Kolejna wyprawa po kwadraty w okolicy Nasielska. Rano znów tylko 10°C więc tym razem założyłem rękawki i kurtkę trzepotkę, ale temperatura rosła dziś szybciej i już przed upływem godziny musiałem się rozbierać. Dalsza podróż upłynęła w dobrym nastroju i lepszej formie niż wczoraj. Może ten kryzys był chwilowy, może to wina słabego ciśnienia w tylnym kole, może temperatura, może wiatr, a może wszystko po trochu. Upewniam się jednak, że dobrze zrobiłem przed laty kupując Tribana. Jazda rowerem krosowym z amortyzacją i na szerokich oponach wymaga większego wysiłku.
Tak ciężko i mozolnie jak dziś, chyba nigdy mi się nie jechało. Wyruszyłem po kwadraty na zachód w okolice Płońska o piątej rano, gdy temperatura wynosiła 10°C. Ja oczywiście ubrany na krótko, bo przecież zaraz się ociepli, ale ociepliło się, dopiero po trzech godzinach. Zresztą zimno nie było najbardziej dokuczliwe, tylko przeciwny wiatr i ogólna niemoc. Na dodatek, po dwudziestu pięciu kilometrach zauważyłem, że z tylnego koła schodzi powietrze. Gdy zatrzymałem się by dopompować, średnia na liczniku wynosiła 12,8 km/h. To chyba najlepiej obrazuje moją słabość, nawet biorąc poprawkę na osiem kilometrów polnych dróg. Później starałem się już nie patrzeć na licznik, żeby nie podkopywać swojego mizernego i tak morale, ale nawet jak zmieniłem kierunek jazdy, to dużo szybciej nie jechałem. Jedyny pozytyw, to brak błędów nawigacyjnych i zaliczenie wszystkich zaplanowanych kw, włącznie z tym ominiętym wczoraj. Max square: 53x53 Max cluster: 3281 (+22) All cluster: 3424 (+19) Total tiles: 6270 (+11)
Jestem na działce, a ponieważ przywiozłem wreszcie drugi rower, męski, postanowiłem uzupełnić kwadraty na północnym zachodzie. Z tej bazy wypadowej jest bliżej i wygodniej niż z Warszawy, odpada jazda pociągiem, a co najważniejsze, można wjechać w teren. Wprawdzie na GravelKingach 32 mm też jeździłem, ale jednak 42 mm daje większe możliwości. Dziś nie musiałem prowadzić, ale co z tego. Na szosie opory toczenia i bardziej wyprostowana sylwetka nie pozwalały mi osiągać jakiejś przyzwoitej (dla mnie) prędkości, pomimo wkładanego w pedałowanie wysiłku. No a po powrocie okazało się, że jeden kwadrat ominąłem, bo za blisko w to pole wjechałem i trzeba będzie powtarzać.
Tym razem nie chodzi o jazdę po szosach przez lasy, ale o jazdę rowerem szosowym przez leśne ujeby. Nie wiem co mnie dziś podkusiło, żeby kwadraciki zaliczać, ale stało się. Z utartych dróg w Izabelinie zjechałem do lasu, a potem już samo poszło. Dalej był Hornówek, Sieraków, Truskaw, Zbiornik Mokre Łąki, a na zakończenie ulica Leszczynowa, będąca polną drogą z Umiastowa do nowego osiedla w polu we wsi Kręczki. Pisać nie mam czasu, bo muszę rower czyścić i buty zabłocone jak nieszczęście. :) PS. Myślałme, że zdjęcie kół z oponami gravelowymi powstrzyma mnie przed takimi pomysłami, ale się pomyliłem...
Obudziłem się na tyle wcześnie, że czasu przed śniadaniem wystarczyło na dłuższą trasę niż zwykle w niedzielny poranek. Wybrałem znów trasę na Gassy, bo nie warto wyważać otwartych drzwi, no i człowiek choć otrze się o wielki, kolarski świat. ;) Pomimo wczesnej godziny kolarzy było nadspodziewanie wielu, no i rzecz jasna wszyscy jechali szybciej niż ja. :) Ale o tym to już wszyscy wiedzą. Z Gassów odbiłem na Piaseczno, a potem przez Lesznowolę, Laszczki i Janki przedostałem się na drogę techniczną wzdłuż ekspresowej E67. Tam też z daleka zobaczyłem czarny dym i kilkoro gapiów na rowerach. Palił się kawałek dachu na budynku, który wziąłem za magazyn, ale TVN Warszawa napisał, że to warsztat. Być może, ale godzinę zdarzenia (10:20) i liczbę jednostek straży pożarnej (8) podali nieprawdziwą, więc nie wiem...
