Dawno już chodziła mi po głowie wycieczka do Secymina Polskiego, wiadomo po co. Dziś wreszcie udało się wstać i ogarnąć na tyle wcześnie, że postanowiłem w końcu ten zamiar zrealizować. Wróże zapowiadali pogodę wręcz wymarzoną i choć ranek był dość mglisty i ponury, to później się przejaśniło i kurtka "trzepotka" nie była tym razem potrzebna. Wystarczyła na górę jedna koszulka i nogawki do krótkich spodenek. Początkowo miałem zamiar okrążyć całą Puszczę Kampinoską, wracając przez Brochów i Żelazową Wolę, ale podczas posiłku sprawdziłem czas i wyszło mi, że trzeba się ograniczyć kilometrowo. Była to błędna decyzja, bo potem straciłem kupę czasu przebijając się od cmentarza w Palmirach do Truskawia. Może ktoś spytać, po co wybrałem tę drogę skoro nie dawniej niż dziesięć dni temu tamtędy jechałem? Może dlatego, że teraz było w odwrotną stronę i myślałem, że będzie lżej? Ale z górki po kocich łbach wcale lepiej nie jest. I na dodatek zaliczyłem kolejne kilometry dramatycznie powybijanej drogi do samego Truskawia. :epiej było skręcić na Pociechę i Sieraków, tak jak wredy jechałem. No cóż, mądry Polak po szkodzie! Choć w moim przypadku samokrytycznie przyznam, że słowa MistrzaJana z Czarnolasu do mnie się odnoszą też:
"Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."
Miałem ochotę się przejechać i pomimo, że niezbyt lubię jeździć po ciemku, to zaopatrzony w zapasową baterię do Convoya, drugie tylne światło, postanowiłem jednak parę kilometrów zrobić. Wyszło więcej niż planowałem, ale jechało mi się dobrze i wciąż wydłużałem sobie trasę. To tyle na dziś.
Rejestracja trasy przez aplikację MiFit z opaski MiBand 3 od Xiaomi. Robię to bardzo rzadko, jak widać dopiero trzydziesty trzeci raz. Jej wadą jest brak synchronizacji ze Stravą, więc i tak muszę używać Locusa w telefonie. Mokro na ulicach i inaczej nie będzie, po powrocie do domu założyłem szersze opony i błotniki Barankowi. Nie ma co patrzeć na wygląd roweru, tylko na możliwość jazdy z suchymi plecami. Wieczorem zrobiłem jazdę próbną, ale to już temat na oddzielny wpis.
Przedwczoraj zabrakło kilkuset metrów, wczoraj padało i było mokro, a dzisiaj postawiłem kropkę nad i. Temperatura odpowiednia do ubrania (albo na odwrót), jechało się przyjemnie i sympatycznie. Trasa stała przez zachodnie wioski.
Zapomniałem przedwczoraj zdjęć z Gassów dołączyć, więc dam je dzisiaj.
I to na dwa razy, bo za grubo się ubrałem. Najpierw na Próżną naprawić zamek błyskawiczny w kurtce, i wtedy poczułem, że za grubą kurtkę wziąłem i za grube spodnie. W domu szybko się przebrałem i wyruszyłem do Piaseczna oddać rzeczoną kurtkę. Powrót nie przez Gassy, a nieco skrócony, przez Konstancin, Bielawę i Okrzeszyn. W ten sposób utraciłem szansę na przekroczenie dzisiaj dziesięciu tysięcy kilometrów.
Nie sądziłem, że tak szybko zbliżę się do dziesięciu tysięcy kilometrów. Dramatycznie słaby sierpień (407), niewiele lepszy czerwiec (753) i i wrzesień (808), czyli stracone miesiące bardzo rowerowe, nie wróżyły dobrze dla rocznego przebiegu. Teraz już wiem, że założone minimum osiągnę. Zdjęcia z przystani w Gassach, oczywiście.
Nie byłem rano zdecydowany czy chcę jeździć, czy wolę surfować po internecie. Kiedy w końcu sieć mnie wypuściła ze swych macek, było już za późno na konkretną jazdę. Na dodatek nie wiedziałem gdzie chcę jechać i i w końcu wybrałem trasę bezpieczną i sprawdzoną. Jedynie w Pruszkowie i Regułach nieco zmodyfikowałem stały wariant powrotny i pojechałem nieco inaczej. Miałem pogodowe szczęście i nawet kurtki nie musiałem wyciągać, bo deszcz mnie wyprzedzał i tylko mokre jezdnie pokazywały, że był.