Nie podpadłem kapralowi Wichurze, a jednak wymiana dętki dziś mnie nie ominęła. Powietrze uciekało spod łatki, a zapasowa też była już klejona i dlatego zakładałem ją z pewną obawą. Na szczęście łatka trzymała dobrze. Napompowałem cztery atmosfery i więcej za Chiny nie dawałem rady, więc musiałem na tym poprzestać. Dobrze że po skończeniu spojrzałem na zegarek, bo inaczej bym się za daleko zapędził. Chciałem dojechać do Góry Kalwarii i wrócić przez Gassy, ale czas mi się kończył i musiałem wracać. Skorzystałem z zamkniętej jeszcze ulicy Korbońskiego łączącej Powsin z Ursynowem, bo pewnie już PR tam nie poprawię. Jutro jeszcze tylko spróbuję nią zjechać i będę miał z głowy. Dzisiejsza wycieczka składała się z dwóch części z kilkugodzinną przerwą w Piasecznie. Miałem tam miłe zajęcie, wystarczy popatrzeć. :) PS. Po obiedzie pojechałem i kupiłem dwie dętki. Samochodem.
Najpierw padał deszcz, potem było mokro, ale przed wieczorem zdecydowałem, że trzeba choć parę kilometrów przejechać. Wybrałem się w stronę Gassów, ale z uwagi na porę zastosowałem wersję skróconą, tylko do mostu na Jeziorce. Wracałem koło Parku w Powsinie i troszkę zdziwił mnie sznur samochodów czekających wzdłuż całej Przekornej od Gąsek, do Drewny. Okazało się, że nowo oddane połączenie Ursynowa i Wilanowa ulicami Korbońskiego/Rosnowskiego jest już na powrót zamknięte. Drogowcy poprawiają usterki... A teraz dwa obrazki rodzajowe: Rowerzysta jadący bardzo szybko rowerem po chodniku, pomimo hamulców tarczowych i grubych opon terenowych, nie zdąża wyhamować i uderza w bok samochodu wyjeżdżającego z osiedla. Stoję całkiem blisko, więc słyszę najpierw szuranie zablokowanych kół, potem JEB!, a potem: - Jak kurwa jedziesz! Oglądam się i widzę, że kierowca wystraszony wychodzi z samochodu, a rowerzysta coś tam jeszcze brąchając pod nosem, wsiada na rower i odjeżdża. Słyszę jeszcze tylko jak kierowca mówi: - Dobrze, że panu nic się nie stało. Wina była ewidentnie po stronie rowerzysty, gdyż kierowca włączając się do ruchu patrzy w lewo na jezdnię, a nie w prawo na chodnik, czy przypadkiem pełną bombą nie zbliża się mistrz chodnikowej szybkości. Pewnie po chwili się zreflektował i dlatego tak szybko się zmył. Ciekawe w jakim stanie były drzwi od samochodu... Obrazek drugi: Szeroka, asfaltowa alejka, rowerzysta jedzie bardzo powoli po lewej stronie, z prawej jada dwie rowerzystki. Zbliżam się niezbyt szybko i proszę o zrobienie miejsca bym mógł wyprzedzić. Słyszę niezbyt uprzejme: - Nie ma pan dzwonka?! Odpowiadam, że nie lubię dzwonić na ludzi, ani trąbić, jak jadę samochodem. Zrozumiał? Nie wiem.
Napis pod strzałką LANGTEAM sugeruje jakiś wyścig/zawody/imprezę? Ktoś coś wie?
Widok z okna
Pierwsze zdarzenie miało miejsce przy wyjeździe z tego osiedla
PS. Licznik mi wariuje, raz pokazuje prędkość, później prędkość stoi w miejscu a kilometry się nabijają, potem ani jedno ani drugie. Dziwne objawy. Wyjąłem mu baterie z licznika i transmitera do jutra. Może jak się zresetuje to mu się poprawi. Jak nie, trzeba będzie coś poszukać.
Kierunek zachodni chwilowo wychodzi mi bokiem, więc dziś kolej na kierunek południowy. A jak południe, to wiadomo: Dawidy, (Z)gorzała i inne wioski, a w końcu Piaseczno. Tam chwila zawahania, czy Góra Kalwaria, czy Gassy, ale groźba deszczu zadecydowała i wybrałem wariant krótszy i bezpieczniejszy. Już w Warszawie, skoro deszcz nadal nie padał, pociągnąłem wzdłuż Wisły aż do Starego Miasta i tunelem Trasy W-Z, przez miasto do domu. I patrząc na ślad, to klasyczny trójkąt zachował swój kształt i nawet się powiększył.
A deszcz i ulewa dotarły do nas po południu. Spędziłem dzięki niemu upojne dwie i pół godziny w samochodzie i przejechałem pięćdziesiąt kilometrów. Średnia, jak na rowerze.
Znów przyszło mi na zachód jechać, ale tym razem nie szukałem nowych dróg, tylko wybrałem trasę wielokrotnie już przejechaną. Niespodzianką dla mnie była dziś tylko prędkość. Na odcinku drogi wojewódzkiej pomiędzy Zaborowem a Kampinosem, licznik często pokazywał grubo ponad 30 km/h, a obok tablicy Kampinos przemknąłem z prędkością 41 km/h. Myślałem jednak cały czas, że wracać będzie dużo gorzej i tylko dlatego nie pojechałem do Kutna, albo Poznania.:) Rozgrzany szybkim tempem, z dużą przyjemnością skorzystałem z ochłody w czynnej już fontannie i mogłem wracać.
