Niedziela, 30 marca 2014
Kategoria <50, przed śniadaniem
Wycieczka pod znakiem wyścigów
Dziś nie miałem żadnego usprawiedliwienia do wylegiwania się w łóżku, więc jak tylko otworzyłem oczy i zobaczyłem pogodę, wstałem i pojechałem. Na początek odwiedziłem Park Szczęśliwicki

Jeziorko szczęśliwickie w niedzielnym, porannym słońcu © yurek55

Woda w strefie stanów wysokich © yurek55

Stok narciarski na Szczęśliwicach © yurek55

Dzika plaża z czarnym punktem © yurek55

Była impreza! © yurek55
Potem pojechałem stałą trasą przez Szeligi, tym razem aż do drogi 580 Leszno - Warszawa i nią wróciłem do miasta i do domu.
A tytułowy wyścig rozegrałem z traktorem, na dystansie siedmiu kilometrów z Macierzysza do Umiastowa. Traktor wyjechał przede mną z pola i jechał z taką prędkością, że po kilkuset metrach go dogoniłem. Po krótkiej jeździe za nim, poczułem się tak mocny, że postanowiłem go wyprzedzić. Ruchu w niedziele rano, na tej drodze dużego nie ma, więc wyskoczyłem na lewy pas i wyprzedziłem go bez większego trudu, jadąc z prędkością nieco ponad 30km/h. Starałem się utrzymywać to tempo i pyrkotanie traktora zostawało coraz dalej, było coraz cichsze, ale i ja byłem coraz słabszy. O przegranej zadecydowało zjechanie przeze mnie na chodnik, pełniący obowiązki drogi rowerowej. Tam moja szybkość spadła, a traktor bez trudu mnie wyprzedził. Wtedy znowu wjechałem na jezdnię i jechałem za tym traktorem, aż skręcił na Pogroszew. Wydawało mi się, że mógłbym jeszcze raz go wyprzedzić, ale różnica naszych prędkości była tak niewielka, że zrezygnowałem. Patrząc na licznik trudno mi było uwierzyć, że jadę 27km/h i nie wymaga to żadnego wysiłku, że nawet chwilami muszę przestawać kręcić, by nie zbliżać się zbytnio do przyczepy. Jak już nie miałem osłony utrzymanie tej prędkości nie było tak łatwe, ale dawałem radę.
Już w Warszawie czekał mnie drugi wyścig, tym razem z czasem. Zadzwoniła bowiem do mnie Księżna Pani z zapytaniem kiedy wracam i informacją, która jest godzina. Dopiero to uświadomiło mi, że czas na zegarku i liczniku rowerowym jest wczorajszy, a dzisiaj, to już jest godzinę później. Musiałem naprawdę mocno się sprężać, by zdążyć na czas. Ale się udało, a dzisiejsza średnia jest moim życiowym rekordem. Rower sam jeździ, a pedał ucichł, tzn., że wczoraj udało mi się go naprawić.

Wiadukt Szeligowska widok na zachód © yurek55

Jeziorko szczęśliwickie w niedzielnym, porannym słońcu © yurek55

Woda w strefie stanów wysokich © yurek55

Stok narciarski na Szczęśliwicach © yurek55

Dzika plaża z czarnym punktem © yurek55

Była impreza! © yurek55
Potem pojechałem stałą trasą przez Szeligi, tym razem aż do drogi 580 Leszno - Warszawa i nią wróciłem do miasta i do domu.
A tytułowy wyścig rozegrałem z traktorem, na dystansie siedmiu kilometrów z Macierzysza do Umiastowa. Traktor wyjechał przede mną z pola i jechał z taką prędkością, że po kilkuset metrach go dogoniłem. Po krótkiej jeździe za nim, poczułem się tak mocny, że postanowiłem go wyprzedzić. Ruchu w niedziele rano, na tej drodze dużego nie ma, więc wyskoczyłem na lewy pas i wyprzedziłem go bez większego trudu, jadąc z prędkością nieco ponad 30km/h. Starałem się utrzymywać to tempo i pyrkotanie traktora zostawało coraz dalej, było coraz cichsze, ale i ja byłem coraz słabszy. O przegranej zadecydowało zjechanie przeze mnie na chodnik, pełniący obowiązki drogi rowerowej. Tam moja szybkość spadła, a traktor bez trudu mnie wyprzedził. Wtedy znowu wjechałem na jezdnię i jechałem za tym traktorem, aż skręcił na Pogroszew. Wydawało mi się, że mógłbym jeszcze raz go wyprzedzić, ale różnica naszych prędkości była tak niewielka, że zrezygnowałem. Patrząc na licznik trudno mi było uwierzyć, że jadę 27km/h i nie wymaga to żadnego wysiłku, że nawet chwilami muszę przestawać kręcić, by nie zbliżać się zbytnio do przyczepy. Jak już nie miałem osłony utrzymanie tej prędkości nie było tak łatwe, ale dawałem radę.
Już w Warszawie czekał mnie drugi wyścig, tym razem z czasem. Zadzwoniła bowiem do mnie Księżna Pani z zapytaniem kiedy wracam i informacją, która jest godzina. Dopiero to uświadomiło mi, że czas na zegarku i liczniku rowerowym jest wczorajszy, a dzisiaj, to już jest godzinę później. Musiałem naprawdę mocno się sprężać, by zdążyć na czas. Ale się udało, a dzisiejsza średnia jest moim życiowym rekordem. Rower sam jeździ, a pedał ucichł, tzn., że wczoraj udało mi się go naprawić.

Wiadukt Szeligowska widok na zachód © yurek55
- DST 43.12km
- Czas 01:52
- VAVG 23.10km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
przecież my nie zgadujemy, tylko stwierdzamy fakty:))
jolapm - 05:22 poniedziałek, 31 marca 2014 | linkuj
yurek może licznik masz źle ustawiony i ci pokazuje błędną prędkość :P
Katana1978 - 19:15 niedziela, 30 marca 2014 | linkuj
Średnia bardzo sympatyczna :)
A co do wyścigów z traktorem,to w zeszłym roku, jak jechałem z Małkini do Broku musiałem się ścigać z traktorem bo wiózł gnojówkę albo inne odpady z obory. To była potężna dawka motywacji aby szybko jechać. KarolD - 18:56 niedziela, 30 marca 2014 | linkuj
Komentuj
A co do wyścigów z traktorem,to w zeszłym roku, jak jechałem z Małkini do Broku musiałem się ścigać z traktorem bo wiózł gnojówkę albo inne odpady z obory. To była potężna dawka motywacji aby szybko jechać. KarolD - 18:56 niedziela, 30 marca 2014 | linkuj