Przez ostatnie lata zupełnie zarzuciłem zaliczanie gmin, a miałem kiedyś plan zdobycia choć województwa mazowieckiego. Słomiany zapał skończył mi się pięć, a nawet sześć lat temu, a ostatnie gminy dodałem do kolekcji równo cztery lata temu. A ponieważ na stronie zaliczgmine.pl trochę się pozmieniało, można m.in. zsynchronizować aktywności ze Stravą, to mi się przypomniało, że mazowieckie nadal nie zazielenione. Narysowałem sobie minimalistyczną trasę, taką na osiem gmin, wsiadłem rano w pociąg do Dęblina i po niecałych dwóch godzinach wysiadłem na pustej stacyjce o optymistycznej nazwie Wygoda. Nota bene po drodze minąłem dziś jeszcze dwie miejscowości o tej nazwie, czyli podróż mijała wygodnie. :) Prawie letnia temperatura pozwalała cieszyć się jazdą "na krótko", bez bluz, kamizelek czy kurtek, a droga tylko na małych fragmentach prowadziła po kocich łbach, czy szutrze. Asfalty całkiem niezłe, ruch samochodowy na dużych fragmentach śladowy, nawet na wojewódzkiej Warszawa - Puławy dzięki szerokiemu poboczu komfortowa jazda nie sprawia problemu. Do stacji w Otwocku dojechałem z niewielkim zapasem czasowym w sam raz, by spokojnie znaleźć w SKM-ce miejsce dla siebie i roweru i po godzinie jazdy byłem na Zachodnim. I tyle. Nowe gminy: Górzno, Łaskarzew-obszar wiejski, Łaskarzew - teren miejski, Maciejowice, Miastków Kościelny, Sobolew, Trojanów, Żelechów, Nowe kwadraty: czerwone +73, zielone +1, niebieski bez zmian
Za przykładem naszej forumowej mistrzyni, Elizy - tytuł też od niej zapożyczony - pierwszy raz pojechałem do Sochaczewa pociągiem. Początkowe kilometry po bocznych i całkiem pustych drogach, dopiero jak skręciłem na północ ruch się nieco zwiększył, ale nie w takim stopniu, by nie cieszyć się z jazdy. Tylko fragment słynnej "50" daje mocno w kość, ale dziś było tylko sześć kilometrów hałasu i podmuchów. Zauważyłem zresztą, że ciężarówki z większym zapasem mnie wyprzedzały niż busy i furgonetki. Przy okazji przejazdu przez Secymin, nie mogłem odmówić sobie wizyty w sklepie "U Marty". Dziś wprawdzie tylko kola i drożdżówka, ale też smakowała wybornie - słynnych ciastek z nadzieniem z serka mascarpone nie było. Nieco dalej musiałem wjechać w las po jeden ominięty kwadrat, ale nie ma co się rozwodzić nad tym, tym bardziej, że obiecywałem sobie, że prędko w Puszczę się nie zapuszczę. :) Za długo mi się w tym lesie zeszło i choć jechało mi się dobrze i mogłem śmiało pojechać do domu, wybrałem wariant powrotu pociągiem z Nowego Dworu. dzięki temu obiad zjedliśmy o szesnastej, a nie o siedemnastej. edit: Wpadła gmina Iłów zupełnie niechcący.
Opaska na nadgarstku zawibrowała o piątej, zgodnie z ustawioną godziną budzenia i kolejny raz wyruszyłem na podbój nowych gmin. Tym razem kierunek południowo - wschodni i jazda drogami wojewódzkimi, które pomimo wczesnej pory, okazały się zaskakujaco ruchliwe. Jazda w tak intensywnym ruchu nie nalezy do przyjemności, a jeszcze tutejsi kierowcy chyba mają problem z oceną odstępu jednego metra przy wyprzedzaniu. No i te upierdliwe pagórki na dodatek, a najgorszy ten podjazd z Redy do Rekowa Górnego w towarzystwie pędzących samochodów. Ale jakoś dojechałem i wróciłem, a to najwazniejsze. To już ostatnie gminy podczas tego wyjazdu, dalej przed śniadaniem pojechać się nie da. Zdjęć nie robiłem, więc wstawiam widok z okna.
Dziś w planach była tylko jedna gmina i dystans sporo krótszy, więc budzik nasatawiłem na szóstą. Wprawdzie pogoda nie zapowiadała niespodzianek, ale kurtkę wziąłem tym razem i nawet wody nie zapomniałem nalać do bidonu. Kurtka się wprawdzie nie przydała, ale wody i owszem. Ukośny wiatr z przodu i pomorskie pagórki jeszcze bardziej dały mi siębardziej niż wczoraj. Dość powiedzieć, że na półmetku miałem średnią 17,7 km/h, czyli masakracja całkowita. Najbardziej dał mi się we znaki "Podjazd Gniewino", bo tak nazywa się ten segment, który na ostatnich metrach musiałem przejść na nogach. Później pocieszałem się, że gdyby największa koronka z tyłu miała trzy zęby więcej, to może by się udało? U mnie najlżejszym przełożeniem jest 30-25 i nie dałem rady. Nasi wspólni znajomi z BS, na przykład taki Hipek, wjechał na górę w 6:55, ja dziś wymęczyłem 13:37. Na szczęście drugi trudny podjazd, do Krokowej, pokonałem bez wprowadzanie i nawet poprawiłem swój czas z 2014 roku o ponad cztery minuty. Co rzecz jasna nie zmienia faktu, że nie nadaję sie do jazdy pod górę. Z góry też nie bardzo, choć udało mi się poprawić mój rekord, zjeżdżając 55 km/h. Ale to już śmierć w oczach.
Zaliczona gmina Łęczyce
Kaszubskie Oko w Gniewinie
Elektrownia szczytowo - pompowa
Rury
Ponieważ gmina Łęczyce nie postawiła witajki na drodze, sfotografowałem żegnajkę gminy Gniewino i na wszelki wypadek pojechałem dalej.
Łąki gminy Łęczyce po sianokosach height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/2552905604/embed/70bc00cf9fc54e9cc2e441179da81441f1cf6f10">
Kolejny raz jestem nad morzem i tym razem, znowu w Karwieńskich Błotach. Okoliczne nadmorskie gminy zaliczałem tu w 2013 i 2014 roku, teraz przyszedł czas na jazdy w głąb lądu. Zegar nastawiłem na 4:30 i 4:50 ruszyłem w drogę. Temperatura dość wysoka jak na tak wczesną porę, bo prawie 17°C, słoneczko też świeci - jednym słowem zapowiadał się piękny dzień. Jazda sama w sobie też całkiem niczego, choć ukształtowanie terenu zupełnie inne niz na naszym płaskim Mazowszu. Zresztą niezbyt często patrzyłem na licznik, bo jak spojrzałem podczas podjazdu i zobaczyłem 8 km/h, to po co mi to wiedzieć? Kiedy dotarłem do półmetka i zrobiłem zdjęcie witajki gminy Szemud dochodziło wpół do ósmej i wiedziałem, że na dziesiątą na śniadanie zdążę spokojnie. A jeszcze na dodatek okazało się, że z powrotem jadę zdecydowanie szybciej. Pomagał nie tylko wiatr, ale przede wszystkim przewaga jazdy w dół. :) Deszcz zaczął padać jeszcze przed miejscowością Luzino i kiedy do niej zajechałęm byłem mokry do spodu. Kurtki nie wziąłem, bo rano była piękna pogoda i nawet specjalnie się wróciłem żeby ją zostawić. Postanowiłem podjechać SKM do Wejherowa, a przy okazji trochę przeschnąć i przeczed. ale pani w kasie pogrzebała moje nadzieje. Następny pociąg miał być za dwie godziny! Rad nie rad wyruszyłem w deszcz, bo skoro nie ma innego wyjścia, trzeba pogodzić się z nieuchronnym i robić to, co się musi. Na całe szczęście temperatura nie spadła, więc oprócz wszechobecnej mokrości nic innego mi nie dokuczało. No i wróciłem zdecydowanie szybciej niż w tamtą stronę. PS. Internet to ledwo zipie, wiec zdjęcia wstawię po powrocie. Gminy: Luzino, Szemud
Musiałem wymyślić coś innego niż tłuczenie segmentów Stravy z wykorzystywaniem wschodniego wiatru. Wpadł mi do głowy pomysł, aby pojechać pociągiem na wschód i wracać z wiatrem, a przy okazji zaliczyć trzy białe gminne plamy. Gminy położone blisko torów relacji Warszawa - Siedlce pozaliczałem już dwa lata temu, a te trzy gminy oddalone bardziej na południe, zostały niezaliczone. Okazało się, że miałem już zapisaną w komputerze potrzebną trasę, co potraktowałem jako znak, że trzeba tam pojechać.
