Piękna pogoda daje okazję do wyciągnięcia z powrotem letnich ciuchów i cieszenia się jazdą "na krótko". Odebrane wczoraj książki zawiozłem do Piaseczna, a stamtąd gdzie mogłem pojechać? Oczywiście do Góry Kalwarii! :) Tylko tym razem zupełnie inną drogą, którą od lat nie jechałem, przez Baniochę i Kąty, ale z pominięciem krajowej 79. Po zjedzeniu tytułowego zestawu powrót do Warszawy standardową trasą przez Gassy i Obórki do Wilanowa.
Turystyczny przejazd do przystani w Gassach i do Piaseczna, przy pięknej pogodzie. Nic nowego za wyjątkiem postoju w cukierni na rynku w Piasecznie. Gofry bardzo dobre, kawa też w porządku.
A hasło na plakacie jest z gruntu nieprawdziwe i nie wiem, skąd taki pomysł komuś się urodził. :)
Za to popularna, acz nielubiana i traktowana jako zło konieczne, droga z Łomianek do Czosnowa, czyli słynna Rolnicza już przejezdna całkowicie. Ludzie twierdzą, że jest nudna, mnie to nie przeszkadza i chętnie nią jeżdżę. Droga powrotna do domu wiodła przez puszczańskie wioski m.in. Truskawkę i Wiersze, gdzie zawsze staję na fotki przy kościele, ale do Leszna trzeba dojechać nielubianą przez mnie drogą wojewódzką
580 579.
Nielubianą, bo były tam w ostatnich latach dwa śmiertelne wypadki z udziałem rowerzystów. Dlatego ucieszyłem się, gdy po kilku kilometrach zobaczyłem ukończoną już, doskonałą drogę dla rowerów. Niestety zanim zdążyłem się nacieszyć, droga się skończyła i trzeba było wracać na szosę, chyba nawet kilometra nie ma. Trochę lipa. :(
Ostatni fragment drogi, z Leszna przez zachodnie wioski, nie przyniósł żadnych nowych obserwacji ani niespodzianek. Przez nadal zamkniętą drogę do Błonia, ruch samochodowy kieruje się teraz na ten kawałek i nie jest już tak pusto i przyjemnie, jak kiedyś.
Od rana miałem dzień wypełniony różnymi obowiązkami, takimi jak wizyta na Ursynowie i przeglądem samochodu, dzięki czemu przypomniałem sobie, jak to szczęście nie jeździć do pracy samochodem. Po powrocie zjadłem śniadanie, wypiłem kawę, przejrzałem wiadomości w internecie i ruszyłem dopiero po dwunastej. Nie miałem sprecyzowanego planu i jechałem według powiedzenia "gdzie oczy poniosą". W Michałowicach zauważyłem, że droga rowerowa zyskała nazwę "Piątki z Michałowic". Doczytałem po powrocie, że w ten sposób uhonorowano tych, którzy poszli do Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Nie omieszkałem również kolejny raz przejechać "pofalowanej" drogi rowerowej w Zamieniu i upewnić się ostatecznie, że te lamenty w internecie są wzięte z dupy. Chciałem też przejechać ulicą Marynarską po drodze rowerowej, która wygląda niezwykle kusząco, ale kończy się chodnikiem i w okolicach stacji Warszawa Służewiec i pętli tramwajowej, trzeba lawirować pomiędzy pieszymi. A jest tam naprawdę wąsko i ciasno, dobrze że nie muszę tamtędy jeździć.