Mokra chusta na głowę, alleluja i do przodu!
Jazda po odkrytymi terenie dawała się we znaki, ale myślałem że będzie gorzej. Pomny wczorajszej ubraniowej wpadki, dziś zabrałem moją kurtkę-trzepaczkę i na początku wycieczki nawet się przydała. Zdjąłem ją dopiero w Zaborowie i resztę drogi pokonałem na krótko. Nie było gorąco, ani zimno - tak w sam raz. Wystarczył mi jeden bidon z wodą, a że jedzenia zapomniałem wziąć, to przejechałem i bez tego.
Rowerzyści pamiętają
A pod domem znów usłyszałem znajomy dźwięk piły spalinowej. Tym razem to nie "Teksańska masakra piłą mechaniczną", a pan Andre rzeźbi Pszczółkę Maję i Gucia. Pracuje dopiero dwa dni, ale już zaczynamy mieć dość. Tu jest tylko kilka sekund nagrania, ale my słuchamy pół dnia.
O nowym, dziewiczym asfalcie w Puszczy Kampinoskiej dowiedziałem się wczoraj z hipkowej relacji i postanowiłem sprawdzić jak się jedzie. To znaczy wiem jak się jeździ po nowych asfaltach, ale tam jeszcze nie jechałem, a przecież każdy pretekst jest dobry żeby zrobić 100+. Drogę przez puszczę z Kampinosu do Sowiej Woli przemierzyłem już wielokrotnie, ostatnio nawet niedawno, ale nic mi się o uszy nie obiło, że powstaje asfaltowa odnoga na północ do Wilkowa i Leoncina. A tymczasem nawet moja córka o tym wiedziała, choć na rowerze po Puszczy Kampinoskiej jeździ mało. Tak czy owak pojechałem i tym razem jadąc od innej strony, nie jak zwykle od Kampinosu, wjechałem do lasu i dotarłem do interesującego mnie fragmentu drogi. Kiedyś, bardzo dawno, próbowałem tamtędy jechać, ale wycofałem się po kilkuset metrach, bo asfalt szybko się skończył i dalej była kiepska gruntówka. Teraz do samego Wilkowa gładki i równy jak stół dywanik, po obu stronach las, ptaki śpiewają, pusto, czyli wszystko co lubimy. Aż chce się jechać. Niestety wydaje mi się, że ten, ale cudowny kawałek drogi niebawem straci swój rowerowy urok. Dziś spotkałem wprawdzie tylko jednego TIR-a i jedną osobówkę, ale tylko kwestią czasu jest, kiedy ruch tam się zwiększy. No i druga sprawa - progi zwalniające. Na razie postawiono znaki A-11a i ograniczenia prędkość do 30 km/h, czyli lada moment pojawią się progi. Zostawią dla rowerzystów gładkie miejsca po bokach? Wybiorę się tam za jakiś czas i sprawdzę.
Gdy dojechałem do Leocina postanowiłem wracać do domu przez Nowy Dwór Mazowiecki. Hipka trasa prowadziła zasadniczo na zachód do Śladowa i i Woli Pasikońskiej, ale ja niedawno tamtędy jechałem, a poza tym, powrót po drugiej stronie Wisły był po prostu krótszy. Niestety jak tylko przejechałem most zaczęło coś nieprzyjemnego padać. To coś stukało mi w kask, więc nie był to deszcz, do tego momentalnie zrobiło się zimno. Ileż bym dał, by móc wyciągnąć z kieszeni moją kurtkę-trzepaczkę... Tyle razy już sobie przysięgałem, że się bez niej nie ruszę, a dziś znów zapomniałem. Tym razem miałem więcej szczęścia, niż rozumu, bo najgorsze trwało tylko kilka minut i przeszło w drobny, mało dokuczliwy deszczyk, a i ten ustał przed Rajszewem. Do Jabłonny dojechałem już suchy i reszta podróży obyła się bez dodatkowych atrakcji. Zajrzałem jeszcze tylko na Powązki sprawdzić, czy tablica dla Ewy jest gotowa, ale nic się nie dzieje. Kamieniarz ma jeszcze tydzień, ale tym razem nie będę taki grzeczny jak ostatnio.
A dalej pojechałem gdzie mnie oczy poniosą, przez pola, łąki i lasy. Tylko ostatnia prosta, czyli wylotówka poznańska była mniej przyjemna, bo po kostce Downa, z której jest wykonana droga rowerowa.
Przekroczyłem stówkę bardzo symbolicznie, ale jednak. Upał znów dawał się we znaki, musiałem chłodzić głowę żeby mózg mi się nie zagotował, a komin wysychał zdecydowanie za szybko. Z pozostałych ciekawostek, ugryzło mnie coś w czubek języka. Nie wiem, osa, pszczoła? Ale dość lekko, bo po jakichś dwudziestu minutach pieczenie ustało. A potem jakiś nieduży owad zaplątał mi się w rzęsy. I choć do firan gwiazd filmowych brakuje im bardzo dużo, musiałem stanąć by się go pozbyć. Sam się nie mógł wyplątać.
Miałem szczery zamiar przejechać co najmniej sto kilometrów, ale w trakcie jazdy musiałem zmienić swoje plany. Inne sprawy wyszły na plan pierwszy i pokrzyżowały mi szyki. Nawet mi to specjalnie nie przeszkadzało, a nawet - przyznam szczerze - przyjąłem to z zadowoleniem. Kręcenie się bez pośpiechu po mieście też ma swój urok, nawet jak się ma Bystry rower szosowy.