Znów późne wyjście z domu, tym razem spowodowane lenistwem. Wychodząc zauważyłem, jak bardzo podarte są moje rękawiczki i uznałem to za dobry powód, by zamiast tłuc kilometry dla statystyk, pojeździć po sklepach. Pierwsze dwa, to Decathlon i sklep Treka w Alejach Jerozolimskich, ale w kolorze czerwonym wybór był niewielki, więc pojechałem szukać dalej. Jadąc do Pruszkowa, postanowiłem powiększyć stan posiadania małych kwadracików i kręcąc się po Żbikowie i innych zadupiach znacząco poprawiłem statystyki. A rękawiczki kupiłem w piątym sklepie, Centrum Rowerowe w Alei Krakowskiej.
Kilka dni przerwy związane z krótkim wyjazdem na działkę - tak krótkim, że nie warto było brać roweru. No ale dziś już sobie odmówić nie mogłem i raniutko wybrałem się na Gassy. Ludzi na rowerach pomimo wczesnej pory już sporo, głównie w grupkach i na szosach. Nie na darmo okolica zyskała miano mekki warszawskich szosowców, zamiennie z Republiką Rowerową Gassy. O sprzęcie jadących nie będę się wypowiadał, gdyż wyprzedzali mnie zbyt szybko bym zdążył się przyjrzeć. :) Ale o machnięciu ręką, czy rzuceniu "cześć" nie zapominali, a przynajmniej bardzo znacząca ich większość. Niby niewiele, a jednak coś.
Dwa razy pod rząd zmokłem na rowerze, a dziś udało się wrócić o suchym kole - czyli do trzech razy sztuka! Widocznie poranny deszcz wyczerpał limit opadów na cały dzień. Wyjechałem dość późno i nie zastanawiając się zbyt długo wybrałem kierunek z grubsza południowy. Przejeżdżając koło Ptak Expo w Nadarzynie spontanicznie skręciłem na olbrzymi pusty parking przy halach i dodałem kilka kwadracików. To samo zrobiłem w Parolach, gdzie skręciłem w inną drogę i nieoczekiwanie dojechałem do Wólki Kosowskiej. Takie to moje "przygody" i nieoczekiwane zwroty akcji na trasie. :)
Prognozy zapowiadały deszcz, a nawet burzę i w tej sytuacji nie chciałem oddalać się za bardzo od miasta. Uznałem więc, że zapoluję na kwadraciki po drugiej stronie Wisły i zamiar ten zrealizowałem. Jak zawsze przy takiej okazji, odkryłem nowe drogi i nowe miejsca na mapie Warszawy np. pomnik Sztafeta Pokoleń przed piekarnią Lubaszka na obrzeżach Żerania.
Wracając Trasą Toruńską, w okolicach Bródna usłyszałem pierwsze, odległe pomruki nadchodzącej burzy. Skręciłem w Jagiellońską w stronę centrum, by w razie czego mieć się gdzie schować i gdy spadły pierwsze grube krople deszczu, przycupnąłem pod daszkiem Galerii Nowa Praga. Deszcz szybko przeszedł w prawdziwą nawałnicę i to taką, że świata nie było widać. Zdjęcie tego nie oddaje w najmniejszym nawet stopniu. W pewnym momencie, gdy padało nieco mniej, postanowiłem dojechać do Ronda Starzyńskiego i wsiąść do tramwaju. Niestety wybrałem najgorszy z możliwych momentów, bo po chwili tak lunęło, że w ciągu sekundy przemoczyło mnie na wylot. W tej sytuacji było mi już wszystko jedno, a że tramwaj przyjechał od razu wsiadłem - i poczułem dojmujące zimno. Klimatyzacja w połączeniu z mokrymi ciuchami wychładzała ciało gorzej niż gdybym jechał rowerem. Na szczęście tylko pięć przystanków musiałem wytrzymywać to zimno, bo przy Powązkowskiej przestało padać i z ulgą opuściłem tę chłodnię na kołach. Po dwóch kilometrach wjechałem w zupełnie inną strefę klimatyczną, suchych jezdni i chodników oraz świecącego słońca. W tej części Warszawy, na Woli i Ochocie, nie spadła ani kropla deszczu.
O dzisiejszej jeździe niewiele mogę napisać oprócz tego, że to ostatnia jazda majowa, a chciałem koniecznie dystans kwietnia poprawić. Ostatnia, bo jutro wyjazd na działkę, więc sobie nie pojeżdżę. Nie chciałem myśleć i zastanawiać się nad trasą, więc pojechałem na Gassy i do Piaseczna, a potem jeszcze do Michałowic, żeby dodać nieco kilometrów.
Pogoda idealna, ranek dość rześki i choć temperatura rosła z godziny na godzinę, to wróciłem nawet nie spocony.
Teraz zdjęcia.
Na pierwszym i drugim ulica Czerniakowska, na której po obu stronach drogowcy mają zamiar położyć nowy asfalt przez te cztery dni wolne. Sądząc po ilości sił i środków może im się to udać.