Wiało dziś bardzo konkretnie, co w połączeniu z zawrotną dyszką na termometrze, w ogóle nie zachęcało do wychodzenia na rower. Gdybym nie miał sprawy do załatwienia w Piasecznie, to pewnie bym nie wychodził. No ale przynajmniej jakieś kilometry do statystyk dodałem. I jeszcze złapał mnie deszczyk w powrotnej drodze. Lodowate krople, w połączeniu z wichurą, siekły po twarzy aż bolało. Dobrze, że to trwało tylko moment.
Bezchmurnie, 17°C, Odczuwalna temperatura 14°C, Wilgotność 45%, Wiatr 4m/s z PłdPłdW - Klimat.app
Do Piaseczna jechałem pod wiatr, który dla większości zapewne był niezauważalny, a mnie jednak sprawiał kłopot. Gdybym miał nadmiar mocy, jak na przykład silnik żużlowy, to pewnie bym nie zauważył, ale przy mojej wydolności wszystko ma znaczenie. Ale za to wracałem dużo szybciej - i dobrze, bo obiad czekał. :) A zdjęcie zamieszczam z dedykacją i podziękowaniem dla naszych wielce oświeconych dobrodziejów.
Ciekaw byłem, jak wygląda zalana piwnica u córki i to posłużyło mi za pretekst do przewietrzenia tyłka. Pogoda nadal, czyli od trzech dni, ta sama, dziś jedynie wiatr dał mi się nieco bardziej we znaki. Ale twardo jeżdżę "na krótko" i jest mi z tym dobrze. Co do drogi, to niestety na budowie obwodnicy ciężarówki nanoszą na jezdnię rzadkie błocko i choć to jedynie kilkadziesiąt metrów, to koszulka i rower do prania. W Konstancinie postanowiłem wykorzystać fakt, że w papierni jest punkt wulkanizacji i wymiany opon i wjechałem do środka. Kiedyś, dawno nie było to możliwe i na dodatek pokłóciłem się z cieciem na bramie, bo mu się nie podobało że robię zdjęcie zza szlabanu. (Edit: było to 11.03.2014 roku, a tamto zdjęcie jest tutaj.) Dzisiaj też jakiś przechodzący po placu zarządca terenu pytał co tu robię, ale powiedziałem mu, że ja do warsztatu. Niewiele sobie robiłem z jego dociekliwości i nie kryłem się z robieniem zdjęć, więc przy wyjeździe zostałem pouczony, że nieładnie tak kłamać. I generalnie to on po policję mógłby zadzwonić i wtedy ona by mnie wyprowadziła w kajdankach. (sic!) Ja, w ramach pogawędki zaproponowałem mu wezwanie plutonu antyterrorystów w pełnym rynsztunku - i tak sobie pogadaliśmy. A najpierw zostałem poinformowany, że "właściciel nie życzy sobie robienia zdjęć obiektu". To niech go schowa może, albo zasłoni! :)
Wcześnie dziś wyruszyłem, bo obiecałem moim dziewczynkom spacer z hulajnogą. Najpierw jednak musiałem pojechać do Żyrka po nowe kwadraty i tym sposobem o 8:34 już mknąłem na zachód. Pogodowi szamani zapowiedzieli ciepły i słoneczny dzień, ale rano raczej się nie zgrzałem w letnim zestawie ubraniowym. Na szczęście dość szybko się ocieplało, a około południa temperatura doszła do dwudziestu stopniu. Zanotuje z kronikarskiego obowiązku, że po raz pierwszy tego roku się spociłem. Narysowana wczoraj trasa wiodła częściowo znanymi, a częściowo nowymi drogami, bo jazda bez zdobycia nowych kwadratów, to jazda nieważna. :) Najmilej jedzie się rzecz jasna słynną "50", szczególnie w okolicach Mszczonowa, który jest jednym wielkim centrum logistycznym, z setkami magazynów. Do Piaseczna dojechałem bez większych przygód, tam przebrałem się w normalne ciuchy i poszliśmy na obiecany spacer. Ostatnie dwadzieścia kilometrów do domu, pokonałem z wyładowanym świątecznymi wędlinami plecakiem. Akurat wczoraj znajomy masarz - amator przywiózł te pyszności i czekały, aż po nie przyjadę. Tym sposobem za jednym wyjazdem załatwiłem trzy ważne sprawy.
