Poranek okazał się tak chłodny, że już pod klatką wyjąłem kurtkę z kieszonki i założyłem na grzbiet. Pomimo, że cieńsza od papieru całkiem nieźle chroni ciało przed utratą ciepła. Początkowo chciałem pojechać do Nadarzyna i stamtąd do Błonia, ale w końcu jakoś inaczej mnie drogi poprowadziły i znalazłem się w Brwinowie. Jak widać na zdjęciu miasteczko postanowiło uhonorować swego sławnego obywatela całkiem gustownym muralem. Ponieważ słońce zaczęło właśnie nieśmiało wyglądać zza chmur mogłem już schować kurtkę i kierując się drogowskazami, drogą wojewódzką 720 dojechałem do Błonia. Tam na Rynku krótki postój jak zawsze, ale dalsza droga już inna. Wprawdzie niebawem, w Białutkach, wróciłem na utarty szlak zachodnich wiosek, ale odcinek przez Bieniewice był nowy. A co do tytułu, to poza miastem jeździ się szybciej, niż w mieście. Szosowy rower lubi szosę, a nie bulwary, ulice, chodniki i zatłoczone drogi rowerowe.
Za Wikipedią:
Często popełniane błędy
"Wiele osób przeinacza drugi wers i zamiast ...kiedy my żyjemy... śpiewa ...póki my żyjemy... W oryginalnym tekście Wybickiego i obowiązującym tekście Hymnu jest forma kiedy i tylko ona jest poprawna."
Na zakończenie scenka rodzajowa z drogi dla rowerów, jako doskonała ilustracja i uzupełnienie do świetnego artykułu
o grzeszkach rowerzystów.
Facet na oko około sześćdziesiątki jedzie środkiem drogi rowerowej, Zbliżam się do niego i grzecznie informuję, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny.
- Nie będzie mnie pan pouczał jak mam jeździć! Ja jadę z przodu, to pan musi na mnie uważać! (?)
- Czy samochodem też pan jeździ po lewej stronie i po środku jezdni? - Pytam nadal grzecznie, choć nieco zszokowany jego argumentacją, bo jako żywo nie słyszałem, by jazda z przodu dawała takie przywileje.
Facet będąc już za mną skręca w lewo i żegna mnie staropolskim pozdrowieniem; sp.....j!
Odpowiadam mu równie grzecznie tak, że słychać w promieniu pół kilometra: - G-Ł-U-P-I, S-T-A-R-Y CH- - - - - !!!!!
Koniec lekcji przepisów i dobrego wychowania.
Jak mam rano jechać przywieźć dzieci z Piaseczna, a mam ciut więcej czasu - co przecież zależy tylko od godziny pobudki - jadę przez tereny Republiki Rowerowej Gassy. Dojazd znam na pamięć, czas przejazdu też i mogę sprawdzać progresję wyników na segmentach. Rano zdobyłem czternaście kieliszków, wieczorem już żadnego.
Rano nie znalazłem czasu, pojechałem więc po południu. Tym razem wracając pojechałem Górczewską nad torami. Niestety segment zaczyna się od Konarskiego, a ja o tym nie pomyślałem i zacząłem kręcić zdecydowanie później, na samym podjeździe. Do tego słabo pchał mnie wiatr i rezultat marny.
Wiało mocno z zachodu, chwilami nawet bardzo mocno. Do Leszna było mi ciężko, ale za to z powrotem frunąłem na skrzydłach wiatru. Najszybszy kilometr przejechałem ze średnią 35,4 km/h, najszybsze pięć kilometrów - 29.7 km/h, max prędkość chwilowa - 40 km/h Znów przydała się kurtka, bo jadąc na zachód wiatr mocno mnie wychładzał i musiałem ją założyć. Z powrotem już nie była potrzebna, mogłem ją zwinąć i schować do kieszeni. Znów dziś zajechałem do Deca, tym razem na Bemowie, w sumie nawet nie wiem po co. A właściwie wiem, chciałem coś zobaczyć. Miałem szansę dziś poprawić Hipkowy czas na podjeździe do Auchana na Górczewskiej, ale że nie lubię jechać z powrotem tą samą drogą, pojechałem Lazurową. A na pewno te dwie sekundy bym nadrobił z nawiązką.
