Za długo dziś spałem i generalnie nie miałem wcale ochoty na jazdę. Dopiero jak minęło południe, a słońce za oknem uśmiechało się zachęcająco i do tego jeszcze znalazł się powód, to co miałem robić? Ubrałem się i wyjechałem. Jako że cel był w Piasecznie, wybrałem trasę przez Gassy, z powrotem przez południowe wioski. W Wilanowie, na ulicy Rosy, znowu zamknęli przejazd i kontynuują jakieś prace, wodociągowe chyba. Nie rozumiem tylko, dlaczego do rzeki Wilanówki spływa skądś woda? I dlaczego woda w rzeczce nabrała takiego dziwnego koloru? Dalej już nic nieoczekiwanego w drodze do Gassów nie zaobserwowałem. Może tylko zaskoczył mnie nieco wysyp rowerzystów i kolarzy. O tej porze roku zwykle bywa tu już pustawo, ale tegoroczna jesień pozwala wydłuzyć sezon nie tylko takim maniakom, jak my, ale i szerokim rzeszom użytkowników rowerów. W Konstancinie zobaczyłem daleko przed sobą migające światełko rowerowe, a to zawsze jest mobilizujące i dopingujące do szybszej jazdy. Szczególnie gdy widać, że dystans powoli, powolutku ale zaczyna się zmniejszać. Wiecie jak to jest, ścigacie się z kimś, kto nie wie, że jest jakiś wyscig. :) Niesporo mi to szło, ale w pewnym momencie, już w Chylicach, światełko zatrzymało się. Byłem rozczarowany, że wyścig tak szybko się kończy, a gdy już byłem całkiem blisko poznałem, że to Katana78 robi akurat zdjęcie. Zaskoczenie było obopólne, bo przecież ona wracała z gminobrania zaczętego w Radomiu, a ja jechałem z domu. Na dodatek, jak sprawdziłem po śladzie, gdyby nie pojechała do centrum Konstancina, tylko tak jak ja w Oborach skręciła w lewo, pod górę, to bym jej nie dogonił. I jak tu nie wierzyć w przypadki? Pewnie gdyby nie stanęła, to ścigałbym ją do Piaseczna i to bez pewności, że uda się wyprzedzić. A tak miałem okazję ją poholować na kole i pokazać inny przejazd przez to miasto. Rozstaliśmy się gdy skręciłem do córki, a Katana pojechała dalej prosto Orężną i Leśną do Bobrowaca. Widzę po jej śladzie na Stravie, że się nie zgubiła.:) A drugie, a właściwie pierwsze spotkanie, to był Marcin "Masash" z Wypoku jak zawsze z daleka krzyczący: "Cześć Jurek!". Odnoszę wrażenie, że on zna wszystkich i wszyscy jego znają, ale dziś, o dziwo, jechał sam. Pierwszy raz go widziałem solo.
Taki był jedyny i podstawowy cel dzisiejszej wycieczki. Wprawdzie wczoraj miałem plan bardziej ambitny, ale za późno wstałem i czasu było za mało na bułeczki z mascarpone. Pogoda podobna do wczorajszej, mgły niekiedy ograniczały widocznośc do stu metrów, ale było trochę jaśniej, nie tak ponuro i przygnębiająco. Jechałem po prostu wcześniej i stąd różnica. Mgła osiadała na okularach i często musiałem przecierać je rękawiczką by cokolwiek widzieć, tak była gęsta. Skraplała się też na kasku i mogłem obserwować kropelki tańczące na krawędzi, zanim oderwały się skapnęły. W Rochalikach natknąłem się na ekipę kładąca świeży asfalt i kawałek musiałem przejść poboczem. Nie wiem jakim cudem kawałeczki tego asfaltu przywiozłem na kurtce do domu. Nawet benzyna ekstrakcyjna nie do końca pomogła. A wracając do jazdy, to cały czas przeliczałem w myślach kilometry, bo nie lubię pod domem dokręcać, ale też chciałem szybko wrócić do domu, bo ileż można w listopadzie jeździć...
A pod domem niespodzianka! Nasz sławny rezydent postanowił uczcić Święto Niepodległości. :)
W taki dzień jak dzisiejszy nic się człowiekowi nie chce. Mgła, ciemno, ponuro, wilgoć, zimno - no po prostu aura listopadowa w pełnej krasie! Długo szukałem sobie różnych domowych zajęć, by odwlec moment wyjścia na rower, ale w końcu się poddałem. Znalazłem powód, a nawet dwa i pojechałem. Pierwszy to oddanie butów córce, po przegranej batali o reklamację, a przy okazji sprawdzenie prawdomówności Katany. No i okazało się, że prawdę pisała o nieprzejezdnej ulicy Głównej w Bobrowcu. Zwracam honor.
