Jako "warszawiak od siedmiu boleści", który w poprzednim wpisie pomylił ulicę Elektoralną i Elekcyjną, biję się w piersi i przepraszam wszystkie P.T. czytelniczki i wszystkich P.T. czytelników. Dziękuję też osobie, która w ten delikatny sposób zwróciła mi uwagę na niewybaczalny błąd.
Dziś powtórzyłem tamtą trasę w wersji nieco skróconej i w odwrotnym kierunku. Tym razem z ulicy Elekcyjnej skręciłem w Górczewską tylko po to, by przekonać się, że na północnej nitce jezdni, drogowcy też tak samo odgrodzili pozostałe pasy i autobus nie ma szans na wyprzedzenie rowerzysty. Newralgiczny odcinek ma siedemset pięćdziesiąt metrów i mnie akurat udało się nie zablokować nikogo, ale domyślam się, jak "błogosławią" kierowcy MZA każdego delikwenta na rowerze. A najlepsze jest to, że nic nie stało na przeszkodzie, by wydzielić półtora pasa, albo choć pas i ćwierć i to już by pozwoliło na bezpieczne wyprzedzenie rowerzysty. Ktoś jednak postawił betonowe zapory odgradzające równo na linii pasa - i już! Bo tak! W końcu pożegnałem wymyślnie poprzegradzaną ulicę Górczewską skręcając w osiedle Górce i skrótem dojechałem do Powstańców i po chwiili jechałem przez willowo - wojskowe Groty, dalej Latchorzew i wnet byłem w Starych Babicach. Na parkingu pod kościołem ciasno, właśnie odbywał się pogrzeb majora WP, a wojskowa ceremonia zawsze gromadzi większą, niz przeciętna, liczbę żałobników. Na dodatek facet był młody, nawet młodszy ode mnie. Dalej lekkie odbicie na północny zachód do Lipkowa, tam zmiana kierunku na południowy zachód, kawałek prosto na zachód Traktem Królewskim i w Borzęcinie ostry skręt w prawo na północ do Mariewa. A dalej do ostatniego punktu na zachodzie, czyli Zaborowa. Tu rozpocząłem drogę powrotną, wybierając moją ulubioną trasą przez zachodnie wioski - i to właściwie na tyle.
Skoro Gassy już zaliczyłem, dziś wybrałem wariant jazdy na zachód, by uniknąć szarpania się z wiatrem, który miał wiać z kierunków raczej północnych. Zawsze to lepiej mieć wiatr boczny, lub boczno - przedni, niż taki centralnie w ryj. Wyjechałem na tyle późno, że poza miastem szosy zdążyły już przeschnąć i jechało się dość przyjemnie - oczywiście nie licząc wiatru. :) Sama droga do Leszna, jest w tym roku tak samo dobra do jazdy jak w ubiegłym, co nie było żadną niespodzianką, ale przynajmniej sprawdziłem i się upewniłem. Nie dałem się też na trasie podpuścić temu drugiemu Jurkowi we mnie, który chciał skręcać na Zaborów i już wracać do domu. Twardo dojechałem do końca, a nawet ciut wydłużyłem jadąc przez Witki i Radzików. Pólmetek przy kościele w Lesznie okazał się idealną połową trasy, bo na liczniku było trzydzieści siedem kilometrów. Wracać z wiatrem boczno - pomagającym było nieco lżej i droga do domu minęła zdecydowanie szybciej. Ostatni fragment, czyli Górczewska, jak zwykle zakorkowana na odcinku od Powstańców do wiaduktu, ale pasem dla autobusów można jechać, choć później jest dość niekomfortowo, bo na kilkuset metrach jest takie zwężenie, że blokuje się cały pas. Wyprzedzający mnie samochód osobowy ledwo się się zmieścił, a autobus musi jechać za rowerem aż do świateł na ElektoralnejElekcyjnej. Ja na szczęście nikogo nie zablokowałem, ale nie lubię takich sytuacji. Staram się nie być dla nikogo zawalidrogą, ale w tym przypadku innego wyjścia nie ma.
Zdjęcia tylko dwa i to robione "w locie".
Aleja miłości
Ostatni kawałek na zachód height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/3001682435/embed/0c40b4dabad6e4155119a2f4b8416db1a85c86ba">
*Urzecze - podwarszawski mikroregion etnograficzny leżący po obydwu stronach Wisły pomiędzy Pilicą i Wilgą a południowymi rubieżami Warszawy.
Grzebałem od rana w kodzie szablonu bloga, choć nie znam się na tym zupełnie, ale chyba się udało. Oczywiście zajęło mi to dużo więcej czasu, niż bardziej ogarniętym informatycznie użytkownikom komputerów i w efekcie wyruszyłem dopiero przed trzynastą. Tak więc do obiadu mogłem przejechać około sześćdziesiąt kilometrów, czyli albo kółko do Zaborowa, albo trójkąt do Gassów. Po sprawdzeniu kierunku wiatru wybrałem wariant drugi i w końcu, pierwszy raz w tym roku, normalnie pojeździłem. Normalnie, czyli bez szwendania się po zakamarkach, zwiedzania, zawracania, zatrzymywania się co sto metrów na światłach itp.