Podczas poniedziałkowej eskapady na północ ominąłem kilka kwadratów, co zauważyłem dopiero wieczorem. Po prostu źle wytyczyłem trasę i dziś miałem okazję naprawić ten błąd. Znowu więc Aleją Solidarności i Mostem Śląsko-Dąbrowskim do Wileńskiego i dalej Radzymińską do Trasy Toruńskiej, ale tym razem nie pchałem się przez Marki. Skręciłem w prawo i wzdłuż przedłużenia Trasy Toruńskiej, czyli S8, drogami rowerowymi dojechałem aż do Słupna. Potem jeszcze kawałek drogą techniczną i po pokonaniu kładki dla pieszych, znalazłem się w Radzyminie. Czyli nadkładając trzy-cztery kilometry, ominąłem ruchliwy i nieprzyjemny fragment wylotówki z Warszawy. Kiedy dotarłem do remontowanego od miesięcy mostu w Zawadach zatrzymałem się tym razem, by zobaczyć co drogowcy zrobili nie z mostem, a z rzeką. Przedwczoraj spieszyłem się na pociąg, ale kątem oka zobaczyłem coś dziwnego w dole i dziś postanowiłem zaspokoić ciekawość. Most jest już oddany do użytku, ale koryto rzeki i brzegi wykładają kamieniami, a Rządzę puścili obejściem, czyli takim by pasem zrobionym z rur. Zbieranie kwadratów to nie tylko jazda po asfaltach i dziś było nie inaczej. Szczególnie drugi wjazd w las dał się we znaki i było prowadzone niestety. Jednak nie zepsuło mi to humoru, bo nigdzie się nie spieszyłem, pogoda dobra, to i spacer z rowerem po lesie może dać przyjemność. W powrotnej drodze miałem dziś wreszcie czas na odwiedzenie skansenu w Kuligowie. Tyle razy przejeżdżałem przez tę wioskę i nigdy go nie widziałem, bo trzeba trochę zboczyć z trasy. Dziś zboczyłem i też nie zobaczyłem, ale nie ma czego żałować. Widać z zewnątrz jeden dworek kryty papą (sic!) i trzy chałupy na krzyż, na terenie wielkości boiska. Zwiedzania tam na nie więcej niż na piętnaście minut. Do skansenu w Klukach, czy Sanoku nie ma co porównywać nawet. Dalsza droga przebiegała wzdłuż Bugu i Zalewu Zegrzyńskiego, aż do Nieporętu. Droga dla rowerów z Białobrzeg, co rok w coraz gorszym stanie, kostka się rozchodzi, korzenie wybijają ją do góry, ale za to wcześniej, od Ryni piękny, nowy asfalt. Może i ten ostatni fragment tej malowniczej drogi nad Zalewem doczeka się remontu. Jadąc nad wodą słyszałem z daleka warkot helikoptera, a na moście przy porcie nawet go zobaczyłem. Krążył nisko nad wodą, jakby czegoś szukał, ale tym razem ciekawości nie udało się zaspokoić. Nie wiem co robił w powietrzu. Może gdybym dojechał do plaży w Nieporęcie, bliżej wody, to coś bym się dowiedział, ale nie chciałem już tracić więcej czasu. Droga rowerową Wzdłuż Kanału Królewskiego dojechałem aż do jej końca i tym razem skręciłem na most i w lewo do Kobiałki. Nie chciałem jechać Płochocińską, no bo skoro wybrałem dziś wariant jazdy w ruchu uspokojonym, to już chciałem się go trzymać. Resztę trasy pokonałem zdecydowania mniej ruchliwymi ulicami po drugiej stronie Kanału, aż do samej Trasy Toruńskiej. No a o drodze przez Bródno, Most Gdański i Okopową, to już nie ma co pisać. Total tiles: 4135 (+6) Max cluster: 2066 (+14) Max square: 40x40
Temperatura zrobiła się już bardzo jesienna i miałem okazję wypróbować nowy zakup, wyprodukowany małymi chińskimi rączkami. To nieco grubsza koszulka rowerowa z długim rękawem firmy Ralpha ;). Według mnie, to można ją nazwać bluzą rowerową, choć nie wiem jak bluza wygląda, bo nigdy nie miałem. Od zimowej koszulki z Decathlonu różni się znacznie, jest luźniejsza, większa i z grubszego materiału. Dziś, w parze z koszulkę termiczną, spełniła swoje zadanie wyśmienicie i pomimo porannych trzech stopni Celsjusza nie marzłem. Kiedy temperatura wzrosła do dziesięciu było już tak na pograniczu, ale gdy w pociągu pozbyłem się termiki i nogawek, to przejazd do domu był już w optymalnym stroju. Trasa dzisiejsza w skali dziesięciostopniowej zasługuje na słabe 7, a to głównie za przyczyną dojazdu do Radzymina. Pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów przez miasto, a potem trzypasmową Radzymińską, przejazd przez Marki..., kto jechał, ten wie. No i jak to przy kwadratach, nie obeszło się bez pchania po piaszczystej drodze wśród pól. Na szczęście krótko.
