W planach na dziś była jazda pociągiem do Modlinem i zbieranie kwadratów na północno-zachodniej rubieży. Niestety nie wziąłem pod uwagę nowej organizacji ruchu pasażerskiego na dworcu Warszawa Zachodnia. Aby dostać się na dawny peron ósmy, trzeba teraz sześć razy pokonywać schody, w tym ostatnia przeszkoda, to wysoka kładka nad torami. Jak łatwo się domyślić, pociąg mi uciekł. Ale w sumie dobrze się stało, bo pewien niespodziewany problem zmusił mnie do powrotu do domu.
Po załatwieniu sprawy wyjechałem ponownie, ale tym razem postanowiłem wybrać znaną trasę na zachodnie wioski. Przyznam się, że miałem ambitny plan zrobienia pierwszej setki w tym roku i dojechać do Żelzowej Woli. Niestety nie mogę dojść do jakiej takiej kondycji i jazda pod niewielki przecież wiatr, dała mi tak solidnie w kość, że już w Borzęcinie zrezygnowałem i zawróciłem. A ponieważ czasu miałem dość, postanowiłem zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć, co jest w nowym salonie Treka w Warszawie. Huczne otwarcie było chyba miesiąc temu, a trzeba wiedzieć, że poprzednim dystrybutorem marki, była firma AirBike "Króla rowerów", Zrezygnowali z niego, gdyż podobno miał za małą powierzchnię wystawienniczo - sprzedażową. W skrócie powiem tak - nie zostanę ich klientem. Zapytałem o buty i poznałem tamtejszą definicję "budżetowych" - kosztują tylko czterysta sześćdziesiąt złotych.
Jest taki drobny deszcz, którego nie widać przez okno i wczoraj niestety przekonałem się o tym na własnej skórze. Ledwie wyszedłem z klatki już go poczułem, ale chciałem się przekonać, czy przeszkadza w jeździe - i przeszkadzał skubany. Przejechałem najbliższy kwadrat ulic, w sumie zaledwie kilometr i już mi wystarczyło. Dlatego dziś nie wierzyłem swoim oczom i dopiero jak usłyszałem przez telefon, że nie pada ubrałem się i wyszedłem. Trasa musiała zahaczać o Piaseczno, bo miałem coś do zabrania, ale chęć miałem na coś więcej niż tylko na tam i z powrotem. Postanowiłem sprawdzić po latach trasę wałem wiślanym od Mostu Siekierkowskiego na południe, a potem do Gassów. W końcu, skoro mam opony 32 mm mogę sobie na nieco szutru i terenu pozwolić. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. W drodze dwa razy zmoczył mnie przelotny deszczyk, potem wyszło słońce i w sumie wycieczka mogę uznać za udaną. Za wyjątkiem czyszczenia roweru po powrocie i zauważeniem pęknięcia w bucie. Będę musiał kupić nowe buty.
Przez ostatni tydzień byłem poza domem i nie miałem roweru, ale za to dużo chodziłem. Miałem pod opieką psa i codziennie rano, przed śniadaniem, spacerowaliśmy przynajmniej godzinę. Ale wczoraj córka wróciła z górskich eskapad i wróciliśmy na swoje śmiecie. Choć RCB wysyłało wczoraj ostrzeżenia o silnym wietrze, postanowiłem spróbować coś pojeździć, a żeby się z zachodnim wiatrem nie użerać, wybrałem trasę z grubsza południe - północ. Przy okazji postanowiłem wypróbować nowe zimowe spodnie od Chińczyka - i tu przykra niespodzianka. Mają źle wszytą wkładkę, zbyt przesuniętą do przodu i nie da się wygodnie siedzieć na siodełku, czyli tak samo jak bez wkładki. Druga przykra niespodzianka, to lodowaty deszcz, który złapał mnie w trasie. Nie trwał jakoś specjalnie długo, ale akurat jechałem po bardzo dziurawej drodze gruntowej i bałem się, że nie zauważę jakiegoś wyjątkowo głębokiego dołka i złapię niechciany kontakt z Matką Ziemią. Kiedy udało się wyjechać na asfalt, tak byłem rozkojarzony drogą i deszczem, że pomyliłem kierunki i dopiero tablica Lesznowola uświadomiła mi, że jadę nie w tę stronę. Ale reszta podróży upłynęła już bez przygód, nawet słońce wychodziło zza chmur. A w Warszawie nawet asfalty były suche i dopiero po moim powrocie pogoda naprawdę pokazała co potrafi. Drobinki lodu niesione wiatrem tłukły o szyby i parapet aż miło. PS. Ciekawe czy krawcowa da radę przeszyć wkładkę w dobre miejsce? PS2. O pracach na Polu Mokotowskim tutaj nieco więcej
Zamontowałem wreszcie tylny błotnik i mokre drogi już mi niestraszne. Dziś jednak nie dane mi było wypróbować jego ochronnych właściwości, bo wszystko zamarzło na amen. Ja też, prawie. Nie dopasowałem zestawu ubraniowego do temperatury i rzeczywiście nieco dziś zmarzłem. Dość powiedzieć, że zrobiłem sobie dwa przystanki na ogrzanie; jeden w poczekalni basenu w Konstancinie, a drugi u córki w Piasecznie. Jechało się słabo, kondycja mocno siadła. :(
Rano niestety padał deszcz i z wyjściem na rower musiałem poczekać aż wyschną jezdnie i drogi. Ale za to doczekałem słońca i mogłem jechać na letniaka, temperatura przyjemna i prawie bez wiatru. Trasa improwizowana i stopniowo przedłużana, czyli ślad taki trochę nieoczywisty.
