Niedobrze dziś się zaczęło, bo po pięciu kilometrach musiałem wrócić się do domu. Okazało się, że kaseta w zimowym kole jest mocno zajechana i łańcuch wcale nie zamierzał się ułożyć. Szybko wymontowałem z wczoraj zdjętego koła kasetę, sprawnie przełożyłem do drugiego koła i ponownie ruszyłem w trasę. Zamierzałem dojechać do Puszczy Kampinoskiej i poznać "uroki" jazdy terenowej, na prawie gravelu. Może gdybym miał szersze opony nie musiałbym brać w cudzysłów uroków, ale w sumie najgorzej nie było. Zawsze udawało mi się wypiąć w porę i podeprzeć, gdy rower stawał w piachu, a z buta w sumie może tylko z dwieście metrów przeszedłem. Na pewno nie polubię jazdy po singlach, ale z konieczności mogę raz na jakiś czas po lesie pojeździć. PS. Zapomniałem za drugim razem włączyć licznika, dlatego dodałem kilometry.
Co z tego, że sprawdziłem wczoraj prognozę i widziałem zapowiedź opadów deszczu? Nic! Opady miały być niewielkie, więc żadnej refleksji to u mnie nie wywołało. Dopiero jak poczułem mokrość w butach i w tytułowej części ciała, zrozumiałem poniewczasie, że sama kurtka nie zapewnia wystarczającej ochrony przed deszczem. Jakoś ciągle mi to umyka. Do tego na drogach jest sporo ziemi naniesionej z pól przez koła traktorów, które woda zamienia w rzadkie błoto. Niby kilometrów dziś niewiele, ale dawno już tak ubłocony nie wróciłem. A rower..., szkoda gadać. Bite półtorej godziny czyszczenia na korytarzu i pełna śmietniczka piachu zamiecionego z podłogi. Ale zakończyłem wreszcie eksplorację terenów wokół Grodziska i teraz czas na zmiany kierunków.
Znane porzekadło mówi: do trzech razy sztuka. Właśnie po raz trzeci nawiedziłem okolice Grodziska Mazowieckiego i ponownie kilkanaście metrów zabrakło, do zaliczenia kwadratu w tym mieście. Niezbyt uważnie popatrzyłem na mapę kreśląc ślad przejazdu i wpadka gotowa. Garmin prowadzi mnie niezawodnie przez te wszystkie zadupia, ale w przypadku awarii zginąłbym jak ciotka w Czechach. Pogoda, a właściwie temperatura, nieco poniżej komfortu, a im dłużej jechałem, tym bardziej się wychładzałem. Wprawdzie początkowo miałem zamiar wracać na kołach i kolejną setkę machnąć, ale w tej sytuacji wybrałem koła pociągu. Znów dopisało mi szczęście i prosto z roweru przesiadłem się do czekającego na stacji składu. Tym razem miałem dwanaście minut zapasu. Bilet kupiłem w aplikacji SkyCash, to spora wygoda, nie trzeba szukać kasy, konduktora, ani biletomatu. Ponieważ wcześniej wróciłem, zdążyłem jeszcze odebrać zamówiony olej do łańcucha.
Dziś znów kręciłem się w okolicach Grodziska i Błonia, poznając mazowieckie wsie, wioski i przysiółki. Niestety mocno się ochłodziło a zimny, syberyjski wiatr mocno przeszkadzał i nie dawał się rozgrzać. Najgorzej było pod koniec, gdy musiałem mocno zwolnić na dziurawej śmieszce wzdłuż krajówki 92 do Błonia. Na szczęście zdążyłem, na stację przyjechałem sześć minut przed odjazdem pociągu do Warszawy. Czasem przydaje się mieć trochę szczęścia. PS. Pomimo skomplikowanego kształtu trasy, a może właśnie dlatego, ominąłem sześć kwadratów, niektóre zaledwie o kilkanaście metrów. Z uwagi na ich bok, o długości zaledwie półtora kilometra, wymaga to bardzo precyzyjnej nawigacji. Będzie okazja wrócić. PS.2. Dodałem kilometry do Zachodniego i powrotem.
Trasa na zachód niby znana i jeżdżona wielokrotnie, ale w dwóch miejscach musiałem z niej zboczyć, by skompletować dwa permanentnie omijane kwadraty. Dla wygody i szybkości kilkanaście kilometrów przejechałem drogą krajową numer 92, tzw. poznańską. Nie jedźcie tą drogą! Choć mamy do dyspozycji szerokie pobocze, to jest naszpikowana znakami zakazu jazdy rowerem i trzeba zjeżdżać na koślawą i dziurawą śmieszkę. Do tego dochodzi ciągły hałas pędzących ciężarówek i nawet pojawiająca się trzy kilometry przed Błoniem asfaltowa droga dla rowerów, nie rekompensuje niedogodności tej drogi.
