W zbieraniu kwadratów pomocna jest dywersyfikacja tras, a nie jazda wciąż tymi samymi drogami. Czasem wystarczało skręcić ledwie kilkaset metrów i dziś pod tym kątem opracowałem trasę. Odwiedziłem nowe miejsca i to całkiem całkiem nieodległe od dotychczas mijanych i nawet jazda krajówką do Góry Kalwarii nie popsuła mi nastroju. Przystanek na kawę i małe co nieco w Górze Kawiarni, pozwolił rozgrzać zmarznięte dłonie i poprawić bilans kaloryczny organizmu i z ochotą wyruszyłem na drugą stronę Wisły. Jazda przez most minęła bez stresu, w odróżnieniu od wcześniejszego zjazdu po kocich łbach ulicy Świętego Antoniego. Pierwszy raz zjeżdżałem na Baranku i nawet klocki Ultegry nie pomogły - największy spadek pokonaliśmy na nogach. Po drugiej stronie Wisły rozpościera się kraina etnograficzna zwana Urzecz, lub Urzecze, którą przejeżdżałem wiele razy, ale dziś wracając do Warszawy myszkowałem to w prawo, to w lewo. Drogi gładkie i puste więc kompletowanie kwadratów, czyli nieodkrytych miejsc, przychodziło lekko, łatwo i przyjemnie. Właściwie całą dzisiejszą jazdę mogę tak określić.
Tytuł właściwie mówi wszystko, ale dodam parę słów opisu sytuacji. Rano pogoda dobra, nawet słońce miało chęć się przebić, wstałem wcześnie i o ósmej już wyruszyłem w trasę. Na ulicach pusto, jak to w niedzielny poranek, zapowiadała się fajna jazda, ale przy Factory w Ursusie, na zjeździe z wiaduktu poczułem znajomą miękkość z przodu. Nie jest to nic przyjemnego, ale zawsze mam zapas, klej, łatki, pompkę, więc dojechałem do przystanku i rozłożyłem kram z narzędziami. Wymiana dętki poszła całkiem sprawnie, ale schody zaczęły się przy pompowaniu. Machałem tą swoją pompeczką aż się ciepła robiła, a ciśnienia jakoś nie przybywało. To znaczy coś tam napompowała, ale nie tyle, by można było jechać. Opona pod palcem uginała się bez wysiłku, a ja nie rozumiałem co się dzieje. Myślałem, że zapas też ma jakąś dziureczkę, albo przez lata wożenia guma sparciała, czy co? Zdjąłem ją jeszcze raz i napompowałem bez opony, by ewentualnie usłyszeć i wyczuć, gdzie jest ta dziurka. Nie dało mi do myślenia, że jakoś chudo wygląda ta napompowana dętka, nie robi się taki serdel jak zwykle. Oczywiście dziury nie zauważyłem, założyłem ponownie i z myślą, że będę dopompowywał co sto metrów, zacząłem wracać. Jechałem powolutku i ostrożnie, na szczęście po gładkich asfaltach, ale czułem jak dobija do obręczy na każdej, najmniejszej nierówności. Po czterech kilometrach takiej jazdy dojechałem do przystanku i wróciłem do domu autobusem. Już wtedy coś mnie tknęło, bo jak nacisnąłem na oponę, to zobaczyłem, że nadal ma te pół atmosfery, czyli ciśnienie nie zeszło do zera. Pomyślałem, że to może pompka. W domu okazało się, że tak. Stacjonarną pompką bez problemu nabiłem do siedmiu atmosfer. I to tyle. PS. Jaką pompkę polecacie?
Duże zachmurzenie, 8°C, Odczuwalna temperatura 7°C, Wilgotność 92%, Wiatr 2m/s z PłdPłdZ - Klimat.app
Wśród użytkowników Stravy i Wykopu dynamicznie rozwija się zabawa, połączona ze współzawodnictwem, w zbieranie kwadratów. Nie będę się rozpisywał na czym to polega, ale za namową tamtejszych wykopków, czyli mirków, dołączyłem wczoraj do tej zabawy i od razu wskoczyłem na 11 miejsce. Wieczorem wytyczyłem trasę na dziś i pojechałem powiększyć swój stan posiadania. Póki co, jest to trochę łatwiejsze niż zbieranie gmin, a też daje motywację do jeżdżenia. A jak wiadomo każdy sposób jest dobry, który pozwoli wyjść z krainy lenia i wsiąść na rower.
A tak w skrócie, to kwadraty są poprowadzone wzdłuż południków i równoleżników, mają bok około półtora kilometra i trzeba jechać tam, gdzie się jeszcze nie było. Pomaga w tym heatmapa na statshunters,com. W moim przypadku trudno będzie zaliczać kwadraty terenowe np. w Kampinosie, ale może jak założę szersze opony, to i o tym pomyślę. Tylko moje zapasowe mają 28 mm i mogą kazać się niewystarczające. Zobaczymy. Na razie się wkręciłem.
