W Warszawie od dobrych kilku dni wieje silny i porywisty wiatr, a to jest zawsze trudną próbą charakteru dla cyklistów. No chyba, że jedzie się bez napinki, rekareacyjnie, jak ja dziś. Nigdzie mi się nie spieszyło, żadnych rekordów w planach nie miałem, ot, po prostu przejażdżka. Pojechałem zobaczyć coś na Pradze, pokręciłem sie po Wileńskiej, Małej, Stalowej, Szwedzkiej i wtedy zadzwoniła córka, że jest uwięziona w domu, czyli przypadkowo zamknięta na dwa razy. Ponieważ i tak w planach miałem jazdę do niej, pojechałem ją uwolnić. Potem jeszcze spędzilismy sporo czasu w najgorszym banku w Polsce na Wołoskiej - na szczęście to już koniec współpracy - i wróciłem do domu.
Wracając na chwilkę do wiatru, to w porywach był on tak silny, że jadąc Mostem Śląsko - Dąbrowskim rozmyślałem sobie, jakby to było, gdyby zwiał mnie przez barierkę do Wisły. Przyznam, że wizualizacja tego zdarzenia wywoływała sporą obawę, bo jechałem po chodniku blisko barierki, a nie jest ona specjalnie wysoka. Jazdę po chodniku usprawiedliwiam koniecznością zrobienia zdjęć, które z zjezdni zrobić się nie dało, no i pieszych nie było. Nie dostrzegłem żadnej aktywności na budowie bulwarach wislanych, czyli termin wiosenny nie zostanie dotrzymany, jak mniemam. Nic zaskakującego w sumie...
Przy spalonym Moście Łazienkowskim też nic sie nie dzieje, za wyjątkiem panów remontujących chodnik i drogę dla rowerów i blokujących skutecznie przejazd.
Ominąłem ich jezdnią i z wiatrem w plecy jechałem aż do Mostu Siekierkowskiego. Tym razem do Powsińskiej nie dojeżdżałem, ale skręciłem w lewo w Antoniewską, bo szukałem osłony przed wiatrem. Bardzo jest wyboista ta ulica, nie ma asfaltu, tylko nierówno położoną trelinkę, ale jak na wstępie napisałem, nigdzie mi się nie spieszyło. Po kilkuset metrach, przy Augustówce, pojawił się asfalt i można było już normalnie jechać do Wilanowa i dalej przez Lemingród, ulicą Orszady podjechać na Ursynów.
W Miasteczku Wilanów za to, nie tylko ddr-y są nowe, gładkie i wyasfaltowane, ale nawet chodniki są przystosowane do jogingu. Sprężysta nawierzchnia oszczędza stawy skokowe i kolana biegaczy, nic tylko ćwiczyć.
PS. Do uwolnienia wystarczyły klucze rzucone przez balkon, a ten najgorszy bank, to PKO SA. Dziś straciliśmy tam ponad godzinę i tej godziny bezsensownie straconej, nikt już mi nie odda.
Prognozy pogodowe nie były najlepsze i chwilami wydawało się, że deszcz lunie lada chwila. W połączeniu z zimnym wiatrem i temperaturą około 5 stopni, był to powód więcej niż wystarczający, by skutecznie odstraszyć mnie od wyprawy poza miasto. Na trasie mojej dzisiejszej wędrówki znalazły się za to osławione bulwary wiślane. Decyzja o ich rewitalizacji zapadła we wrześniu 2012 r. Przetarg na budowę wygrała Hydrobudowa Gdańsk. Wykonawca złożył najniższą ofertę – 123 mln zł, dzięki czemu pokonał Skanska (oferta za 132 mln zł) Bilfinger Berger (135), Budimex (147 mln), Warbud (153 mln), Mostostal Warszawa (168 mln) i Energopol-Szczecin (176 mln). Termin prac okreslono na 18 miesięcy, czyli pierwszy termin oddania, to połowa ubiegłego roku. Oczywiście, jak to w Warszawie, był on wielokrotnie przedłużany, aż wreszcie w styczniu tego roku Hydrobudowa złożyła wniosek o upadłość i wtedy wreszcie miasto rozwiązało z nimi umowę.
