Stresowy Wołomin + pociąg + metro = Czarny Piątek!
Dlatego na powrotną drogę wybrałem trasę przez Sulejówek i Rembertów. Nie wziąłem tylko pod uwagę, nie zauważyłęm po prostu, że nawigacja włączona w sklepie wytyczyła mi trasę przez las. Stąd moja pomyłka nawigacyjna i dopiero zapytany o drogę facet wyjaśnił mi, że to nie ten rower i nie ta pora, na jazdę po lesie. Musiałem więc zawrócić i wtedy właśnie stało się to najgorsze. W pewnym momencie usłyszałem stuk, brzęk i gdy omiotłem wzrokiem miejsca najbardziej oczywiste, szybko zauważyłem brak lampki przedniej. Zahamowałem i zacząłem wracać idąc poboczem i wypatrując. Kierowaca widząc, że ewidentnie czegoś szukam powiedział, że dalej coś leży. Rzeczywiście leżała i nawet świeciła, ale niestety już bez szkiełka. Próbowałem ją jakoś przymocować, ale nie było to wcale łatwe. Ułamała się podstawka, więc próbowałem lampeczkę jakoś przywiązać do kierownicy. Użyłem do tego oderwanego paska z materiału, ale był nieco za krótki i moje zgrabiałe ręce nie dawały rady. W końcu jakoś się udało, ale lampka świeciła w bok i na dodatek musiałem cały czas ją przytrzymywać. Nie ukrywam, że czas spędzony na szukaniu i potem na mocowaniu, to był dla mnie jakiś koszmar. Nie jestem literacko gotowy by opisać gonitwś myśli, z których jedna czarniejsza była od drugiej. W skrócie: do domu daleko, ja gdzieś w polu, ciemność zapada, ja bez światła, a do tego jeszcze, serce weszło na nieznane mu wczesniej częstotliwości. Posiedziałem więc chwilkę by się upokoiło i zacząłem powoli wracać. To nie były łatwe kilometry, ale w końcu zacząłem racjonalnie myśleć i odkryłem rzecz oczywistą. Mogę przecież wrócić pociągiem! Eureka!!! Na stację wjeżdżał właśnie pociąg, a ja, żeby nie było za łatwo, biegałem pod ziemią szukając właściwego wyjścia. Zanim ktoś mi wytłumaczył, pociąg odjechał, ale tym razem miałem szczęście i za kilka minut był następny. W pociągu ochłonęłem nieco i kombinowałem przez drogę, którędy jechać z Wileńskiego do domu. Na pomysł by pojechać metrem, wpadłem dopiero, gdy znalazłem się w podziemiu. Jeszcze tylko ogarnąć biletomat (sprawa nieoczywista po takich przejściach) i mogłem rozpocząć kolejny etap podróży. Od stacji końcowej było już tylko dwa kilometry i żadnych więcej przygód nie przeżyłem. Tylko mały dzwon dwóch samochodów w korku na Towarowej. Takie klasyczne wjechanie w tył, pewnie się zagapił, albo pisał sms.
A lampka będzie teraz służyła jako ładowarka do akumulatorków. Chiński szmelc, powinienem Katany posłuchać i kupić Convoya.
- DST 51.00km
- Czas 02:28
- VAVG 20.68km/h
- Temperatura -2.2°C
- Sprzęt Bystry Baranek
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Już Ci Yurek55 niedawno napisał, że pora zrozumieć, że Twoje "osiągnięcia" to nie są żadne wyczyny, to zrobi każdy. Także i wjazd na Karkonoską na mono w takim stylu jak to zrobiłeś - to żadna filozofia, jeśli się umie jeździć na mono. Tylko mało kto interesuje się jazdą na mono, więc i tego ludzie nie próbują i wydaje im się takie trudne. Ale to naprawdę nie jest wielka sztuka, miesiąc treningów i większość z nas by to opanowała, skoro da się na tym jechać z lemondką i wielkim bagażem bardzo długie dystanse - to prosty znak, że wcale to nie jest takie trudne jak się wielu wydaje, kwestia odpowiedniego czasu na ćwiczenia. Pytanie tylko po co skoro zwykły rower jest niebo wygodniejszy? Wjechać z 50 postojami taki podjazd to żadne wjechanie, bo do tego by wjechać Karkonoską "po bożemu", czyli bez stawania nie umiejętność jazdy na mono jest potrzebna, tylko stalowe nogi, to już trzeba być mocnym góralem by to zrobić na jakimkolwiek sprzęcie napędzanym mięśniami. A Ty nie dałeś rady mimo bardzo miękkiego przełożenia, bo kolejny raz wychodzi Twoje dyletanctwo. Monocykle do jazdy po górach powinny mieć kierownicę, bo wtedy o niebo skuteczniej się jedzie. I gdybyś stosował odpowiedni sprzęt - to nie musiałbyś się chwalić jeżdżeniem bez hamulców, tylko chwaliłbyś się tym co naprawdę ludziom imponuje, czyli np. prawdziwym zaliczeniem Karkonoskiej.