Dopiero drugi wyjazd w tym roku, ale jakoś mi się nie składa. Jak nie pada, nie mam czasu, jak pada, wiadomo... Dziś też wyjechałem tylko dlatego, że znalazłem pretekst. Zawiozłem na Ursynów potrzebne dokumenty, a przywiozłem do domu kiełbasę z dzika. Wracając zahaczyłem o południową stronę obwodnicy, której nie przejechałem ostatnio - i dobrze, że nie przejechałem. Dostępny jest tylko fragment Przyczółkowa - Ruczaj, dalej, do Syta jeszcze jest rozgrzebane.
Dziś było dla mnie za ciepło na długie spodnie, przynajmniej w pierwszej fazie mojej wycieczki, czyli do Piaseczna. Temperatura dochodziła do 11°C , a to dla mnie jest przedział do jazdy na krótko. Ale w sumie dobrze, bo jak wracałem po piętnastej, to już było chłodniej, więc ubrany byłem tak w sam raz.
A efektem moich korepetycji była uzyskana ocena bardzo dobra, czyli czasu nie zmarnowaliśmy. :)
Popsuł się suwak w ulubionej kurtce mojej Julki, a że wiem gdzie można naprawić i mam czas, pojechałem załatwić tę sprawę. Po dotarciu na miejsce zastałem zupełnie coś innego, ale na szczęście tabliczka informowała o nowej lokalizacji, od podwórka. Po prostu przenieśli się do mniejszego pomieszczenia, ale są. To chyba jedyne miejsce w Warszawie, gdzie można założyć suwadło do suwaka. Zabieg trwał dosłownie moment i ponieważ był to ostatni punkt ze spraw do załatwienia, mogłem już jechać do domu. Wcześniej jeszcze zahaczyłem o sklep Victorinoxa na Ptasiej, bo okazało się, że złamał się ulubiony nóż mojej Małżonki, bez którego nie może funkcjonować. :)
Dziś też pani na mnie natrąbiła, ale tym razem specjalnie odsunąłem się od krawężnika, by jej uniemożliwić wyprzedzanie "na gazetę". Widziałem ją w lusterku, a z przeciwka jechały dwa samochody i nie chciałem ryzykować potrącenia. Powinna mi podziękować, a nie trąbić.
Sześć dni przerwy sprawiły, że znów poczułem przypływ energii i chęć do jazdy. Zapomniałem jak ciężko mi się wtedy kręciło i dobrze, bo dziś było całkiem dobrze. Może to wpływ krótkich spodni? Zetknąłem się gdzieś z teorią, że długie odbierają 10% mocy, może to i prawda.;) Trójkąt wydłużony, bo tym razem dojechałem aż do Mostu Gdańskiego. O trasie niewiele da się napisać, może tyle, że przez budowę Puławskiej Bis, wywrotki wytwarzają na ulicy rzadkie błoto i musiałem rower czyścić. Kolejny też raz zmieniałem ustawienie kierownicy i siodełka, szukając optymalnej pozycji do jazdy i na pewno nie jest to moje ostatnie słowo. :) W Wiśle nadal wysoka woda, prom nie pływa, a zdezorientowani kierowcy, którzy nie zauważą informacji, stoją na drugim brzegu i trąbią.
Pogoda coraz lepsza, niebawem trzeba będzie krótki rękaw szykować.
Zadeklarowałem się, że zawiozę coś smacznego - to wsiadłem na rower i pojechałem. Zapomniałem tylko, że lato się skończyło i zmrok zapada wcześnie, a ja miałem tylko tzw. oczojebkę do sygnalizowania rowerzysty, a nie do oświetlania drogi. W niektórych miejscach, na szczęście nielicznych, jechałem "na czuja" i tylko raz, na Żwirki, wpadłem niegroźnie w jakiś dołek na drodze rowerowej. Dlatego wróciłem do starych przyzwyczajeń i resztę drogo przejechałem oświetloną ulicą, poświęconą pamięci naszych wspaniałych lotników.