PS. Dodałem przejazd z dworca do domu, a że dziś wylądowałem na Wileńskim, to i kilometrów więcej.
Total tiles: 4129 (+31)
Max cluster: 2052 (+29)
Max square: 40x40
Zabierałem się do jazdy w tym kierunku jak pies do jeża. Droga 62 z Zakroczymia do Wyszogrodu i dalej do Płocka jest wybitnie nieprzyjemna do jazdy, a dziś dodatkowo jeszcze wiatr przeszkadzał. Teren jest nieco pofałdowany i przyznam się, że były odcinki gdy na liczniku miałem 12 km/h, W tych momentach starałem się nie patrzeć na licznik, ale raz spojrzałem i morale spadło na łeb na szyję. :) Dobrze, że to tylko dwanaście kilometrów, a po opuszczeniu krajówki trafiłem na "szlak truskawkowy" i jadąc jak ślad prowadził, trafiłem na wioskę tytułowych bohaterów - Złotopolice. Nic szczególnego w tej miejscowości nie dostrzegłem i gdyby nie zbieranie kwadratów, zapewne nigdy bym tam nie trafił. Tak samo, nigdy by mi do głowy nie przyszło zapuszczać się szosowym rowerem na takie drogi, jakimi mi dziś wypadło jechać. Ale i tak jestem zadowolony, wreszcie uzupełniłem północno - zachodni fragment i udało się powiększyć niebieski kwadrat do 40x40, nie ominąłem żadnego kwadratu i zdążyłem na pociąg w Modlinie. Dystans powiększony o drogę z Dworca Gdańskiego do domu.
Porannie mokre jezdnie nie zachęcały do wyjścia z domu i postanowiłem udzielić sobie dyspensy od jazdy. Jednak później wychodzące słońce i mój domowy trener personalny ;) skruszyły moje lenistwo i postanowiłem uzupełnić białe plamy w okolicach Serocka. Oczywiście kiedyś już tam jeździłem, ale trzymając się najbardziej oczywistych wariantów trasy. A teraz, zbierając kwadraty, można poznawać nowe drogi i to jest wartość dodana tej zabawy. Najgorszy do przejechania jest ośmiokilometrowy odcinek od ronda w Wieliszewie, do skrętu na Serock, włącznie z mostem na Narwi. Tam właśnie kierowcy, gdy już nastoją się w korkach w Legionowie i pokonają odcinek ciasnej jednopasmówki, mogą wreszcie na dwóch pasach zacząć odrabiać straty i przycisnąć gaz do dechy. Wprawdzie droga 61 ma tam szerokie pobocze i niebezpieczeństwo potrącenia jest niewielkie, ale hałas i podmuchy ciężarówek ryją psychikę ostro. Na szczęście reszta dróg już takich doznań nie oferowała i do Legionowa na pociąg dotarłem w odpowiednim czasie i spokojnie zdążyłem na pociąg przyspieszony z Modlina i po 23 minutach jazdy byłem już na Centralnym.
Od samego początku byłem w niedoczasie i zabrakło mi go, niestety, do samego końca, bo szybciej jeździć nie umiem. Wiedziałem, że chcę zdążyć na pociąg z Nowego Dworu o 14:51, a trasa dzisiejsza liczyła ponad 113 km i żeby móc to przejechać na spokojnie, powinienem wyjść z domu o pół godziny wcześniej. Po drodze kontrolowałem na bieżąco dystans i upływ czasu i wiedziałem, że nie dam rady dojechać do zaplanowanych miejscowości. A były to znane z serialu "Złotopolscy" - Złotopolice i Kamienica. Czyli kwadratu powiększyć się nie udało, ale za to jest okazja do powrotu w te strony.
Dziś zdjęć nie robiłem, to choć jakieś zaległe wstawię. PS. Pociąg kończy bieg na Dworcu Gdańskim, więc dopisuję kilometry z pociągu do domu.
Skoro wczoraj jeździłem wzdłuż lewego brzegu Wisły, dziś kolej przyszła na prawy. Zacząłem od Mostu Grota - Roweckiego, a skończyłem przy Pałacu w Jabłonnie. Miałem zjechać wcześniej, ale przegapiłem i wpakowałem się na odcinek gruntowy, co ciekawe, fragmentami bardzo trudny. Wyglądały te odcinki jakby je ktoś sprężynówką potraktował, ale częściowo z buta dały się pokonać. Moim dzisiejszym celem były północne kwadraty blisko Narwi, na wchód od Nowego Dworu Mazowieckiego i jeden w Pomiechówku nad Wkrą. Niestety ślad wytyczony na komputerze prowadził po takich drogach, że ledwo je było widać. Szczególnie gdy jechałem przez jakieś łąki. Najtrudniejszy odcinek terenowy liczył siedem kilometrów, a jego pokonani zajęło mi godzinę i dwadzieścia minut. Dopiero gdy znalazłem się na wale wzdłuż Narwi, mogłem normalnie jechać. Tym wałem dojechałem do Nowego Dworu, a stamtąd do Pomiechówka. Na szczęście w Pomiechówku udało się złapać pociąg do Warszawy, bo przyznam, że miałem już dość jazdy na dziś.