"Mimo konieczności rozwiązania umowy z Hydrobudową Gdańsk robimy wszystko, aby pierwszy etap budowy bulwarów zakończyć jak najszybciej. Dlatego też zaangażowaliśmy miejską jednostkę, czyli Zakład Remontów i Konserwacji Dróg, która jest gwarantem szybkiego i sprawnego dokończenia prac – mówi Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy."
Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać na takie wyjaśnienia, prawda? Ale władze Warszawy uważają jak zwykle, że mieszkańcy łykną każde gówno, jakie się im wetknie. Skoro bowiem jest tak, jak mówi Olszewski, to dlaczego od początku nie realizowała tej inwestycji spółka miejska? Może dlatego, że w radzie nadzorczej Hydrobudowy Gdańsk, na miesiąc przed przetargiem znalazł się pan Piotr Polaszczyk, obecnie Piotr P? Tak, tak, to ten sam co go Prezydent Komorowski nie zna, a pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, również. Facet z przeszłością w Wojskowych Służbach Informacyjnych, zamieszany w dotąd nieosądzony przekręt z wyłudzeniem 116 milionów kredytów z PKO BP i głośniejszą, bo niedawną, aferę w SKOK Wołomin i zlecenie pobicia szefa KNUF.
Żeby nie było, że jestem uprzedzony politycznie, proponuję lekturę artykułu o nim w "Polityce"
To tyle na ten temat. Jeśli ktoś chce więcej, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "bulwary wiślane warszawa", albo "piotr polaszczyk".
A teraz krótka fotorelacja.
Początek, za Mostem Gdańskim jest skończony od dawna i z wiatrem w plecy pedałowało się wspaniale.
Jazda tą samą trasą ma jedną zaletę: pozwala na sprawdzanie progresji wyników. Rano prawie nie staję na światłach, co najwyżej zwalniam, więc warunki są porównywalne. Na początku osiągałem czas jednej godziny, plus minus jedna, dwie minuty, a jak dotąd najlepszy czas miałem wczoraj 56 minut, a dziś 57 minut. Rano 5 stopni, w powrotnej drodze 10
Znów wyjazd typowo kurierski - i dobrze, że się trafił, bo chyba bym się nie zdecydował dziś na rower. Uznałem bowiem, że mam za mało czasu na jakąś sensowną trasę i w związku z tym lepiej posiedzieć w domu. Ale życie jest pełne niespodzianek, a sytuacja zmienia się dynamicznie i dzięki temu pojawiła się okazja pojechania do córki. Widząc piękne słońce za oknem postanowiłem popracować nad "kolarską opalenizną" i ubrałem się na krótko. Pomimo chwilami dość silnego wiatru nie było mi zimno i pedałowało się całkiem przyjemnie, a co ważniejsze, szybko. I to do tego stopnia, że na Wałbrzyskiej wyprzedziłem kuriera rowerowego, co musiało mocno podrażnić jego ambicję, bo po chwili znowu był z przodu. Ale do momentu gdy drogi nam się rozeszły, byłem w stanie dotrzymać mu koła. Na miejscu licznik pokazał średnią 24km/h, a telefon...nic nie pokazał, bo endomondo wyłączyło się po 32 sekundach rejestrowania trasy! Załamka z tą aplikacją, albo z tym telefonem. Dla pewności w powrotnej drodze odpaliłem Lokusa i nie szukając już tym razem odległości, ani ładnego kształtu pętli, prostą drogą udałem się do domu. A że miałem jeszcze chwilkę, zboczyłem troszkę z trasy i z ciekawości zajrzałem na "Skrę". To na tym stadionie była pierwsza w Polsce tartanowa bieżnia, po której biegaliśmy na młodzieżowych spartakiadach lekkoatletycznych. Wtedy, pod koniec lat 60-tych, to było coś. Dziś też widziałem młodzież na bieżni, ale oni już się nie ekscytują taką oczywistością, jak tartan. My wtedy wiedzieliśmy, że po tych samych torach biegają najwybitniejsi polscy i światowi lekkoatleci. Ale dobrze, że jeszcze coś tam funkcjonuje, że jakieś zawody szkolne, czy treningi się odbywają. Cały stadion niestety, wraz z obiektami towarzyszącymi, popada konsekwentnie i od lat w całkowita ruinę. Jego podstawową działalnością jest chyba, sądząc po liczbie samochodów, wynajem miejsc parkingowych.