O podróży pociągiem nie ma co pisać, minęła szybko i bez emocji. Kiedy wysiadłem w Mrozach, jak zwykle przed jazdą, przetestowałem dworcową toaletę (do kabiny zmieściłem się z rowerem!) i mogłem ruszać. Po pierwszych pięciu kilometrach, w Grodzisku, zorientowałem się, że mogłem zacząć podróz od tej właśnie stacji. W mojej sytuacji, gdy zaplanowałem powrót najpóźniej na szesnastą, każda minuta jest cenna. Ale cóż, gapowe trzeba płacić. Przez kolejne kilometry i godziny jazdy, aż do Wodyń, na palcach mogłem policzyć spotkane samochody. Asfalt może nie był super gładki, ale też i nienajgorszy, pogoda doskonała, czegóż chcieć więcej? Kiedy już w Wodyniach skierowałem się na wschód, po gminę z afrykańskim pomorem świń, usłyszałem jakieś wybuchy i pomyślałem, że poligon wojskowy gdzieś jest blisko i z armat strzelają. Ale gdy po jakimś czasie przeleciał mi nad głową samolot myśliwski, zrozumiałem, że to były odgłosy przekraczania bariery dźwięku, a nie salw armatnich. Znam ten odgłos z zamierzchłej przeszłości, gdy byłem na kolonii w Mrozach. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" stacjonował wtedy gdzieś w okolicy i teraz pewnie też musi być gdzieś w pobliżu. Do tablicy z nazwą gminy Domanice miałem 38 kilometrów na liczniku i mogłem wreszcie zawrócić i wykorzystując sprzyjający wiatr rozpocząć drogę powrotną. Droga mijała szybko, ruch nadal był umiarkowany i dopiero w Kołbieli, gdy wjechałem na słynną "pięćdziesiątkę", poczułem jak mi było komfortowo. Ale to zaledwie dwa kilometry i to w mieście, więc ciężarówki nie zdążyły mi porządnie dokuczyć. Potem super pusta droga do Celestynowa i jeszcze bardziej pusta, bo w remoncie, do Otwocka. Nie przypuszczałem, że dzisiejsza trasa będzie aż tak rewelacyjna pod względem natężenia ruchu samochodowego. Jestem bardzo zadowolony z wczorajszej decyzji, która zaowocowała taką fajną wycieczką. I nawet szeryf, który mnie strąbił, a na światłach, gdy go mijałem, krzyczał coś o ścieżce - nie zepsuł mi dobrego humoru. O rekordach Stravy dziś nie będzie ani słowa.
Wczorajszego wieczora ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, odkryłem w telefonie jeszcze jedną zaplanowaną trasę, właśnie po gminę Damnica. Tyle razy patrzyłem i jej nie widziałem. Nie mając dostępu do swojego konta na zaliczgminę, nie uzupełniałem na bieżąco swoich zdobyczy gminnych i nie wiedziałem, gdzie są białe plamy. Wiedziałem jedynie, że Łeba jest niezaliczona i to było moim problemem, reszta wydawała mi się już zrobiona. No ale koniec końców, skoro już sobie uświadomiłem to moje przeoczenie, odbyłem kolejną poranną wycieczkę, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Tym razem postanowiłem zaliczyć miejską gminę Łeba. Plan był taki, że potem dojadę do Lęborka i tam wsiądę w pociąg do Słupska o 8:24.To dalekobieżny z Krakowa do Świnoujścia, więc nie zatrzymuje się po drodze i na miejscu jest około dziewiątej, czyli z pieczywem na śniadanie powinienem być trochę po dziesiątej. Niestety okazało się, że trasa jest dłuższa niż myślałem i gdy w Wicku zatrzymałem się, by zdecydować, czy skręcać w lewo na Łebę, czy w prawo na Lębork, to z przerażeniem odkryłem, że mam zaledwie godzinę do odjazdu pociągu. Drogowskaz wskazywał dziewiętnaście kilometrów do Lęborka, ale nie wiedziałem ile jest do stacji i ile mi zejdzie na jej znalezienie. Sytuacja zrobiła się bardzo, bardzo nerwowa. Jak wiecie nie jeżdżę ze średnią 30 km/h i nawet jak się bardzo staram, to - jak to mówią - wyżej ch.... nie podskoczysz. W panice rozważałem możliwość złapania jakiejś podwózki, ale szans na to nie było żadnych. Musiałbym stać i machać, a czas by mi uciekał bezproduktywnie. To już wolałem jechać najszybciej jak mogę. Na szczęście na tym ostatnim kawałku miałem sprzyjający wiatr i on tylko sprawił, że zdążyłem. Pytając każdego napotkanego przechodnia o drogę, dotarłem do dworca dziesięć minut przed podjazdem pociągu. Wtarganie roweru do wagonu, po wysokich schodkach z niskiego peronu, było już w tej sytuacji tylko niewielką przeszkodą. Zza szyb pociągu widziałem deszcz tłukący o szyby i Słupsk przywitał mnie mokrymi ulicami. Ale moje szczęście mnie nie opuszczało tego dnia. Przestało właśnie padać i do domu dojechałem o suchym kole.