Jak się późno wychodzi, to i kilometrów niewiele się robi. Źle się ubrałem, bo znowu muszę sobie przypominać zestawy pasujące do temperatury. Dziś założyłem decathlonową koszulkę z warstwą mesh od spodu i w połączeniu z "papierową " wiatrówką #jużnietrzepotką, było za ciepło. Na szczęście kurteczka mieści się w kieszonce, rękawy można podwinąć, a suwak rozpiąć. Przy temperaturze powyżej dziesięciu stopni, wystarcza letnia koszulka i rękawki, a na to kurtka. Zimowa koszulka, bez kurtki, będzie dobra na poniżej dziesięć. Trasa dostosowana do ilości czasu, jechało się bardzo dobrze i nawet wiatr nie przeszkadzał tym razem.
Porannie mokre jezdnie nie zachęcały do wyjścia z domu i postanowiłem udzielić sobie dyspensy od jazdy. Jednak później wychodzące słońce i mój domowy trener personalny ;) skruszyły moje lenistwo i postanowiłem uzupełnić białe plamy w okolicach Serocka. Oczywiście kiedyś już tam jeździłem, ale trzymając się najbardziej oczywistych wariantów trasy. A teraz, zbierając kwadraty, można poznawać nowe drogi i to jest wartość dodana tej zabawy. Najgorszy do przejechania jest ośmiokilometrowy odcinek od ronda w Wieliszewie, do skrętu na Serock, włącznie z mostem na Narwi. Tam właśnie kierowcy, gdy już nastoją się w korkach w Legionowie i pokonają odcinek ciasnej jednopasmówki, mogą wreszcie na dwóch pasach zacząć odrabiać straty i przycisnąć gaz do dechy. Wprawdzie droga 61 ma tam szerokie pobocze i niebezpieczeństwo potrącenia jest niewielkie, ale hałas i podmuchy ciężarówek ryją psychikę ostro. Na szczęście reszta dróg już takich doznań nie oferowała i do Legionowa na pociąg dotarłem w odpowiednim czasie i spokojnie zdążyłem na pociąg przyspieszony z Modlina i po 23 minutach jazdy byłem już na Centralnym.
Skoro wczoraj jeździłem wzdłuż lewego brzegu Wisły, dziś kolej przyszła na prawy. Zacząłem od Mostu Grota - Roweckiego, a skończyłem przy Pałacu w Jabłonnie. Miałem zjechać wcześniej, ale przegapiłem i wpakowałem się na odcinek gruntowy, co ciekawe, fragmentami bardzo trudny. Wyglądały te odcinki jakby je ktoś sprężynówką potraktował, ale częściowo z buta dały się pokonać. Moim dzisiejszym celem były północne kwadraty blisko Narwi, na wchód od Nowego Dworu Mazowieckiego i jeden w Pomiechówku nad Wkrą. Niestety ślad wytyczony na komputerze prowadził po takich drogach, że ledwo je było widać. Szczególnie gdy jechałem przez jakieś łąki. Najtrudniejszy odcinek terenowy liczył siedem kilometrów, a jego pokonani zajęło mi godzinę i dwadzieścia minut. Dopiero gdy znalazłem się na wale wzdłuż Narwi, mogłem normalnie jechać. Tym wałem dojechałem do Nowego Dworu, a stamtąd do Pomiechówka. Na szczęście w Pomiechówku udało się złapać pociąg do Warszawy, bo przyznam, że miałem już dość jazdy na dziś.
Przypomniałem sobie, jak źle jedzie się drogą z Truskawia do Palmir. A jak dla mnie, to wystarczyłoby po pół metra asfaltu z obu stron - a nawet ćwierć! Nie musi być przepisowa ddr, byle nie trząść się na kocich łbach, albo nie zakopywać w piachu na poboczu. Ale to by trzeba pewnie jakiś budżet obywatelski uruchomić, tylko w gminie Izabelin to nie przejdzie i nikt nie każe na oponach 25 mm tamtędy jeździć. :) A co do jazdy, to tytuł mówi wszystko, plus piękne słońce widoczne na zdjęciach i zimny wiatr ze wschodu, którego nie widać, ale dawał w kość i wyziębiał.
Później zajrzałem na ulicę Kowalczyka, gdzie kiedyś stały samotne trzy wieżowce, będące mieszkaniami zakładowymi. Nawet nie wiedziałem, że powstało tam tak duże osiedla liczące kilkadziesiąt budynków. Ale dwa stare efesowskie budynki stoją stoją nadal i po zmianie elewacji, nawet nie odstają od tych nowych.
Dalsza jazda, to już typowe tłuczenie kilometrów z tym, że akurat jazda Jagiellońską nie daje zbyt wiele frajdy. Zresztą można to powiedzieć o osiemdziesięciu procentach dzisiejszej trasy; duży ruch, wąskie drogi i śmieszki z kostki. A do tego wszystkiego na szutrowej drodze w Wieliszewie złapałem gumę w tylnym kole. Otwór był tak duży, że dętka nie dawała się napompować i nie mogłem sprawdzić w którym miejscu uchodzi powietrze. To ważne, by w tym miejscu poszukać w oponie ewentualnego ciała obcego i nie załatwić od razu nowej dętki, gdy się go nie wyciągnie. Ja niestety niczego w oponie nie znalazłem i z duszą na ramieniu kontynuowałem jazdę, bo kolejnej dętki już nie miałem. Na szczęście do sklepu Kamila w Nieporęcie dotarłem bez przygód, tam kupiłem dętkę i już spokojnie dojechałem do domu. To znaczy byłoby spokojnie, gdyby nie wiatr. :) O ile w tamtą stronę jechało się samo, to z powrotem mocno trzeba było się namęczyć i to z bardzo miernym efektem.