J 20,27 "...i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!" Od córki do domu wracałem mocno eksperymentalną trasą przez Chylice i Konstancn i to wcale nie była dobra decyzja. Pomimo stosunkowo wczesnego popołudnia, panował wzmożony ruch ludności napływowej opuszczającej miasto. W połączeniu z bardzo ograniczoną widocznością, warunki jazdy była naprawdę niekomfortowe. Wąsko, kręto, słaba widoczność i duży ruch - czyli komplet. Z kolei na drodze Konstancin - Warszawa, w związku z budowa POW (nie mylić z Polską Organizacją Wojskową:)) spory korek aż do świateł w Wilanowie. Jazda środkiem wymaga dużej uwagi, bo zniecierpliwienie kierowcy lubią niespodziewanie zmienić pas, na ten, według nich szybszy. Później, już na Wierniczej, też nie było lepiej, ale z innego powodu. Jadąc jezdnią czułem się jak przestępca drogowy, bo obok pojawia się i znika droga rowerowa. Jazda zgodnie z przepisami wymagała by wielokrotnego zwalniania i wjeżdżania na chodnik, by na następnym skrzyzowaniu znowu wjeżdżac na jezdnię. Ani to zasadne, ani bezpieczne, ale za to zgodne z przepisami. Zawsze jak tamtędy jadę, czekam podświadomie na sygnał z tyłu i wystawiona rękę z lizakiem mijaqjącego mnie radiowozu. Na szczęście i tym razem udało się dojechać szczęśliwie do normalnej drogi rowerowej i już spokojny, dojechałem aż do Legii. Kolejną sprawę miałem na Nowym Świecie i dojazd tam Myśliwiecką, a potem koło Sejmu do Placu Trzech Krzyży, wydawał się optymalny. Tak też było. Powrót do domu zatłoczonymi i zakorkowanymi o każdej porze Alejami Jerozolimskimi . od dawna nie robi już na mnie wrażenia. Oczywiście bezprawnie korzystam z buspasa, ale zawsze tak robię, bo tak jest po prostu bezpieczniej. Tak samo, jak stawanie za pasami w oczekiwaniu na zielone światło. Ruszam wówczas pierwszy i rozpędzony jadę prosto i stabilnie, a nie kołyszę się obok samochodów ruszając razem z nimi. Tłok na jezdni kończy się zawsze na Placu Zawiszy i tu też jest koniec segmentu Stravy. A zaczyna się właśnie przy palmie, czyli od Nowego Światu. Okazuje się, że to tylko niewiele ponad dwa kilometry stresu. :) Tylko jaki sens ma tworzenie segmentów w centrum miasta i z wielomą światłami po drodze? Przecież o KOM nie decyduje tu prędkość, a szczęście. Koniec i bomba, kto czytał, ten trąba!
Pojechałem odebrać buty po nieuznanej reklamacji. Jazda rowerem przez Centrum daje zawsze plus 100 do satysfakcji, a jazda Mostem Poniatowskiego na Pragę, plus 1000 do kolarskiej samooceny. Szczególnie po sprawdzeniu średniej na segmencie, dzis "tylko" 33,7 km/h i bez miejsca na pudle. Z pucharków nici. A w drodze powrotnej, po przejechaniu Mostu Siekierkowskiego, dostałem się w taką strefę mgły i zimnicy, że kurtka trzepaczka bardzo mi sie przydała. Jak dojechałem do Powsińskiej to jakbym do innej strefy klimatycznej wjechał. :)
Poranek był dziś na tyle mglisty, że z okna nie widziałem Warsaw Spire. To taki mój osobisty test na przejrzystość powietrza. Ponieważ było tylko sześć stopni założyłem nogawki z myślą, że zapewne później się ociepli i będę mógł je zdjąć. Tak zresztą się stało. Na górze nadal tylko pojedyncza koszulka rowerowa z długim rękawem. To tyle na temat stroju i pogody, a co do samej trasy. to nic wartego wspomnienia nie zaszło, poza zmianą stałej trasy powrotnej; nie przez Umiastów i Macierzysz, a przez Płochocin i Pruszków. Nawet jazda Alejami Jerozolimskimi przestała mi przeszkadzać.
Zupełnie nie miałem pomysłu na trasę i już nawet przemyśliwałem żeby zostać w domu. Odrzuciłem jednak tę podsuwaną przez szatana pokusę i szybko, żeby się nie rozmyślić, uciekłem z domu. Jednak na ulicy nadal nie wiedziałem gdzie chcę jechać i odruchowo właściwie skierowałem się na południe. Miałem nadzieję, że po drodze przyjdzie mi coś do głowy - i rzeczywiście, różne pomysły miałem, włącznie z jazdą do Grójca, Warki, Góry Kalwarii, albo w drugą stronę,do Mszczonowa, ale najdalej dojechałem do Tarczyna. Na dodatek wcale mi się nie podobała droga - i w ogóle jakoś źle mi się jechało. Za to odkryłem przebieg drogi rowerowej z Młochowa do Nadarzyna. Na razie kończy się dość nieoczekiwanie, ale mijałem ekpę kładącą asfalt i niebawem równy dywanik dojdzie do samego centrum miasta. Trzeba tylko poczekać, aż uporają się z modernizacją nadarzyńskiego odcinka trasy katowickiej. Ja na drugą stronę przedostałem się przez teren budowy jak pieszy, po pasach. Armagedon drogowy trwa nadal. Bardzo dobrze zrobiłem, jadąc w piątek i wczoraj tą nową drogą rowerową omijającą centrum Nadarzyna. Dzisiejszego wariantu nie polecam.
Pogoda dziś była lepsza, bo mżaweczka utrzymywała się tylko rano, a potem nawet jezdnie zaczynały podsychać miejscami. Niestety jazda w mokrości dziś, wczoraj i w piątek sprawiłę, że nawet marki roweru nie dało się na ramie odczytać. Nie żebym miał sie czym specjalnie chwalić, ale wykorzystałem to jako pretekst do wcześniejszego powrotu do domu. Następną godzinę zajmowałem się czyszczeniem, przy okazji zamieniłem też łańcuch, stary wrzuciłem do benzyny, niech leży, nowy nasmarowałem - i tyle. ..... Nawet zdjęć mi się nie chciało robić, ale Rudej Marylki, która ma Prace Małe, nie mogłem minąć obojętnie. :)
Koniec (albo początek, jak kto woli) drogi rowerowej przed Nadarzynem.