Piękna pogoda daje okazję do wyciągnięcia z powrotem letnich ciuchów i cieszenia się jazdą "na krótko". Odebrane wczoraj książki zawiozłem do Piaseczna, a stamtąd gdzie mogłem pojechać? Oczywiście do Góry Kalwarii! :) Tylko tym razem zupełnie inną drogą, którą od lat nie jechałem, przez Baniochę i Kąty, ale z pominięciem krajowej 79. Po zjedzeniu tytułowego zestawu powrót do Warszawy standardową trasą przez Gassy i Obórki do Wilanowa.
Turystyczny przejazd do przystani w Gassach i do Piaseczna, przy pięknej pogodzie. Nic nowego za wyjątkiem postoju w cukierni na rynku w Piasecznie. Gofry bardzo dobre, kawa też w porządku.
A hasło na plakacie jest z gruntu nieprawdziwe i nie wiem, skąd taki pomysł komuś się urodził. :)
Zimne poranki zniechęcają mnie do wczesnego wychodzenia, bo trzeba się ubierać, a potem rozbierać i dziś też zacząłem dopiero o dziesiątej. Po wczorajszych słodkościach w Górze Kawiarni, miałem ochotę na kontynuację degustacji, tylko trasę dojazdu wybrałem trochę naokoło. Wiatr nie pozwolił mi nawet zbliżyć do wczorajszych osiągów, ale dzień konia nie zdarza się przecież codziennie... :)
Ponad tydzień przerwy od jeżdżenia i to bez żadnego usprawiedliwienia. Ani na pogodę nie można zwalić winy, ani na chorobę, ani na rower popsuty - nic! Dziś w końcu zebrałem d... w troki i pojechałem na Gassy. Do Piaseczna już mi się skończyła dobra jazda po ekspresówce i trzeba było wrócić w stare, utarte koleiny. Tylko że teraz drogowcy zabrali się za drogi na drogi wzdłuż trasy i coś tam ulepszają. Komfort jazdy zdecydowanie się pogorszył, a do świateł w Lesznowoli zawsze stoi w korku kilkadziesiąt samochodów i to z obu stron - od i do Warszawy. Za to w Piasecznie skończyli remont ulic w centrum i Chyliczkowską można już spokojnie i komfortowo przejechać rowerem. Co jest z drogą w Chylicach nie wiem, wolałem pojechać bocznymi uliczkami. W Gassach chwilkę pogawędziłem z panią bosman od promu, o jej pobycie w Niemczech i pływaniu barką po Renie. Bardzo miła i pozytywna osoba. Powrót z Gassów przy dużym ruchu rowerzystów i kolarzy, ale mniejszym niż bywa latem, widać ludzie kończą już pomału sezon. Patrząc zresztą na ich ubiór, bluzy, kamizelki, kurtki, bufy, to dla nich już zima się zaczęła. Ja w swoim letnim stroju byłem chyba jedyny na całych Gassach. Nie wiem w końcu, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nimi?
Prześladują mnie ostatnio wykopki drogowe i dziś też trafiłem na rozoraną nawierzchnię w Okrzeszynie. Wodociąg dawno już skończyli, a asfaltu nadal nie ma kto poprawić. Niby powinienem o tym wiedzieć, ale przypomniałem sobie dopiero wtedy, jak od mostu ruszyłem w drogę powrotną. To tylko kilkaset metrów, ale liczy się fakt. W drodze do Powsina mijała mnie trzy razy ta sama ciężarówka spowita w pióropusz dymu, która, jak sądzę, wypalała nadmiar oleju po jakiejś naprawie silnika na niezbyt uczęszczanej drodze. W mieście szybko by ją namierzyli i zwinęli. Wyjechałem z domu późno, to i kilometrów mało, a szkoda, bo pogoda doskonała.
Podobno od pierwszego września otwierają Puławską-bis na odcinku Lesznowola - Węzeł Lotnisko. Postanowiłem więc po raz ostatni przejechać rowerem, jeszcze dostępny, ale niedostępny za chwilę, ten kawałek drogi. Oczywiście trasa prowadziła przez Gassy i Piaseczno, żeby wyszedł tradycyjny trójkącik, czyli nic nowego. A na Obwodnicy przemieszczały się już samochody GDDKiA, czyli takie służby autostradowe, co jest wyraźnym sygnałem bliskiego otwarcia. Niestety trzeba będzie wrócić do pokonywania wiaduktu w Dawidach i koszmarnie dziurawej ulicy(sic!) Kinetycznej.
Wyjechałem na tyle wcześnie, że podczas zjazdu Spacerową poczułem bardzo orzeźwiający chłód, było 18°C - i choćby dla tego uczucia warto było wstać rano. Na Gassach jeszcze pusto, a do Piaseczna dojechałem ulicami Potulickich, Cedrową, Wierzbnową i na końcu Piaskową. To alternatywna i mniej ruchliwa droga, sam nie wiem czemu dotąd przeze mnie omijana. Z Piaseczna wiadomo, trasa S79, ale dziś ochrona zawróciła mnie z trasy, ale tylko po krótkim kawałku techniczną, na Baletowej wszedłem po schodach na górę i do furtki na Wirażowej spokojnie dojechałem.