A zjeżdżanie bez hamulców z kolejnymi dziesiątkami postojów to jak chwalenie się hamowaniem butem o ziemię. Kiedyś tak z Belwederskiej zjeżdżałem jak mi pękła linka od hamulca, innym razem w Alpach w fatalnej ulewie, gdy pod koniec dnia skończyły mi się klocki hamulcowe, ale za dobry powód do chwalenia się tego nie uznaję, zjechałem bo musiałem i tyle.
A na Rysy wszedłem nie po to by się chwalić, czy udowadniać, że to mądre - tylko dla własnej satysfakcji. Nikomu nie piszę "jak nie wszedłeś na Rysy z rowerem to jesteś cienki", nigdzie nie epatuję tym osiągnięciem jak Ty, który w co trzecim wątku wstawiasz ten Twój jeden jedyny podjazd na Karkonoską. Ja mam takich podjazdów dziesiątki na koncie, w tym i dużo trudniejsze od Karkonoskiej, ale nie muszę tego ciągle przypominać. Rysy to był po prostu rodzaj happeningu, nie twierdzę, że specjalnie mądry czy godny naśladowania; chciałem mieć satysfakcję z wejścia na najwyższy szczyt w Polsce z rowerem i tyle.
Ale nie mam najmniejszej wiary w to, że cokolwiek z tego do Ciebie dotrze, niemniej już wystarczająco rzeczowej polemiki tu wstawiłem, jak nic do Ciebie nie przemawia - to mówi się trudno. Pora zastosować się do rady Vukiego, by z wiatrakami nie walczyć. Jak chcesz żyć dalej w świecie, gdzie wsadzanie głowy do lodowatej wody jest wyczynem jak wyjazd zimą do Skandynawii - be our guest, YouTube jest pełny ludzi co np. piasek jedzą, tak więc masz przyszłość, tylko musisz na sporo większy poziom hardcoru wejść by się zbliżyć do prawdziwych fachowców ;)).
EOT wilk - 12:52 niedziela, 16 grudnia 2018 | linkuj
http://mors.bikestats.pl/1176301,NAJTRUDNIEJSZY-PODJAZD-PO-NAJTRUDNIEJSZYM-PODJEZDZIE-czyli-Przelecz-Karkonoska-na-monocyklu-cz-2.html
i jak widać po takich wpisach, wielu ludzi robi szeroko rozumiane "wow", tylko temu jednemu jedynemu frustratowi wiecznie coś musi nie pasować - pozostawiam wam to do przemyślenia. :)) mors - 00:08 niedziela, 16 grudnia 2018 | linkuj
Wilk: a co ma jazda po płaskim (po wyjeździe z Bieszczad) poniżej 20 km/h z problematyką hamowania ostrym kołem?
I najlepsze - jak ja robię o własnych siłach to, do czego inni potrzebują hamulców, to nazywasz to wariactwem, dziwactwem itd. A przecież to jest dokładnie taka sama sytuacja, jak Twoje robienie tras ultra - Ty jesteś z tego dumny, z włożonego trudu i wysiłku, a każdy jeden ignorant spoza rowerowego półświatka skwitowałby to prosto: absurd, dziwaczenie i głupota, do pokonywania tras rzędu 1000 km służą samochody i komunikacja zbiorowa, a nie rowery. I własnie w takim rzędzie ludzi się stawiasz, o podobnie prymitywnym myśleniu.
No i kolejny raz pokazujesz, jakim jesteś hipokrytą, bo Twoje wyczyny odbiegające od powszechnie przyjętych standardów zawsze są OK, a moje zawsze są dziwaczeniem, popisówką i głupotą.
Wilk WNOSI rower na Rysy - OK! Mors WJEŻDŻA na mono na Karkonoską - głupota i popisówka...
Wilk jeździ rowerem zimą po Skandynawii - OK! Mors zanurza głowę w zamarzającej rzece - absurd i głupota!
Wilk zarzyna organizm trasami 1000+ i niespaniem po 2 noce z rzędu - OK! Mors zarzyna sobie nogi na dużych zjazdach na mono - głupota i popisówka...
