Wtorek, 28 maja 2019
Kategoria <50
DNF, albo ucieczka przed deszczem
Pochmurny ranek i mokre jezdnie nie zachęcały do jazdy, ale decyzję o powrocie do łóżka podjąłem z innego, prozaicznego powodu. Okazało się po prostu, że moje buty nadal są bardzo mokre w środku i nie nadają się do założenia. Tym sposobem złapałem jeszcze dobre dwie godziny snu i doczekałem pięknego słoneczka. Ale nie wyjechałem od razu - czego przyszło mi później żałować - ale pojechałem autem do miasta, konkretnie do Desy na Nowym Świecie, coś tam pohandlować. Przypomniałem sobie, jak jeździ się samochodem po Śródmieściu i choć nie były to godziny szczytu, miałem serdecznie dość. A już zaparkować, to się nie mówi. Dwa kółka zrobiłem po uliczkach w okolicy Foksal, zanim trafiłem na akurat zwalniane miejsce.
Kiedy wreszcie wróciłem do domu, przebrałem się od razu za kolarza i pojechałem zobaczyć za dnia przystań w Gassach. Chciałem w pełnym świetle słonecznym zrobić jeszcze kilka zdjęć, bo te wczorajsze takie jakies ponure i ciemne wyszły. No i miałem nadzieję, że nie będzie tylu ludzi co wczoraj. Po drodze zamierzałem zajrzeć do córki, wypić kawę, popatrzeć jak rosną nowe nasadzenia - i znowu poszło nie tak. Już przy Hotelu Gromada na 17 Stycznia zaczęło coś z lekka kropić, ale nie traciłem optymizmu i jechałem dalej, ale na Wirazowej zobaczyłem, że niebo na południu staje się coraz ciemniejsze, a ja jechałem przecież w tamtym kierunku. To było bardzo deprymujące i w końcu zadzwoniłem do córki żeby zapytać, jak tam u niej z pogodą. Powiedziała, że leje jak z cebra i czy mnie ten deszcz złapał. Niewiele myśląc zrobiłem natychmiastowy w tył zwrot, po wczorajszym miałem dość i powtórka deszczowej piosenki mi się wcale nie uśmiechała. Padało mało uciązliwie i mialem nadzieję, że zdążę wrócić o suchym kole, nawet zatrzymałem się na fotkę i wtedy dopiero naprawdę zaczęło lać! Do domu miałem już tylko półtora kilometra, dlatego nie zmokłem tak jak wczoraj - zachowałem suche buty. Reszta mokra jak gnój. No i było pięć stopni cieplej. Kurtki znowu nie wziąłem. Nie uczymy się nawet na błędach. To znaczy ja.
Zdjęcia będą dokumentować stopień gojenia. Dziś dzień drugi.

Autoportret z łokciem - dzień 2
Kiedy wreszcie wróciłem do domu, przebrałem się od razu za kolarza i pojechałem zobaczyć za dnia przystań w Gassach. Chciałem w pełnym świetle słonecznym zrobić jeszcze kilka zdjęć, bo te wczorajsze takie jakies ponure i ciemne wyszły. No i miałem nadzieję, że nie będzie tylu ludzi co wczoraj. Po drodze zamierzałem zajrzeć do córki, wypić kawę, popatrzeć jak rosną nowe nasadzenia - i znowu poszło nie tak. Już przy Hotelu Gromada na 17 Stycznia zaczęło coś z lekka kropić, ale nie traciłem optymizmu i jechałem dalej, ale na Wirazowej zobaczyłem, że niebo na południu staje się coraz ciemniejsze, a ja jechałem przecież w tamtym kierunku. To było bardzo deprymujące i w końcu zadzwoniłem do córki żeby zapytać, jak tam u niej z pogodą. Powiedziała, że leje jak z cebra i czy mnie ten deszcz złapał. Niewiele myśląc zrobiłem natychmiastowy w tył zwrot, po wczorajszym miałem dość i powtórka deszczowej piosenki mi się wcale nie uśmiechała. Padało mało uciązliwie i mialem nadzieję, że zdążę wrócić o suchym kole, nawet zatrzymałem się na fotkę i wtedy dopiero naprawdę zaczęło lać! Do domu miałem już tylko półtora kilometra, dlatego nie zmokłem tak jak wczoraj - zachowałem suche buty. Reszta mokra jak gnój. No i było pięć stopni cieplej. Kurtki znowu nie wziąłem. Nie uczymy się nawet na błędach. To znaczy ja.
Zdjęcia będą dokumentować stopień gojenia. Dziś dzień drugi.

Autoportret z łokciem - dzień 2
- DST 15.00km
- Czas 00:40
- VAVG 22.50km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Bystry Baranek
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentuj