Pogoda dziś wielce niepewna, więc nie zdecydowałem się na dalszy wyjazd, tylko pojeździłem po warszawskich zaułkach, podwórkach, osiedlowych blokowiskach, miejskich lasach i parkach. Dozbierałem trochę kwadracików i odkryłem fajną drogę nad samą Wisłą i leśne ścieżki w Lasku Bielańskim. Deszcz wisiał cały czas w powietrzu, ale spadł jak już byłem pod domem.
Dziś, żeby za bardzo się nie zmagać za bary z zachodnim wiatrem, wybrałem trasę o profilu z grubsza północ-południe. Poznałem nieco nowych dróg, bo wracając z Łomianek wybrałem drogę przez las, nie wiedząc nawet dokąd mnie zaprowadzi. Okazało się, że doprowadziła mnie do Zakładu dla Ociemniałych w Laskach, a że tam objawiła mi się inna droga w lesie, dojechałem nią aż do Sierakowa. Nosi imię Łączniczek AK grupy "Kampinos". Powrót do domu już po asfaltach przez Izabelin, Klaudyn i Bemowo.
Chciałem nieco poprawić bardzo mizerny wynik stycznia i pojechałem po kwadraty w okolicach Mińska Mazowieckiego. Trasę miałem narysowaną już dawno, ale nie wiedzieć czemu pominąłem w planowaniu jeden kwadrat obok Huty Mińskiej. Będzie na później. Znowu jechało się ciężko, ale teraz to już chyba będzie norma.
Z Otwocka dojechałem SKM do Warszawy Wschodniej, a potem rowerem przez miasto o domu. Wyszło dodatkowo osiem kilometrów, a w styczniu 385 km.
Styczeń na sam koniec postanowił porozpieszczać nas pogodą, bo choć temperatura jeszcze niezbyt wysoka, to słoneczko i suche drogi umilają jazdę. A ponieważ miałem zawieźć coś córce do Piaseczna, okazja do jazdy była jak znalazł. Niestety nadal nie mogę wkręcić się w obroty, więc postanowiłem nie siłować się z własną niemocą, tylko spokojnie pozbierać trochę kwadracików. Drogi w lesie twarde i suche i nawet nie było na co narzekać. A kiedy przejeżdżałem przez uliczki Magdalenki, bo zawsze tylko przejeżdżałem główną drogą, to dopiero zobaczyłem, ile tam stoi wypasionych rezydencji wartych dziesiątki milionów złotych.
Słabo zaczyna się ten 2024 rok, ale warunki pogodowe dają doskonały pretekst do rezygnacji z jazdy. Choć tak naprawdę właściwą przyczyną jest moje lenistwo, ale miło jest tak się trochę pooszukiwać. Dziś wreszcie nadszedł ten dzień, gdy żadne usprawiedliwienie nie przyszło mi do głowy i po osiemnastu dniach przerwy postanowiłem wyruszyć na przejażdżkę. Zanim jednakowoż do tego doszło, to okazało się, że nie będzie tak łatwo. Łańcuch tak zardzewiał, że ogniwa stanęły i blokował się na kółeczkach wózka przerzutki. Najpierw na sucho oczyściłem go szczotką, potem potraktowałem go WD-40, a jak zaczął odzyskiwać elastyczność wytarłem szmatką i nasmarowałem oliwką. Zazwyczaj używam wosku, ale w tej sytuacji postawiłem na tradycyjne rozwiązanie. Jak myślałem, że już nic nie stoi na przeszkodzie, to Garmin okazał się wyładowany i musiałem szukać powerbanka i odpowiednio długiego kabla, żeby wystarczył z kieszeni na plecach do kokpitu. Dopiero po pokonaniu tych przeciwności losu, sprokurowanych zresztą na własne życzenie, mogłem ruszyć w drogę. Wybrałem się dziś na Gassy, bo tak podpowiadał mi kierunek wiatru i to była dobra decyzja. Złą decyzją za to, było włożenie podkoszulki i w Wilanowie musiałem na drodze obnażać tors i chować ją do kieszonki. Koszulka i kurtka były na dziś wystarczającym zabezpieczeniem. Co do samej jazdy nie bardzo jest co pisać, oprócz tego, że jeździ się bardzo ciężko. BARDZO CIĘŻKO I BARDZO WOLNO. Aha i trochę kwadracików w Konstancinie i Oborach dodałem do kolekcji. :)
Słońce za oknem skusiło mnie do wyjścia z rowerem, ale już początek jazdy zapewnił mi wszystkie "atrakcje". Wyjazd z domu po lodzie i śniegu, potem jezdnia wprawdzie czarna, ale mokra i z kałużami, a na skrzyżowaniach błoto pośniegowe. Trudno o przyjemność z jazdy w takich warunkach, a ja "na siłę" nie mam zamiaru jeździć.
Mróz nie odpuszcza, ale "...jak jest zima, to musi być zimno...", że tak zacytuję palacza osiedlowej kotłowni z "Misia". Ale ja, pomny wczorajszych doświadczeń, ze strojem nie kombinowałem i bez problemu zniosłem dzisiejszą przejażdżkę. Sama jazda też była w miarę przyjemna, o ile lodowaty wiatr w twarz można nazwać przyjemnością, ale co kto lubi... Za to na powrocie już w twarz nie wiało i to jest dobra informacja. Odwiedzone wioski mają asfalty such i nieoblodzone, za jednym małym wyjątkiem ulicy Zaboreczne na Grotach. Niemniej udało się przejechać bez gleby - i to kolejna dobra informacja. Trzeba umieć cieszyć się małymi rzeczami.
Można by podsumować dzisiejszą jazdę tak: Dłużej się ubierałem niż jeździłem! Założyłem inną kurtkę i inne rękawiczki niż wczoraj i najpierw wracałem zmienić kurtkę, a później okazało się, że ręce mi zaczynają marznąć wcześniej niż zwykle. Zniechęciło mnie to dop jazdy i po powrocie do domu poszedłem popływać. Ciało miałem tak zimne, że woda po zanurzeniu wydała mi się o wiele cieplejsza niż zwykłe 28°C.
Po grudniowej pogoni za rekordem wymuszającej jazdę w każdych warunkach, postanowiłem wrócić do zasady, że jeżdżę tylko po suchych drogach. Ostatnie kilka dni spędziłem na doglądaniu psa i kota w Piasecznie, ale dziś już usprawiedliwienia nie było. Założyłem pełny zimowy rynsztunek, włącznie z ochraniaczami na buty i postanowiłem zainicjować rok krótką przejażdżką. Mróz dziś był spory i jako pierwsze zaczęły mi marznąć uszy. Nie uznaję żadnych buffów i kominiarek i dotąd nie odczuwałem dyskomfortu, a tu taka niespodzianka. Gdyby było naprawdę niedobrze, pewnie bym zawrócił, ale po kilkunastu minutach dolegliwość ustała i mogłem jechać dalej. Ubrany byłem w trzy warstwy na górze, dwie na dole i ten zestaw był optymalny. Drogi starałem się wybierać czyste, ale na Jutrzenki w Salomei i na technicznej w Michałowicach, był fragmentami czysty, wyślizgany lód. Jechałem z duszą na ramieniu, pomny swoich niegdysiejszych uślizgów koła zakończonych glebą, ale dziś się udało. Oczywiście bojkotowałem drogi rowerowe, które nie zapewniały bezpiecznej jazdy, za co raz zostałem strąbiony, a drugi kierowca pouczył mnie przez okno o złamaniu przepisów.
W domu dłonie musiały swoje odcierpieć, ale na to już rady nie mam. Rękawiczki z ogrzewaniem jakoś nie budzą mojego zaufania, a ich cena wydaje się wygórowana. PS. Tytuł nawiązuje do słów Gajosa w "Żółtym szaliku" PS2. Nie wie koś, czemu BS nie zaciąga aktywności ze Strava?
Pogoda dopisała więc trzeba było coś pokręcić, a że niedziela, to tylko przed śniadaniem. Trasę wybrałem standardową, czyli na pożegnanie roku - Gassy i powrót przez Piaseczno. Ponieważ udostępniono już do jazdy ulicę Spacerową i Gagarina, a w niedzielny ranek ruch samochodowy jest śladowy, pojechałem początek trasy właśnie tamtędy. W tygodniu, w normalnym ruchu miejskim byłbym niezłym zawalidrogą, bo jest tylko jedna nitka dostępna, ale dziś nikomu nie przeszkadzałem.
Rok 2023 zamknąłem wynikiem 14 173 km, co jest moim nowym rekordem życiowym, lepszym od poprzedniego o 162 km. Podsumowanie zrobione przez veloviever uwzględnia wszystkie aktywności rejestrowane przez Stravę, czyli też pływanie i chodzenie. Stąd różnica.