O nowym, dziewiczym asfalcie w Puszczy Kampinoskiej dowiedziałem się wczoraj z hipkowej relacji i postanowiłem sprawdzić jak się jedzie. To znaczy wiem jak się jeździ po nowych asfaltach, ale tam jeszcze nie jechałem, a przecież każdy pretekst jest dobry żeby zrobić 100+. Drogę przez puszczę z Kampinosu do Sowiej Woli przemierzyłem już wielokrotnie, ostatnio nawet niedawno, ale nic mi się o uszy nie obiło, że powstaje asfaltowa odnoga na północ do Wilkowa i Leoncina. A tymczasem nawet moja córka o tym wiedziała, choć na rowerze po Puszczy Kampinoskiej jeździ mało. Tak czy owak pojechałem i tym razem jadąc od innej strony, nie jak zwykle od Kampinosu, wjechałem do lasu i dotarłem do interesującego mnie fragmentu drogi. Kiedyś, bardzo dawno, próbowałem tamtędy jechać, ale wycofałem się po kilkuset metrach, bo asfalt szybko się skończył i dalej była kiepska gruntówka. Teraz do samego Wilkowa gładki i równy jak stół dywanik, po obu stronach las, ptaki śpiewają, pusto, czyli wszystko co lubimy. Aż chce się jechać. Niestety wydaje mi się, że ten, ale cudowny kawałek drogi niebawem straci swój rowerowy urok. Dziś spotkałem wprawdzie tylko jednego TIR-a i jedną osobówkę, ale tylko kwestią czasu jest, kiedy ruch tam się zwiększy. No i druga sprawa - progi zwalniające. Na razie postawiono znaki A-11a i ograniczenia prędkość do 30 km/h, czyli lada moment pojawią się progi. Zostawią dla rowerzystów gładkie miejsca po bokach? Wybiorę się tam za jakiś czas i sprawdzę.
Gdy dojechałem do Leocina postanowiłem wracać do domu przez Nowy Dwór Mazowiecki. Hipka trasa prowadziła zasadniczo na zachód do Śladowa i i Woli Pasikońskiej, ale ja niedawno tamtędy jechałem, a poza tym, powrót po drugiej stronie Wisły był po prostu krótszy. Niestety jak tylko przejechałem most zaczęło coś nieprzyjemnego padać. To coś stukało mi w kask, więc nie był to deszcz, do tego momentalnie zrobiło się zimno. Ileż bym dał, by móc wyciągnąć z kieszeni moją kurtkę-trzepaczkę... Tyle razy już sobie przysięgałem, że się bez niej nie ruszę, a dziś znów zapomniałem. Tym razem miałem więcej szczęścia, niż rozumu, bo najgorsze trwało tylko kilka minut i przeszło w drobny, mało dokuczliwy deszczyk, a i ten ustał przed Rajszewem. Do Jabłonny dojechałem już suchy i reszta podróży obyła się bez dodatkowych atrakcji. Zajrzałem jeszcze tylko na Powązki sprawdzić, czy tablica dla Ewy jest gotowa, ale nic się nie dzieje. Kamieniarz ma jeszcze tydzień, ale tym razem nie będę taki grzeczny jak ostatnio.