osiem minut przed czasem. Osiemnaście kilometrów w trzydzieści pięć minut, a na segmentach powyżej 34 km/h. Taką jazdę to ja lubię. :)