Co się odezwiesz, to sobie zaprzeczasz.
PS. mój maks. dzienny dystans na mono to 50 km, a dużo przerw jak już coś to było tylko na Karkonoskiej, takie np. MOko to były 1 czy 2 przerwy w górę i tyle samo w dół. mors - 00:05 niedziela, 16 grudnia 2018 | linkuj
Ale czym innym jest prezentowanie się jako ekspert od wszystkiego i wciskanie ludziom ciemnoty i całkowite odmawianie przyjęcia do wiadomości rzeczowych argumentów. Po to są mocowania do lampek i hamulce - żeby ich używać. Także w mono hamulec robi wielką różnicę. I dlatego wrzuciłem relację tych gości co na mono zrobili trasę daleko przerastającą to co robi Mors, prawie 1000km i to jeszcze z bagażem (a jest i człowiek co świat okrążył na mono, w 3lata pod 40tys km i mnóstwo po górach). By pokazać jakiego sprzętu używają fachowcy w branży mono, bo nasz "ekspert" już zaczął gadać, że na niczym się nie znamy. Więc wrzuciłem opinię ludzi co na jeździe na mono znają się od niego wiele lepiej. Nie trzeba latać statkiem kosmicznym by wiedzieć że w kosmosie nie można oddychać...
I taką samą oczywistością jest to że hamulec w mono się w górach bardzo przydaje. Czy jedno koło czy dwa - zasada działania systemu bez wolnobiegu (tzw. ostre koło) jest taka sama, by hamować trzeba bardzo mocno obciążać nogi, to jest skrajne wyczerpujące i całą przyjemność ze zjazdu odbiera. wilk - 20:59 sobota, 15 grudnia 2018 | linkuj
A Morsa wjazd na mono opisali nawet w jakiejś lokalnej gazetce :> - czyli też jakieś tam "wow" dla pewnych osób zrobił.
Nie bądź już dla tego Morsa taki surowy :)))
Ale relacja tych bikerów mono - faktycznie bardzo fajna :) i godna naśladowania :)
Morsie - nie dziękuj :D :D XD Katana1978 - 20:19 sobota, 15 grudnia 2018 | linkuj
Chcesz naprawdę jeździć na mono - to ucz się od tych co to rzeczywiście umieją robić. Bo nawet w mono jesteś dyletantem, który przez swoje dziwactwa i brak sensownego podejścia nie jest w stanie zrobić na tym prawdziwej trasy.
A w tytule swojego wątku umieściłeś "przełęcz Karkonoską", a nie ulicę Karkonoską, więc się nie wykręcaj. Tak jak napisałem - to jakby spacer nad Morskie Oko zatytułować "Rysy". wilk - 11:34 sobota, 15 grudnia 2018 | linkuj
http://mors.bikestats.pl/1162525,NAJTRUDNIEJSZY-PODJAZD-PO-NAJTRUDNIEJSZYM-PODJEZDZIE-czyli-Przelecz-Karkonoska-na-monocyklu-cz-1.html mors - 00:07 sobota, 15 grudnia 2018 | linkuj
Zrobiłem 400 m w pionie, z czego sporo po śniegu, więc lipy nie było.
"mono bez hamulca wcale nie jest bezpieczne na zjazdach, ludzie co naprawdę jeżdżą na tym w górach używają hamulców. Oczywiście o groźny wypadek ciężko ze względu na prędkość, ale zjeżdżanie w ten sposób to pomysł z tej samej parafii co jazda z lampką w ręce, wielokrotnie trzeba zsiadać; kolejna bzdura żeby na siłę pokazać, że się robi inaczej niż wszyscy."
- no to już jest prawdziwy szczyt głupoty i bezczelności. To nawet gorzej, jakbym ja zaczął innych pouczać, jak się robi a jak się nie robi BBT, MRDP i innych ultra - bo przynajmniej mam pojęcie o jeździe na rowerach dwukołowych, a Wilkołak na mono nie przejechał nawet metra, a się wymądrza, :łaje i potrąca" - brak słów, psychiatria jest tu bezsilna. mors - 23:58 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
Na szczycie jest schronisko i chyba huśtawka :P Mam ten wjazd na Karkonoska nagrany przez Szajbaka jak wjeżdżał :) także wiem jak to mniej więcej wygląda ;) Katana1978 - 15:27 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
I mamy też tutaj klasyczny przykład konfabulacji Morsa - o zjeżdżaniu z Karkonoskiej. Tak z ciekawości przeczytałem ten wpis myśląc, że wreszcie zrobił porządną trasę - i widzę, że Mors nie był na żadnej Karkonoskiej, wjechał kawałek powyżej Przesieki to wszystko. Prawdziwy podjazd na Karkonoską zaczyna się od stromizn na których on zakończył jazdę, poniżej tego fragmentu to łatwy podjazd jakich tysiące. Czekał aż śnieg spadnie, żeby mieć wytłumaczenie, że nie wjechał ;)) To tak jakby zatytułować wpis "Rysy"skończywszy spacer w Morskim Oku ;). wilk - 13:24 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
Skup się: lepiej zjechać na mono z MOka 10 km/h (chcesz mi wmówić, że jest to prędkość zabójcza dla mnie i postronnych? A chodzić 5-6 km/h się nie boisz? xD ), niż zjeżdżać na dwukołowcu 40-60 km/h (wśród tłumów ludzi!) - bo tu szansa na glebę jest podobna, ale konsekwencje nieporównywalnie gorsze.
