Dziś znów obrałem kierunek Krokowa, budynek stacyjny chciałem inaczej ująć, zamek i kościół sfotografować i mieć to miejsce już z głowy. (Stację wrzuciłem do wczorajszego wpisu). Zamiast zamku skrytego za drzewami macie tryskające serce w pałacowym stawie :)
Miałem w planach na dziś kółko do Władysławowa i dwa miejsca do sfocenia. Jedno to pomnik radzieckiego żołnierza w Starzyńskim Dworze "Umęczonym żołnierzom Armii Czerwonej jeńcom hitlerowskiego reżimu 1943 - 1945"
Wracałem drogą na Jastrzębią Górę, ale w pewnym momencie zaryzykowałem zabłądzenie i skręciłem na Czarny Młyn. Bardzo piaszczystą drogą przez las, udało się jednak dojechać do Ostrowa, a stamtąd już blisko. Jest to spory skrót, ale jedzie się ciężko, szczególnie crossowym rowerem bez amortyzacji widelca i na takich oponach:)
Dziś postanowiłem odstąpić od swego zwyczaju i przejechać wczoraj odkrytą drogę rowerową od początku, do końca i z powrotem. Dlatego pojechałem w kierunku Krokowej i rzeczywiście dość szybko natknąłem się na budynek stacyjny i początek drogi. Przedtem, w pobliżu domu cyknąłem tę fotkę z nadzieją, że bezchmurne niebo widoczne na wschodzie niebawem rozszerzy się na całość. Nadzieje te spełniły się dopiero po 17-tej...:(
"Wiatr północno-zachodni do zachodniego 5 do 6, początkowo w porywach 7 stopniowo słabnący na 4 do 5 w skali B. Stan morza 4 do 5" - to rybacka prognoza pogody dla Bałtyku płd-wsch. Dlaczego ją cytuję? Bo wracałem pod wiatr 20 km, co w połączeniu z ukształtowaniem terenu, dawało na niektórych odcinkach dość hardkorowe doznania. Ale poniżej 15km/h nie schodziłem, co uznaję za swój duży sukces. I na zakończenie kilka słów o samej drodze. Moim zdaniem jest najlepsza z dotychczas przeze mnie widzianych i przejechanych. Gładki asfalt, a przede wszystkim jej długość naprawdę robi wrażenie. Do tego malownicze i pofałdowane tereny przez które prowadzi spełniają marzenie każdego rowerzysty. I tylko jedno pytanie: Dlaczego żadnego nie spotkałem?! Jedna pani z psem, jeden kot i jeden zając, to bilans moich spotkań w dniu dzisiejszym, pomiędzy ósmą a za piętnaście dziesiąta. Ciekawe, prawda? .
No więc jestem nad morzem. Pierwszy poranek niezbyt zachęcający do wstawania z łóżka: za oknem ciemne, deszczowe chmury, wiatr taki, że morze słychać, jakby pociąg do tunelu wjeżdżał, a ja na dodatek tras nie znam. Skoro jednak rower tyle kilometrów wiozłem na dachu, to trzeba było podjąć męską decyzję. Początek nie był najlepszy, bo już po dwóch kilometrach zaczęło kropić i to coraz mocniej. Zatrzymałem się przy sklepie kupić prasę i pieczywo na śniadanie, a jak wyszedłem deszczyk zaczął słabnąć. Podniesiony na duchu pojechałem na objazd okolicy i w Sławoszynie raptem znalazłem drogę dla rowerów jak marzenie. Nie wiedziałem gdzie nią dojadę, ale wiedziałem, że pojechać nią muszę, choćbym miał się wracać tą samą drogą, czego nie cierpię.
W tym miejscu opuściłem z żalem wygodną drogę rowerową i zacząłem szukać drogi powrotnej. Trochę pobłądziłem, trochę popytałem i w końcu drogą przez pola, dotarłem najpierw do Parszkowa i Kaczyńca, a potem już szosą do Mieroszyna i Jastrzębiej. Szosy nad morzem bardzo dały się we znaki moim nadgarstkom, jednak amortyzowany widelec lepiej się sprawdza w takich warunkach. No cóż, ale skoro jest jak jest, będziemy jeździć tym, co mamy, tak?