Jakoś nie mogłem się rano zdecydować czy mam ochotę na jazdę, czy nie mam. W końcu około dziesiątej uznałem, że trzeba się ruszyć i nawet pomyślałem o jakiejś setce, ale dość szybko się to postanowienie rozmyło. A to wszystko przez wizytę w Decathlonie w Alei Krakowskiej, gdzie wstąpiłem kupić rękawiczki, a przy okazji zobaczyłem fajne spodenki 500 B'Twin. Jako że nie było mojego rozmiaru pojechałem do mojego Deca obok Reduty, gdzie też nie mieli, a następnie zrewidowałem całkiem swoje plany wyprawowe i wróciłem na chwilę do domu. Włożyłem do plecaka kupione dziś rano ubrania dla moich wnuczek i pojechałem je porozwozić, zahaczając przy okazji o największy sklep Decathlona, w Piasecznie. Tam bez problemu dostałem potrzebny rozmiar, a przy okazji dowiedziałem się, że drugi sklep z pełnym asortymentem znajduje się na Targówku. Popatrzyłem też chwilę na liczniki rowerowe, ale nie znalazłem nic interesującego. Mój obecny, VDO M2.1 wl pomimo zaledwie czternastu miesięcy eksploatacji, chyba na dobre zakończył swój żywot. Niby firma dobra, ale mój egzemplarz okazał się felerny. Gdybym miał paragon..., mniejsza z tym. Co ciekawe nie jest to tym razem problem bezprzewodowej komunikacji pomiędzy nadajnikiem, a licznikiem, tylko sprawa zupełnie inna. Wczoraj na przykład zauważyłem, że zawiesił mi się w czasie jazdy i pokazuje tę samą prędkość i ten sam przebieg. Po wyjęciu z gniazda i ponownym założeniu, bez problemu podjął na nowo pracę, tyle że od zerowego przebiegu - i tak kilka razy. Wyjęcie i włożenie baterii też nic nie dało. Natomiast dziś, regularnie za każdym razem gdy stawałem, licznik konsekwentnie przechodził w tryb ustawień, a gdy ignorowałem zmianę języka i pozostałych parametrów, zaczynał normalnie wskazywać prędkość i liczyć kilometry. Tylko, że znów od zera! W domu założyłem starą Sigmę Speedmaster 5000, która sygnał przesyła przez przewód, nie ma bajerów, ale ma jedną zaletę - DZIAŁA.
Według moich danych miało padać gdzieś tak od szesnastej, siedemnastej, ale udało mi się tak wcześnie wyruszyć, że nie obawiałem się zmoknięcia, choć zaplanowałem trasę 100+. Przyjemna poranna temperatura, mały ruch na ulicach i na pamięć znana trasa pozwala dojechać do Gassów w godzinę piętnaście.
Rano jakoś tak mi się zeszło na niczym, że nawet nie zdążyłem wsiąść na rower. To fatalne zaniedbanie udało mi się jednak naprawić po południu - i to jak! Poprawiłem swoje najlepsze rezultaty aż na siedemnastu segmentach Stravy i to takich, którymi jeżdżę bardzo często. Na dodatek przy niemal bezwietrznej pogodzie, więc nie byłem pchany przez tego sprzymierzeńca łowców KOM. Jeśli ktoś nie wie, KOM to najlepszy rezultat na danym segmencie i powód do dumy na dzielni, albo kolarskich ustawkach. Mnie takie zaszczyty nie grożą, cieszę się z poprawiania PR i to mi wystarcza. Dziś zapomniałem przedniej lampki i chciałem zdążyć do domu przed zmrokiem - stąd taki efekt. Ubocznym skutkiem wieczornej jazdy, szczególnie na wiejskich drogach republiki rowerowej Gassy, było zabicie twarzą kilkuset małych fruwających stworzeń. Kilka z nich poniosło śmierć na okularach i w jamie ustnej, na szczęście żaden nie dotarł do gardła, ani do tchawicy. Czy są maseczki antyowadowe?
Dziś ten prom zawrócił by mnie zabrać, widocznie wyglądałem jak ktoś, kto chce znaleźć się na drugim brzegu. Skorzystał na tym spóźniony kierowca samochodu osobowego