A jako że, jak wspomniałem, jechałem na nawigacji, to nieoczekiwania znalazłem się w miejscu, które przywołało wspomnienia z początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy to właśnie wiedziony nieodpartą potrzebą wypróbowania wszelkich dostępnych środków, udałem się do Podkowy Leśnej do znanego bioenergoterapeuty, pana Zbyszka Nowaka. Nie, żebym specjalnie wierzył, to była bardziej ciekawość i chęć wypróbowania na 100% skutecznej metody;). Pojechałem z samego rana, samochodów z rejestracją z całej Polski było już kilkadziesiąt, niektórzy w nich jeszcze spali, ale gdy po odstaniu swojego w kolejce, w końcu zarejestrowaliśmy się, zapłaciliśmy - nie pamiętam już ile - i poszliśmy do dość sporej świetlicy. Tam pan Zbyszek Nowak pogadał z pół godziny, chyba jakieś takie motywacyjne gadki, namagnetyzował wody w zgrzewkach, które trzeba było potem kupić, by wzmocnić działanie jego uzdrawiającej energii i to było tyle.
Skutek tej wizyty był taki, że jak jechałem do pracy po tym seansie, to w kiosku kupiłem sobie papierosy. Aha, bo nie wiecie, że pojechałem tam odzwyczaić się od palenia, a pan Zbyszek, na samym początku seansu, polecił nam wrzucić swoje papierosy do worka krążącego po sali.
i tak to właśnie rzuciłem palenie. Potem jeszcze była chińska akupunktura w ucho - równie skuteczna - i parę innych doskonałych i pewnych metod, ale ja nie o tym. Po prostu tak mi się przypomniało w tym miejscu. A myślałem, że już dawno te jego terapie umarły śmiercią naturalną. PS. Ktoś wie, co to za żółte grzyby?
Oj, dawno nie było mnie na trasie wiodącej przez zachodnie wioski. Kiedyś moja ulubiona i jeżdżona kilka razy w miesiącu, oddała palmę pierwszeństwa trasie na południe, po drogach technicznych wzdłuż S8. Z przyjemnością ruszyłem na zachód, tym bardziej, że lekki południowy wiatr nie przeszkadzał, a ja mogłem z satysfakcją patrzyć na cyfry licznika. Nie wiem co się stało, ale kilometry mijały szybko jak nigdy. Na drodze do Leszna wyszła mi średnia 26.4 km/h, a i z powrotem było też podobnie. To się nazywało w naszej drużynie siatkówki - "dzień konia". :) Na ostatnich kilometrach, tak gdzieś od Lipkowa, zaczęło dokuczliwie siąpić i do domu wróciłem lekko przemoczony i nieco wychłodzony. Wprawdzie zdążyłem założyć kurtkę - trzepotkę, ale ona ma grubość bibułki i nie zdołała mnie skutecznie ochronić. Podszedłem do tego pragmatycznie i uznałem za namiastkę morsowania, a usłyszałem od doktora w radiu właśnie dziś, że to bezpłatny sposób hartowania organizmu i budowanie odporności. A teraz odporność jest najważniejsza.
... kupiła se prosię. A ja kupiłem nowy telefon i od paru dni nie mam czasu na jeżdżenie, tylko szukam rozwiązania kolejnych pojawiających się problemów. One oczywiście mnie przerastają, bo nie jestem zbyt biegły w ogarnianiu kolejnych ustawień, kolejnych aplikacji. Szukam rozwiązań w internecie, a to zajmuje tyle czasu, że na jeżdżenie czasu braknie. Na dodatek jak już jedno mam zrobione, to po chwili jakieś inne problemy wyskakują. W ostatecznej desperacji nawet do serwisu jeździłem i miałem nadzieję, że to już koniec kłopotów z telefonem, a teraz zobaczyłem, że Garmin się nie synchronizuje z aplikacją Garmin Connect. Udało się jazdę po kablu przerzucić Garmin Expressa na laptopie i stamtąd przeszła do Stravy, ale kolejne godziny znów będą stracone.
Ręce opadają... Edit: Uffff.... Pomogło usunięcie urządzenia i ponowne sparowanie.
Dziś było dla mnie za ciepło na długie spodnie, przynajmniej w pierwszej fazie mojej wycieczki, czyli do Piaseczna. Temperatura dochodziła do 11°C , a to dla mnie jest przedział do jazdy na krótko. Ale w sumie dobrze, bo jak wracałem po piętnastej, to już było chłodniej, więc ubrany byłem tak w sam raz.
A efektem moich korepetycji była uzyskana ocena bardzo dobra, czyli czasu nie zmarnowaliśmy. :)
Dziś stojąc przed szlabanem kolejowym cyknąłem kilka fotek i dopiero po zrzuceniu do komputer zauważyłem, że pociąg Kolei Mazowieckich miał trzy wagony rowerowe. To teraz norma, czy wyjątek?
Udało się pokonać wewnętrznego lenia i przejechać parę kilometrów przed śniadaniem. Nie sądziłem, że jest aż tak zimno, ale przezornie miałem drugą warstwę ubrania - kamizelkę odblaskową. :) Może się i nie spociłem, ale mocno i też nie zmarzłem. W sam raz, oprócz dłoni rzecz jasna. I wreszcie po latach jeżdżenia w jeden sposób, "odkryłem" inną drogę z Wolicy do Pęcic. Nie żebym się bardzo starał, po prostu pojechałem w prawo zamiast w lewo i już.