Oj, dawno nie było mnie na trasie wiodącej przez zachodnie wioski. Kiedyś moja ulubiona i jeżdżona kilka razy w miesiącu, oddała palmę pierwszeństwa trasie na południe, po drogach technicznych wzdłuż S8. Z przyjemnością ruszyłem na zachód, tym bardziej, że lekki południowy wiatr nie przeszkadzał, a ja mogłem z satysfakcją patrzyć na cyfry licznika. Nie wiem co się stało, ale kilometry mijały szybko jak nigdy. Na drodze do Leszna wyszła mi średnia 26.4 km/h, a i z powrotem było też podobnie. To się nazywało w naszej drużynie siatkówki - "dzień konia". :) Na ostatnich kilometrach, tak gdzieś od Lipkowa, zaczęło dokuczliwie siąpić i do domu wróciłem lekko przemoczony i nieco wychłodzony. Wprawdzie zdążyłem założyć kurtkę - trzepotkę, ale ona ma grubość bibułki i nie zdołała mnie skutecznie ochronić. Podszedłem do tego pragmatycznie i uznałem za namiastkę morsowania, a usłyszałem od doktora w radiu właśnie dziś, że to bezpłatny sposób hartowania organizmu i budowanie odporności. A teraz odporność jest najważniejsza.
... kupiła se prosię. A ja kupiłem nowy telefon i od paru dni nie mam czasu na jeżdżenie, tylko szukam rozwiązania kolejnych pojawiających się problemów. One oczywiście mnie przerastają, bo nie jestem zbyt biegły w ogarnianiu kolejnych ustawień, kolejnych aplikacji. Szukam rozwiązań w internecie, a to zajmuje tyle czasu, że na jeżdżenie czasu braknie. Na dodatek jak już jedno mam zrobione, to po chwili jakieś inne problemy wyskakują. W ostatecznej desperacji nawet do serwisu jeździłem i miałem nadzieję, że to już koniec kłopotów z telefonem, a teraz zobaczyłem, że Garmin się nie synchronizuje z aplikacją Garmin Connect. Udało się jazdę po kablu przerzucić Garmin Expressa na laptopie i stamtąd przeszła do Stravy, ale kolejne godziny znów będą stracone.
Ręce opadają... Edit: Uffff.... Pomogło usunięcie urządzenia i ponowne sparowanie.
Dziś było dla mnie za ciepło na długie spodnie, przynajmniej w pierwszej fazie mojej wycieczki, czyli do Piaseczna. Temperatura dochodziła do 11°C , a to dla mnie jest przedział do jazdy na krótko. Ale w sumie dobrze, bo jak wracałem po piętnastej, to już było chłodniej, więc ubrany byłem tak w sam raz.
A efektem moich korepetycji była uzyskana ocena bardzo dobra, czyli czasu nie zmarnowaliśmy. :)
Brakujące kilometry wisiały nade mną jak miecz Damoklesa, bo nie ukrywam, że chciałem zakończyć październik równą liczbą kilometrów. W przezwyciężeniu porannego lenistwa pomogła przesyłka z Chin zawierająca spodnie z długimi nogawkami. Najpierw więc poszedłem na pocztę odebrać paczkę, a potem na jazdę próbną. W sumie dobrze się złożyło z tymi spodniami, bo początkowo miałem zamiar jechać w krótkich... No i koszulkę założyłem tę nieco grubszą, z tkaniną mesh od środka. Niespecjalnie się w tym zestawie zgrzałem, ale zmarznąć też nie zmarzłem. Mój termometr w Garminie, któremu wierzę, pokazywał 5,5°C, ale jednego chłopaka w krótkich spodenkach widziałem. Mnie tylko zmarzły dłonie, ale to moja pięta Achillesowa. Niemniej trzeba będzie już pomyśleć o drugiej warstwie ubrania. A spodnie znanej i uznanej marki marki Wosawe dają radę; pampers dobrej jakości, materiał nie za gruby, taki w sam raz, a na nogawkach, do kolan, pokryty warstwą wodoodporną, taką jakby lekko gumowaną. Mają czerwone wstawki i wyglądają całkiem dobrze, kosztowały niecałe 100 złotych, jakby się kto pytał i szły dwa tygodnie. Zdjęć nie robiłem, to choć spodnie pokażę.
Niewielkie zachmurzenie, 8°C, Odczuwalna temperatura 7°C, Wilgotność 91%, Wiatr 2m/s z PłnZ - Klimat.app
Popsuł się suwak w ulubionej kurtce mojej Julki, a że wiem gdzie można naprawić i mam czas, pojechałem załatwić tę sprawę. Po dotarciu na miejsce zastałem zupełnie coś innego, ale na szczęście tabliczka informowała o nowej lokalizacji, od podwórka. Po prostu przenieśli się do mniejszego pomieszczenia, ale są. To chyba jedyne miejsce w Warszawie, gdzie można założyć suwadło do suwaka. Zabieg trwał dosłownie moment i ponieważ był to ostatni punkt ze spraw do załatwienia, mogłem już jechać do domu. Wcześniej jeszcze zahaczyłem o sklep Victorinoxa na Ptasiej, bo okazało się, że złamał się ulubiony nóż mojej Małżonki, bez którego nie może funkcjonować. :)
Dziś też pani na mnie natrąbiła, ale tym razem specjalnie odsunąłem się od krawężnika, by jej uniemożliwić wyprzedzanie "na gazetę". Widziałem ją w lusterku, a z przeciwka jechały dwa samochody i nie chciałem ryzykować potrącenia. Powinna mi podziękować, a nie trąbić.