Później zajrzałem na ulicę Kowalczyka, gdzie kiedyś stały samotne trzy wieżowce, będące mieszkaniami zakładowymi. Nawet nie wiedziałem, że powstało tam tak duże osiedla liczące kilkadziesiąt budynków. Ale dwa stare efesowskie budynki stoją stoją nadal i po zmianie elewacji, nawet nie odstają od tych nowych.
Dalsza jazda, to już typowe tłuczenie kilometrów z tym, że akurat jazda Jagiellońską nie daje zbyt wiele frajdy. Zresztą można to powiedzieć o osiemdziesięciu procentach dzisiejszej trasy; duży ruch, wąskie drogi i śmieszki z kostki. A do tego wszystkiego na szutrowej drodze w Wieliszewie złapałem gumę w tylnym kole. Otwór był tak duży, że dętka nie dawała się napompować i nie mogłem sprawdzić w którym miejscu uchodzi powietrze. To ważne, by w tym miejscu poszukać w oponie ewentualnego ciała obcego i nie załatwić od razu nowej dętki, gdy się go nie wyciągnie. Ja niestety niczego w oponie nie znalazłem i z duszą na ramieniu kontynuowałem jazdę, bo kolejnej dętki już nie miałem. Na szczęście do sklepu Kamila w Nieporęcie dotarłem bez przygód, tam kupiłem dętkę i już spokojnie dojechałem do domu. To znaczy byłoby spokojnie, gdyby nie wiatr. :) O ile w tamtą stronę jechało się samo, to z powrotem mocno trzeba było się namęczyć i to z bardzo miernym efektem.
Trzeba wykorzystywać ostatnie okazje do jazdy w letnim ubiorze, a dziś pogoda pozwalała na tę październikową ekstrawagancję. Ponownie pojechałem na południe pociągiem, ale tym razem po gminy na lewym brzegu Wisły. Wysiadłem jedną stację przed Radomiem, w Lesiowie i jadąc początkowo na wschód, a potem na północ, zbierałem po kolei gminy i przy okazji też kwadraty. Dość szybko, bo po ośmiu kilometrach, wpakowałem się w leśną drogę, na piaszczystych odcinkach dla szosy nieprzejezdną. Później jeszcze kilka razy ślad ślad prowadził drogami gruntowymi; na szutrach jechałem z duszą na ramieniu w obawie o całość opon, za to na piaskach i błotach było bezpiecznie, bo pchałem. Raz wprawdzie spróbowałem przejechać kawałek, gdzie był na oko twardy, ubity piach, ale jak nie zdążyłem się wypiąć i zaliczyłem glebę, więcej nie ryzykowałem. Za to asfalty marzenie, puste i gładkie. Niemniej sporo czasu straciłem na ujebach terenowych i przez to musiałem poszukać połączenia kolejowego i w drodze powrotnej. Akurat w Chynowie trafił się pociąg prawie na styk, więc skorzystałem z tak sprzyjającej okazji i znów dałem zarobić Kolejom Mazowieckim.
Zaliczone gminy: Jastrzębia, Pionki wieś, Pionki miasto, Kozienice, Głowaczów, Grabów n.Pilicą, Magnuszew, Stromiec
Przez ostatnie lata zupełnie zarzuciłem zaliczanie gmin, a miałem kiedyś plan zdobycia choć województwa mazowieckiego. Słomiany zapał skończył mi się pięć, a nawet sześć lat temu, a ostatnie gminy dodałem do kolekcji równo cztery lata temu. A ponieważ na stronie zaliczgmine.pl trochę się pozmieniało, można m.in. zsynchronizować aktywności ze Stravą, to mi się przypomniało, że mazowieckie nadal nie zazielenione. Narysowałem sobie minimalistyczną trasę, taką na osiem gmin, wsiadłem rano w pociąg do Dęblina i po niecałych dwóch godzinach wysiadłem na pustej stacyjce o optymistycznej nazwie Wygoda. Nota bene po drodze minąłem dziś jeszcze dwie miejscowości o tej nazwie, czyli podróż mijała wygodnie. :) Prawie letnia temperatura pozwalała cieszyć się jazdą "na krótko", bez bluz, kamizelek czy kurtek, a droga tylko na małych fragmentach prowadziła po kocich łbach, czy szutrze. Asfalty całkiem niezłe, ruch samochodowy na dużych fragmentach śladowy, nawet na wojewódzkiej Warszawa - Puławy dzięki szerokiemu poboczu komfortowa jazda nie sprawia problemu. Do stacji w Otwocku dojechałem z niewielkim zapasem czasowym w sam raz, by spokojnie znaleźć w SKM-ce miejsce dla siebie i roweru i po godzinie jazdy byłem na Zachodnim. I tyle. Nowe gminy: Górzno, Łaskarzew-obszar wiejski, Łaskarzew - teren miejski, Maciejowice, Miastków Kościelny, Sobolew, Trojanów, Żelechów, Nowe kwadraty: czerwone +73, zielone +1, niebieski bez zmian