Znowu późny wyjazd, dodatkowo opóźniony brakiem powietrza w tylnym kole. Dziurka w dętce zrobiła się w miejscu przecięcia opony, z którym to przecięciem jeździłem od pierwszego października. Obserwowałem ją jak się powiększa, ale myślałem, że do zmiany kół na zimowe wytrzyma. Na szczęście mam zapasową starą oponę, na dętkę nakleiłem łatkę samoprzylepną i mogłem jechać. Wiatr od kilku dni wieje z południa, więc znów pojechałem tak, by wracać z wiatrem. W Złotokłosie napotkałem sporą grupę ludzi ustawionych w szpaler i z aparatami i kamerami w rękach i na statywach. Wszystkie obiektywy skierowane były w stronę stojącej kolejki wąskotorowej, co wydało mi się dziwne, ale też cyknąłem kilka fotek. Później oni wsiedli do wagoników, a ja na rower i to tyle. Dopiero w domu doczytałem o co tam chodziło. https://www.kolejka-piaseczno.pl/content/pazdziernik-z-piaseczynsko-grojecka-koleja-waskotorowa
Wracając od strony Piaseczna wzdłuż S7 postanowiłem sprawdzić, czy sławna "falująca droga rowerowa" jest aż tak zła, jak piszą i pokazują. Tematem zajęła się nawet telewizja TVN, Super Express, i inne pomniejsze portale internetowe. Na ich zdjęciach wygląda to dość kuriozalnie, ale to tylko kwestia perspektywy i odpowiedniego kadrowania. Dziś z wiatrem jechałem ponad 30 km/h po tych niby falach i nie czułem na rowerze szosowym dyskomfortu. Czyli nie można i nie warto wierzyć nawet w to, co widać na poniższym zdjęciu. :)
W rzeczywistości jest zupełnie dobrze.
Mając na uwadze wczorajszą temperaturę ubrałem się dziś na jedną warstwę i okazało się, że to jest za mało. Po przejechaniu dwudziestu kilometrów, wobec braku widoków na rozgrzanie się, wróciłem do domu. Wypiłem kawę, ubrałem potówkę pod koszulkę z długim rękawem i tak ubrany ruszyłem testować temperaturę. Okazało się, że jest komfort termiczny i wobec tego można jechać, tylko nie bardzo wiedziałem gdzie. Pomysły na trasę rodziły się w trakcie jazdy i dzięki temu trafiłem w nowe miejsca i nową drogę rowerową odkryłem. Do dystansu dodaję poranne kilometry i te, które uciekły, bo zapomniałem włączyć licznik.
Klonowa w Koczargach jest nieprzejezdna już chyba z rok. Dziś z obu stron tej ulicy zrobiłem zdjęcia i zmierzyłem długość rozbabranego odcinka. To jeden kilometr i dwieście pięćdziesiąt metrów. Brawo! I druga sprawa. Nie wiem, czy istnieje związek olbrzymich kałuż na Trakcie Królewskim z tą inwestycją, ale wiem, że przez lata ich tam nie było. Tyle na dziś.
Ponad tydzień przerwy od jeżdżenia i to bez żadnego usprawiedliwienia. Ani na pogodę nie można zwalić winy, ani na chorobę, ani na rower popsuty - nic! Dziś w końcu zebrałem d... w troki i pojechałem na Gassy. Do Piaseczna już mi się skończyła dobra jazda po ekspresówce i trzeba było wrócić w stare, utarte koleiny. Tylko że teraz drogowcy zabrali się za drogi na drogi wzdłuż trasy i coś tam ulepszają. Komfort jazdy zdecydowanie się pogorszył, a do świateł w Lesznowoli zawsze stoi w korku kilkadziesiąt samochodów i to z obu stron - od i do Warszawy. Za to w Piasecznie skończyli remont ulic w centrum i Chyliczkowską można już spokojnie i komfortowo przejechać rowerem. Co jest z drogą w Chylicach nie wiem, wolałem pojechać bocznymi uliczkami. W Gassach chwilkę pogawędziłem z panią bosman od promu, o jej pobycie w Niemczech i pływaniu barką po Renie. Bardzo miła i pozytywna osoba. Powrót z Gassów przy dużym ruchu rowerzystów i kolarzy, ale mniejszym niż bywa latem, widać ludzie kończą już pomału sezon. Patrząc zresztą na ich ubiór, bluzy, kamizelki, kurtki, bufy, to dla nich już zima się zaczęła. Ja w swoim letnim stroju byłem chyba jedyny na całych Gassach. Nie wiem w końcu, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nimi?