Postanowiłem dodać twórczy wkład do tego niepospolitego dziela, teraz ma zupełnie inną wymowę, prawda? Przekrzywienie linii horyzontu jest efektem zamierzonym, zmieniającym percepcję odbiorcy.
A na zakończenie wycieczki, już niemal przy domu złapałem weterana ruchu Rastafari w Polsce. Sądzę, że dredy tej długości trzeba hodować dobrze ponad dwadzieścia lat.
Już dawano załozyłem w Locusie folder: planowane trasy i umieściłem trasy narysowane pod kątem nowych gmin. Ponieważ
znawcy przedmiotu szczerze odradzali mi jazdę drogą krajową 62, czyli wylotówkę z Warszawy na Mazury, wczoraj więc
zmodyfikowałem odcinek do Pułtuska i to tak, że zyskałem dwie nowe gminy: Winnicę i Pokrzywnicę.
Na trasę wyruszyłem o 8:15 i najkrótszą drogą dojechałem do Nieporętu, a stamtąd do Zegrza i Borowej Góry. Ten
fragment jest mało stresujący, jest szerokie pobocze, a potem droga techniczna za ekranami krajówki, jedzie się
bardzo przyjemnie i komfortowo. Potem kładką pieszo - rowerową przedostałem się na drugą stronę i rozpocząłem
eksplorację nieznanych wcześniej dróg lokalnych. Ruch niewielki, asfalt w miarę przyzwoity więc jechałem sobie
spokojnie, zerkając tylko od czasu do czasu na telefon, by nie zgubić drogi i w ten sposób dotarłem do Kacic. Tam
znów wbiłem na krajówkę, ale że do Pułtuska było już tylko ze dwa kilometry, z czego jeden kilometr korka przed
rondem, jazda minęła szybko i bezstresowo. W odróżnieniu, jak mniemam, od kierowców i pasażerów samochodów, w
ślimaczym tempie przebijających sie przez miasto.Ja do miasta nie wjeżdżałem. Rynek już widziałem, w Domu Polonii
byłem, a przede mną było jeszcze wiele kilometrów do przejechania. Nawijałem więc kilometry na opony, ciesząc się z dobrej pogody, niezłego samopoczucia - z wyjątkiem bolących nadgarstków, rzecz jasna - i fajnej drogi. W pewnym momencie jednak, sielanka ta zastała brutalnie zkłócona. Usłyszałem z tyłu klakson i zobaczyłem jak "na trzeciego" wyprzedza mnie i inny samochód jakiś wariat trąbiący jak opętany. Potem, jak już nas wyprzedził postanowił dać nauczkę temu kierowcy, który wyprzedzając mnie nie spojrzał w lusterko i dał ostro po heblach. Zapiszczały hamulce a nic nie winien dostawczak jadący jako trzeci, nie wyhamował i przygrzmocił w tył samochodu drugiego, a tem przywalił w faktycznego sprawcę, tego idiotę. Idiota dał w pedał i odjechał, a ja minąłem dwa rozbite, stojące na poboczu samochody i udałem się w pościg*. Szybko jednak dałem za wygraną bo straciłem go z oczu. Nie zapamiętałem marki o numerze nie mówiąc, więc świadek ze mnie marny, ale jeśli ten gość w drugim samochodzie miał kamerkę, to idiota będzie miał pozamiatane. Wreszcie po stu kilometrach skończyły się boczne drogi i wyjechałem na drogę 62 z Serocka do Wyszkowa. Tam na przystanklu zrobiłem sobie pierwszy postój na jedzenie (dwa banany i dwa batony z ziarnami) i kontakt z domem, że żyję i mam się dobrze. Chciałem też wykorzystać zachodni wiatr i jechać do Wyszkowa, zamiast pod wiatr do Serocka, ale po sprawdzeniu kilometrów szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Musiałbnym przejechać aż 15 km więcej, a to nie jest warte jazdy z wiatrem w plecy przez pół godziny. Tak więc z tamtego punktu, gdzie kończy sie pierwsza mapa rozpoczłąłem drogę powrotną. Nie czułem zmęczenia, jechało się dobrze i nawet samochody tak bardzo nie przeszkadzały. Droga do mostu w Wierzbicy minęła szybko, potem skręciłem do Serocka i tą samą drogą wróciłem do Warszawy.
Zaliczyłem 6 nowych gmin: Winnica, Pokrzywnica, Pułtusk, Obryte, Rząśnik, Zatory i pobiłem swój rekord przejechanych kilometrów. To był dobry dzień.