Podobnie z Karkonoskiej - ludzie latem potrafią tam walić 80 km/h (wystarczy na chwilę puścić hamulce), co w razie problemów może być zabójcze dla rowerzysty, zwierząt i postronnych ludzi.
Ja zjeżdżałem po śniegu i lodzie 10-15 km/h, wokół żywej duszy, a ewentualna gleba na śniegu miałaby podobne konsekwencje, jak potknięcie się podczas spokojnego biegu - po śniegu! No i ubrania grubsze niż latem. Błagam, zacznij myśleć, co piszesz. mors - 09:18 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
I nie chodzi już tu o łamanie przepisów.
Morsie to twój wymysł, bo nikt tego nie potwierdzi. Katana1978 - 04:25 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
Każde 2 nieprzespane noce z rzędu to przegięcie - z definicji. A jednak wciąż to robicie - jak to mądrość, roztropność, odpowiedzialność? O wiele gorsza od mojej, bo mój patent na bezpieczeństwo tak moje jak i innych nie ma, co potwierdzam kilkuletnią praktyką. Bywały 16-godzinne nocki na mrozie po nieznanym, bywały duże dziury na drogach, i ani razu nie zagroziłem sobie i innym tym rozwiązaniem, więc do czego mam się przyznawać? Przeciwnie, będę to promował, gdyż daje szersze możliwości - nagłe doświetlanie dowolnego miejsca plus możliwość dawania sygnałów świetlnych - np. mruganie kierowcom w twarz, żeby zmienili światła na krótkie.
Co do wiochy, to akurat na mojej dzielnicy Jeleniej Góry wiocha mentalna jest o wiele gorsza, niż w mojej rodzimej wsi (wsi głównie z nazwy, gdyż było to podmiejskie osiedle). To jeszcze ja ich cywilizuję, chociażby sprzątaniem po sobie, a nawet w przestrzeni publicznej, co dla wielu jest abstrakcją zupełną... mors - 00:45 piątek, 14 grudnia 2018 | linkuj
Różnica między nami jest taka - że ja jak zrobię coś głupiego to nie mam problemu by się do tego przyznać. Na ultra czasami niewielki procent ludzi przegina, ale jest to niewielki procent, większość wie gdzie leży granica na której kończy się bezpieczna jazda i idzie spać. Kilka razy zdarzyło mi się przesadzić - i nie mam problemu z napisaniem tego, że było to głupie.
A Ciebie jak robisz rażącą głupotę - na takie przyznanie nie stać, wręcz przeciwnie, jak niepodległości bronisz tezy jakie to doskonałe i świetnie rozwiązanie. Zdaj sobie sprawę, ze nikt tych Twoich rozwiązań w wielu sprawach nie łyka - bo piszesz do ludzi co dużo na rowerach jeżdżą. I każdy z nas wie ile razy zdarzyło mu się nieoczekiwanie wpaść w dziurę, szczególnie nocą. Nawet jak się ma dobre oświetlenie i się uważa - to się zdarzało wielokrotnie. I dlatego jeżdżenie z lampką w ręce to czysty idiotyzm, ręce na rowerze trzeba mieć wolne.
Jeżdżenie z lampką w ręce - to klasyczne rozwiązanie "made in wiocha". Przeniosłeś się z wioski do miasta - to zachowuj się jak na miastowego człowieka przystało, staraj się mniej tą wiochą epatować. wilk - 21:35 czwartek, 13 grudnia 2018 | linkuj
Jak tak bardzo się przejmujesz przepisami prawa - to czemu jeździsz po Śnieżkach i na MOko rowerem, przecież dobrze wiesz, że niewolno?? #obłuda
A w temacie bezpieczeństwa - zawsze zbywasz aroganckim milczeniem temacik zarywania 2 nocy z rzędu, co na bezpieczeństwo i zdrowie ma olbrzymi wpływ - jakoś tego wątku nigdy nie raczy podjąć, faryzeuszu...