Nie ma czego opisywać, zwykła trasa jak zawsze. Powrót koło działek na Paluchu do Al. Krakowskiej - to tylko 2,5 km więcej. Jechało się bardzo dobrze, w obie strony z wiatrem...? Rano 10°C, wieczorem 15°C
Od soboty przebywałem w pięknej stolicy Dolnego Śląska poznając jej wspaniałe zabytki i współczesne atrakcje. Nawet mieliśmy w planach skorzystać z rowerów miejskich, ale tam jeszcze system wypożyczalni nie wystartował. Po tych trzech dniach męczących wędrówek, połączonych z wchodzeniem na wieże widokowe (78 metrów - 299 stromych, kręconych schodów) i kładki pokutnic (45 metrów - 243 stopnie), miałem szczery zamiar oddać się dziś słodkiemu lenistwu. Potem jednak okazało się, że mogę spełnić dobry uczynek, a przy okazji przejechać się rowerem, więc bez żalu porzuciłem myśl o odpoczywaniu. Początkowo miałem zamiar tylko na Ursynów do córki pojechać, zawieźć odebraną na ulicy Suwak (nomen-omen ciekawa nazwa) książkę, ale w trakcie zmieniłem zdanie. Z Ursynowa pojechałem przez Las Kabacki do Piaseczna, do Decathlonu, kupić piłki tenisowe, ale tym razem trochę dłuższą drogą, przez Józefosław i Mysiadło. Do domu wróciłem już stałą trasą, tylko nieco przedłużoną, bo w Dawidach, zamiast jechać wzdłuż lotniska, skierowałem się do Alei Krakowskiej. Wiatr znowu dość silny, raz pomagał, raz przeszkadzał - jak to jest w naturze wiatru, nie ma co wspominać.
Nie bardzo mi się chce jeździć, ale pretekst jakim było zawiezienie zostawionej czapki do Piaseczna, przyjąłem z dużym zadowoleniem. Czyli nie jest ze mną tak źle, bo okazało się, że jazda nadal sprawia mi przyjemność. Początek drogi do Piaseczna dziś nie Żwirki i Wigury, a Aleją Krakowską, bo chciałem zahaczyć o serwis aparatów fotograficznych na Sabały. W sumie chciałem tylko o coś spytać, ale nie pamiętałem modelu tego aparatu i pan nie mógł mi nic powiedzieć. Obiecałem, że przyjadę z aparatem, to wtedy będzie można rozmawiać konkretnie.
Dojazd rowerem do wiaduktu nad S2 w Dawidach po deszczach staje się bardzo utrudniony, naprawdę wolałem jak to błoto było podmarznięte. Na całe szczęście jest to bardzo krótki odcinek, ale trzeba się nogami podpierać gdzieniegdzie i to nie jest fajne. U córki posiedziałem chwilę, pogadaliśmy, zobaczyłem najnowszy nabytek, kota rasy selkirk rex, (kot, jak kot) - i pojechałem nad Wisłę do Gassów. Skręciłem najpierw na Żabieniec żeby nieco urozmaicić drogę, a w Chylicach wróciłem na starą trasę i Chyliczkowską dojechałem do Konstancina i przez Obory do celu podróży. Na przystani promowej królują wędkarze, a czy w tym roku prom będzie pływał - nie wiadomo. Chwilkę posiedziałem, popatrzyłem na Wisłę, posiliłem się bananem i wybrałem się w drogę powrotną. Do Mostu Siekierkowskiego juz mi się jechać nie chciało, wolałem jechać przez Wilanów, ale summa summarum i tak znalazłem się koło Elekrociepłowni i Augustówką dotarłem do Powsińskiej i dalej do Sobieskiego i do domu.
Pogoda dziś była jakaś dziwna. Niby było prawie 10 stopni, ale zimny wiatr skutecznie ją obniżał. Na szczęście byłem odpowiednio ubrany i nic nie psuło mi czystej przyjemności z jazdy.
Zamiast na rowerze - bo pogoda pod psem, a nawet pod dwoma - spędziłem miło i pożytecznie czas na pobliskiej pływalni. W końcu Wielkanoc idzie, trzeba się wreszcie domyć po zimie, prawda? Czas najwyższy. Mało ludzi wpadło na ten sam pomysł i dzięki temu miałem tor tylko dla siebie.