Nie bardzo jest co pisać o takiej wyprawie. Trasa: dom-bank-Hala Banacha-Biedra-Hala Banacha-dom.
PS. Pd jutra przez najbliższe 6 tygodni nie będzie winda (wymiana). Żeby po schodach na strych nie wnosić/znosić roweru, przeniosłem go do piwnicy i przypiąłem do stolika pod komputer. Ciekawy jestem jak po wycieczce np. 100 km będzie mi się wchodziło na szóste piętro po schodach.
Od półtora miesiąca wybierałem się do pewnego warszawskiego urzędu złożyć papiery i załatwić wreszcie dość istotną dla mnie sprawę. Ponieważ od kilku lat mam styczność z tą instytucją wiem, że za każdym razem trzeba tam stracić od półtorej godziny w górę. Dziś gdy pobrałem numerek o 11:58 wyświetliła mi się informacja, że przede mną jest 63 osoby... Pojechałem więc na pocztę wpłacić należne 25 zł, a gdy wróciłem kolejka skróciła się o 4 osoby. Mogłem siedzieć w poczekalni razem z tłumem interesantów i czekać na wyświetlenie mojego numerka 192, albo przejechać się trochę po mieście. Wybrałem oczywiście drugi wariant, a że ubrany byłem "nierowerowo" mogłem bez obciachu jechać pomalutku po chodniku na Krakowskim Przedmieściu, rozglądać się, zatrzymywać, przyglądać ludziom, słuchać grajków ulicznych - i nigdzie się nie spieszyć.
Jak wróciłem do urzędu, na wyświetlaczu był numer 179, poczekałem jeszcze około pół godziny i wreszcie, po dwóch godzinach, czterdziestu minutach, mogłem już opuścić to miejsce. Masakra!
Zdjęcie tylko jedno, bo na więcej baterii nie wystarczyło. Budynek ten, to jakiś typowy projekt biurowca, chyba jeden z ostatnich w Warszawie. Pewno oelka więcej wie na ten temat.
Nie bardzo miałem dziś czas na jazdę rowerem, bo miałem inne sprawy do załatwienia, w końcu, nie samym rowerem człowiek żyje. Tym razem musiałem zając się samochodem, a ściślej, jego przeglądem. Jak wróciłem była już taka pora, że nie było sensu jechać gdzieś dalej, a ja i tak nie miałem pomysłu na trasę. Trochę trwało zanim zdecydowałem, że jednak pojadę, a szalę przeważyło to, że założyłem i nasmarowałem łańcuch i trzeba było go ułożyć.
Pomysłu na trasę jednak nadal nie miałem, więc pojechałem gdzie oczy poniosą, bez celu, bez pomysłu, po chodnikach, podwórkach, alejkach parkowych - całkiem jak emeryt, z reklamówką na kierownicy, w drodze po bułki. Moja szybkość też była adekwatna do tego opisu.
Dzisiejsza pogoda do jazdy na rowerze niezbyt się nadawała; deszcz od rana, wiatr i zimno, brrr! A ja nieopatrznie umówiłem się na odbiór zakupionych przez córkę zabawek, bo i tak miałem zamiar zatankować, więc pojechałbym samochodem. Dopiero w trakcie rozmowy okazało się, że to nie takie proste, bo odebrać mogę, ale później. I właściwie tylko dzięki temu zdecydowałem się na jazdę rowerem. Deszcz nie padał, nawet asfalt i chodniki zdążyły już wyschnąć, a dystans był na tyle krótki, że mogłem liczyć na łut szczęścia - i dziś mi ono dopisało. Lunęło dopiero po powrocie.
W sklepie włączyłem pauzę w endomodo i oczywiście zapomniałem wznowić nagrywania trasy po wyjściu. Zrobiłem to dopiero przy Niebieskim Mieście w Alejach Jerozolimskich i stąd prosta kreska narysowana "w powietrzu", oraz różnica kilometrażu. Dziś już znowu w krótkich spodenkach jechałem, za oknem było 15°C.
Chciałem sprawdzić w sklepie na Karolkowej, czy nie maja fajnych toreb pod ramę, więc wyciągnąłem stary rower i pojechałem. Na taką trasę to nawet się nie przebierałem, pojechałem w "cywilnych" ciuchach. Wiatr dziś nieźle daje, ale jest w miarę ciepło, nie to co wczoraj. Torby nie mieli takiej co by mi się spodobała, ale dowiedziałem się za to, czym się rower do triathlonu, od szosowego różni, wiecie?
PS. Ponieważ nie ma zdjęcia z wycieczki, a na Krymie niepewnie, zdjęcie autora w stroju adekwatnym do sytuacji.