Tym razem wyjazd sponsorowany przez dobrego człowieka, który przywozi pyszną, swojską kiełbasę do Piaseczna. Jest jej tak dużo, że zawsze po dostawie mam dedykowany kurs wyłącznie w celu zabrania nadwyżki. :) A przy okazji zdobyłem 5 małych kwadracików, zwanych z cudzoziemska squadratinhos, ale ta nowa zabawa, to osobny temat. Przy ich zaliczaniu odkryłem wewnętrzne jeziorko na nowym osiedlu bemowskim.
Wracałem ulicą Kolejową i dodatkowo okrążyłem Stację Filtrów. Niestety do środka nie da się wjechać i cztery małe kwadraciki, które są w środku, chyba nigdy nie zostaną zdobyte.
W trybie awaryjnym musiałem pojechać na działkę, choć myślałem, że sezon już zamknęliśmy. W sumie to nawet dobrze się złożyło, bo inaczej światło w piwnicy paliło by się do wiosny. :) :) Droga zajęła mi zdecydowanie więcej czasu niż poprzednie wyjazdy i trzeba się z tym godzić, ale nie mam z tym na szczęście problemu. Oczywiście wiatr też nie pomagał uzyskać jakiejś sensownej prędkości, ale niewielkie to pocieszenie. Powrót do domu pociągiem z Pomiechówka, bo w Nasielsku na ten sam pociąg czekałbym ponad pół godziny, więc wolałem trochę więcej kilometrów niż siedzenie na stacji.
Wstałem rano z zamiarem przejechania normalnego, niedzielnego dystansu przed śniadaniem. Ale po wyjechaniu z domu, z każdą minutą traciłem zapał i serce do jazdy, a po zjeździe Agrykolą i konkretnym wychłodzeniu, całkowicie zrezygnowałem z pierwotnego zamiaru. Tym razem musiał wystarczyć krótki spacer rowerowy po mieście.
PS. Oczywiście zimno było tylko pretekstem, powodem głównym - jak zawsze - było lenistwo.
Pogoda, jak na koniec października, zupełnie nie pasująca, ale za to bardzo pasująca na rower. Do tego stopnia, że mogłem powrócić do letniego zestawu ubraniowego, bo to zapewne ostatnia okazja w tym roku. Trasa początkowo na południowy-zachód a potem stopniowo zaokrąglana, o wierzchołkach w Nadarzynie, Błoniu, Zaborowie i od zachodu przez Stare Babice powrót do Warszawy.
PS. Kierowca w Audi ewidentnie mnie nie zauważył i wyjechał mi wprost pod koło z podporządkowanej. Nie wiem, jak zdołałem odbić w lewo i uniknąć potrącenia. zamrugał przepraszająco awaryjnymi i pojechał. A ja miałem serce w gardle.
PS.2 Rower szosowy z błotnikiem wygląda "jak gówno w lesie", jakby to powiedział gospodarz domu Stanisław Anioł. U mnie dodatkowo uniemożliwia zamontowanie radaru Garmin Varia. Co robić? Jak żyć?
Dzisiejszą przejażdżkę rozpocząłem od przejazdu przez Pole Mokotowskie, a potem pustymi ulicami porannej Warszawy dotarłem w pobliże EC Siekierki i stamtąd właściwie zacząłem powrót. Początkowo chciałem dojechać do mostu na Jeziorce, ale jakoś noga wcale nie chciała podawać i uznałem, że nie ma się co męczyć. Dla przyzwoitości, żeby wyszło choć czterdzieści kilometrów, kręciłem się tu i tam, ale szło mi bardzo słabo. Może to wina zmiany czasu albo jazdy na pusty żołądek?
PS. Wiem, że jedynym winnym jestem ja sam. ;)
Przestało wreszcie padać i po kilku dniach przerwy można było wyjść na rower. Trasa właściwie dość przypadkowa i nie do końca przemyślana, co zaowocowało wymuszonym przejazdem przez Las Kabacki do Parku w Powsinie. Gdybym tego nie zrobił, tylko pojechał prosto Puławską, to "setki" by nie było. Ale skoro mam założone gravelowe opony, to trzeba to jakoś wykorzystywać.
Po bardzo deszczowej niedzieli i nocy z niedzieli na poniedziałek, czekałem do południa, by nie jechać po mokrym asfalcie i kałużach. Prawie mi się to udało, no w każdym razie tyłek i plecy tym razem przywiozłem suche. Nad trasą nie chciałem się zastanawiać i postawiłem na wariant najprostszy - tam i z powrotem. Jadąc przez zachodnie wioski dojechałem do Leszna, tam zrobiłem w tył zwrot i tą samą drogą, jak po sznureczku, wróciłem do domu. Temperatura dwucyfrowa, więc obowiązkowo goła noga.
Po nocnym i porannym deszczu długo czekałem, aż wyschną nieco jezdnie i w rezultacie wyjechałem dopiero po południu. Najpierw na Ursynów zawiozłem pakunek, który wypychał mi tylną kieszeń koszulki, a dopiero potem, już bez bagażu, do Gassów. Wracałem przy Lesie Kabackim przez Kierszek i Józefosław do Puławskiej, a potem Poleczki i Żwirki do domu. Po porannym zimnie nie zostało śladu i trochę żałowałem, że nie ubrałem się na krótko. Musiałem podwijać rękawy i rozpinać suwak w koszulce, by chłodzić sobie klatę.