Widzisz drzazgi u mnie, a swoich belek nie chcesz widzieć, i to ze mnie jeszcze robisz wariata? Znam gorszych... mors - 20:26 czwartek, 13 grudnia 2018 | linkuj
Tak więc daruj sobie tak dziecinne argumenty, popisywanie się własną głupotą to najbardziej wyraźna oznaka braku dojrzałości. wilk - 21:00 środa, 12 grudnia 2018 | linkuj
"Tak więc gadanie, że to bezpieczne - to są bajki wyssane z palca" - to są historie wyssane z doświadczenia kilku lat.
"Wystarczy trochę dziur i już taki system robi się tragiczny, nie wspominając już o górach, gdzie się leci po 50-60km/h" - cały wrzesień jeździłem tak do i z Jeleniej, gdzie nie brakuje zjazdów 50+ bez pedałowania, a niektóre są po niezłych dziurach, i jakoś żyję. Lampka też, więc te całe straszenie, to można włożyć między bajki. :)
Poza tym - ręką można manewrować znacznie sprawniej niż głową, no chyba, że komuś głowa obraca się o 360* w pionie i w poziomie. ;] mors - 19:21 środa, 12 grudnia 2018 | linkuj
Powinnam wozić zapas, ale tak jakoś zapominam upchać. Katana1978 - 03:51 środa, 12 grudnia 2018 | linkuj
I dlaczego nikt tak jeździ? Bo są ku temu oczywiste przyczyny, ręce na rowerze obowiązkowo trzeba mieć wolne. Wystarczy trochę dziur i już taki system robi się tragiczny, nie wspominając już o górach, gdzie się leci po 50-60km/h. I przy takiej prędkości trzeba mocno trzymać kierownicę, a nie jakieś rzeźby z lampką odprawiać.
Poza tym jazda z lampką w ręce - to łamanie przepisów. Prawo o ruchu drogowym jasno stanowi, że ROWER musi być wyposażony w oświetlenie przednie. Rower, a nie rowerzysta.
A jak ktoś chce świecić w dowolnych kierunkach - to po to wynaleziono czołówki, sporo osób tego na rowerze używa, najczęściej jako lampki doświetlającej, choć niektórzy i jako głównej. Wtedy lampkę możemy świecić gdzie chcemy, bez konieczności zajmowania ręki. wilk - 22:22 wtorek, 11 grudnia 2018 | linkuj
Przejechałem tak tysiące km i nigdy mi nie wypadła. Za to wypadła w czasach, gdy polegałem na fabrycznym mocowaniu. :)
Jedyny problem to komfort- wymuszona pozycja palców po kilkunastu godzinach daje zdrętwienie, a zimą przemarznięcie, no ale zawsze można zmieniać rękę co pół godzinki.
A że wolniej się jedzie, to też zaleta w nocy, albowiem wolniej = bezpieczniej. mors - 17:26 wtorek, 11 grudnia 2018 | linkuj
Do Convoyów i tego typu lampek bardzo przyzwoitym mocowaniem jest Led Lenser, można tak jechać nawet z mocowaniem skierowanym w dół (ja tak mocuję na lemondce), bo ma blokadę przeciwko wypadaniu lampki w postaci solidnej gumki. wilk - 11:52 niedziela, 2 grudnia 2018 | linkuj
Też dołączam do klubu wiążących. Co ciekawe - gdy zrobiłem to pierwszy raz garmin sam z siebie wypadł z uchwytu, tak jakby na potwierdzenie, że trzeba wiązać :) No, chyba, że wiozę go w tym uchwycie "raam" czy jak to się zwie. michuss - 08:04 poniedziałek, 26 listopada 2018 | linkuj
Na aliexpressie cały czas jest czarny piątek - widziałam Convoy"a poniżej 50 zł Katana1978 - 21:57 piątek, 23 listopada 2018 | linkuj
Ja kupiłem Convoya ale w PL modyfikowanego za 180 zł ale wiąże go jeszcze na smycz.
GPSy też mam uwiązane, portfel też wiąże jak ma w tylnej kieszonce niezapiętej.
Nie martw się jutro będzie lepiej. vuki - 21:19 piątek, 23 listopada 2018 | linkuj
Tylko że wyższej klasy i dość dobrze odporne na upadki wilk - 20:22 piątek, 23 listopada 2018 | linkuj