Rano na ósmą byłem umówiony w warsztacie, więc załadowałem rower do bagażnika i pojechałem. Samochód zostawiłem w rękach mechanika, a sam, po powrocie do domu przystapiłem do wymiany napędu w rowerze. Wczoraj wieczorem niestety mi się to nie udało, bo nijak nie mogłem bez bacika odkręcić kasety. Pamietam, że poprzednio nie miałem z tym najmniejszegoi problemu, kasetę zablokowałem pętlą utworzoną z łańcucha włożonego w rurkę. Teraz, po pierwsze kaseta była mocniej przykręcona, po drugie cienka aluminiowa rurka się wyginała, dałem więc za wygraną. A dziś wszystko poszło jak z płatka. Nie na darmo powstało ludowe porzekadło -"ranek jest mądrzejszy od wieczora". Skorzystałem z następującej prostej rady udzielonej mi na forum: "Stary łańcuch okręcasz wokół stabilnie zamontowanego elementu krajobrazu, np słupa ogrodzeniowego. Resztę zawijasz wokół kasety. Odkręcasz." Tylko zamiast "stabilnie zamontowanego elementu krajobrazu", użyłem skobla od drzwi w mojej piwnicy. :)
Nowy napęd wypróbowałem jadąc nieco okrężnie po odbiór samochodu. Jest OK! I na koniec dwa epizody z dzisiejszej jazdy. Skrzyżowanie drogi dla rowerów przy stacji paliw Auchan, z prawoskrętem z Górczewskiej do rzeczonej stacji, lub do hipermarketu. Jadę z wiaduktu dośc szybko, przede mna rowerzysta dojeżdża do tego skrzyżowania, samochody stają, ja też wyhamowuję, bo pełną bombą nigdy nie wjeżdżam na takie niepewne skrzyżowania. Rowerzysta przejeżdża, ja jestem metr, dwa za nim i w tym momencie facet puszc za sprzęgło, bo na chwilkę spojrzał na swą towarzyszkę, do której coś mówił. Wydarłem się na pół Woli (szkoda, że rower nie ma klaksonu), skręciłem w lewo i zahamowałem pięć centymetrów od samochodu. Facet też stanął, ale już tylko po to, aby usłyszeć mocno niecenzuralną tyradę pod swoim adresem z moich ust. Gdy wyładowałem emocje, natychmiat poczułem ulgę i spokojnie mogłem pojechać dalej. I jeszcze podbudował mnie starszy pan, też na rowerze, który kazał mi dzwonić po policję, a on będzie świadkiem. Druga scenka. Jadę drogą dla rowerów ulicą Górczewską, przede mną rowerzysta, z daleka widzę dostawczaka stojącego przy wyjeżdzie ze stacji Nissana za skrzyżowaniem z Prymasa Tysiąclecia. Rowerzysta przede mną przejezdża, ja kilkanaście metrów za nim i widzę, że kierowca nie ruszy, że chce mnie przepuścic, że mnie widzi. Przejeżdżam i słyszę okrzyk z ust pasażerki,skierowany ewidentnie do mnie - "Gratuluję wyobraźni!". O co jej chodziło? Naprawdę na jezdni takich sytuacji się nie spotyka i dlatego wcale nie cieszą mnie te nowe miejskie inwestycje. Aha! Trzecia sytuacja, choć chronologicznie pierwsza. Jadę Aleją Krakowską, obok droga dla rowerów. Mijam stojącego przed przejściem dla pieszych rowerzystę, który woła "Zapraszamy na ścieżkę!" Kurtyna.
Niezbyt wiele jeżdżę ostatnio, bo inne sprawy mają pierwszeństwo - są wakacje i trzeba zapewnić opiekę moim kochanym dziewczynkom. Ponieważ od wczoraj zajmuje się już nimi profesjonalna kadra wychowawców mogłem wsiąść na rower i pozałatwiać trochę spraw na mieście. Ale najpierw, ponieważ bardzo mi tego brakowało wybrałem się przed śniadaniem na basen. Mocno mnie zaskoczyło, że pomimo wczesnej godziny (8:15) na wszystkich torach pływało po kilka osób. Spać nie mogą, czy co? Na moim torze byli na szczęście jacyś mocno ogarnięci pływacko ludkowie, wyprzedzali mnie bezkolizyjnie, nikt nikomu nie przeszkadzał, a ostatnie dwadzieścia basenów przepłynąłem praktycznie sam. Z wody wyszedłem po czterdziestu sześciu minutach, tyle zabrało mi przepłynięcie kraulem dystansu półtora kilometra. To o cztery minuty dłużej od standardowego czasu z ubiegłego roku, cóż..., jak się nie pływa, to tak jest.
Rano pojechałem na zachód trasą Szeligi, Macierzysz, aż do Zaborowa i wróciłem przez Mariew i Truskaw. Nie tak rano jak pokazuje navime, trzeba dodać jedną godzinę.:) Zdjęcia wrzucę jak wrócę z dziłaki.