Wczoraj widziałem dwóch cyklistów w krótkich spodenkach, a ponieważ dziś temperatura miała być nawet wyższa, postanowiłem też zaryzykować. Zrezygnowałem też z prawdziwej kurtki i założyłem tylko moją "papierową" trzepotkę i podkoszulkę. Dość szybko przekonałem się, że ta ostrożność była niepotrzebna i zdjąłem niepotrzebne części garderoby. Kurtka zmieściła się w koszyku od bidonu, podkoszulkę upchnąłem pomiędzy siodełkiem a podsiodłówką, a nogawki schowałem do kieszonki. Do tego podwinięte do łokci rękawy koszulki i było w sam raz. Trasę wybrałem tak, by wracać z wiatrem, ale w rezultacie okazało się, że źle oszacowałem swój czas jazdy i niestety w Górze Kalwarii musiałem wsiąść do pociągu. Czułem się dobrze i mógłbym wracać na kołach, ale wtedy obiad jadłbym o siedemnastej, a niepisana umowa stanowi, że obiad jest o szesnastej. PS. Dystans plus dojazd z dworca
Prognoza pogody znowu wskazywała na deszcz, więc nie chciałem zbytnio się oddalać od domu i postanowiłem pokręcić się po mieście. Zbierając małe kwadraciki docieram w miejsca, o których nie miałem pojęcia, a które często położone są kilkadziesiąt metrów w bok od ulic, którymi jeździłem setki razy. Ale na teren TVP nie sądziłem, że uda mi się wjechać. Jednak, gdy zobaczyłem samochody wjeżdżające przez bramę i szlaban otwierany raz po raz, wbiłem na bezczelnego i zrobiłem rundkę wewnętrznymi uliczkami. Niestety tego manewru nie udało się powtórzyć przy Stacji Pomp Rzecznych na Czerniakowskiej, tam ochrona jest bardziej czujna, a ruch samochodów mniejszy. Ale za to wreszcie dostałem się na teren ogródków działkowych przy Kępie Potockiej i - trochę z duszą na ramieniu - objechałem je co trzeba. Obawiałem się zastać zamkniętą furtkę przy wyjeździe, ale na szczęście była nadal otwarta. Najgorszy odcinek był oczywiście nad samą Wisłą, gdzie na piechotę przedzierałem się przez błotnistą ścieżynkę, eksploatowaną głównie przez dziki, co jako znany tropiciel śladów odczytałem bez trudu. :) Później wystarczyło patykiem usunąć pół kilograma błota z każdego buta i można było jechać dalej.
Dziś dzień odpoczynku, więc najpierw poszedłem na basen, a potem pojechałem rowerem do sklepu harcerskiego na Ursynowie, po znaczek Druha do munduru mojej wnuczki. Poprzedni zostawił tylko dziurę w kieszonce i znikł bez śladu. Przy okazji pokręciłem się po osiedlowych uliczkach i podwórkach Starego Mokotowa, Wierzbna i Służewca - wiadomo po co. :) Pani ze sklepu mnie poznała, czym byłem mile zaskoczony, ale to pewnie zasługa stroju i kasku, bo zawsze przyjeżdżam tam rowerem. Do Piaseczna pojechałem Puławską, wróciłem stałą drogą przez Dawidy Bankowe i to w zasadzie wszystko. Słońce i temperatura prawie wiosenna, ale na gołą nogę jeszcze się nie odważyłem.
Postanowiłem w końcu pojechać gdzieś dalej, zamiast kręcić się po podwórkach, blokowiskach i terenach kolejowych w poszukiwaniu niezdobytych sqadratinhos. Wprawdzie i dziś zapuściłem się w niedostępne tereny kolejowe, obok Stacji Koło, a potem, po uzyskaniu przepustki wjechałem do Sekcji Jeździeckiej Legii, ale na tym skończyłem. Dalej pojechałem już normalnie, bez patrzenia w mapę kwadracików i bez zatrzymywania. Droga znana, wielokrotnie jeżdżona i opisana w tytule, a już w Łomiankach złapał mnie krótki, acz intensywny opad deszczu. Wielkiej krzywdy mi nie zrobił, a do Czosnowa dojechałem już suchy. Potem przez puszczańskie wioski i drogę wojewódzką do Leszna i dalej jak zwykle do domu. Wiele więcej o dzisiejszej jeździe napisać się nie da.
Pierwszy raz od kilku dni całkiem na sucho, nawet wiatr zdążył osuszyć asfalty. Do tego prawie bezwietrznie, sporo błękitnego nieba i lekki mrozek. Czyli warunki, można powiedzieć, optymalne do jazdy, ale jakoś mi się nie chciało dłuższej trasy. Czyli znów kręcenie po mieście.
Dobrą informacją jest to, że nie sprawdziły się deszczowe prognozy wróżów pogodowych i dzisiejsza jazda była prawie na sucho. Złą informacją jest, że uwierzyłem i znowu kręciłem się tylko po mieście, odwiedzając kolejne blokowiska. Tm razem padło na Wawrzyszew i Chomiczówkę. Wjechałem też teren AWF objeżdżając go dokoła, potem jeszcze raz odwiedziłem Las Bielański odkrywając nową dla mnie sieć ścieżek. Kolejny też raz przejechałem nadwiślańską dróżkę pomiędzy Mostem Grota a Gdańskim. Niestety nadal trzy kwadraciki nad samą wodę pozostały niezaliczone.
Dziś, żeby za bardzo się nie zmagać za bary z zachodnim wiatrem, wybrałem trasę o profilu z grubsza północ-południe. Poznałem nieco nowych dróg, bo wracając z Łomianek wybrałem drogę przez las, nie wiedząc nawet dokąd mnie zaprowadzi. Okazało się, że doprowadziła mnie do Zakładu dla Ociemniałych w Laskach, a że tam objawiła mi się inna droga w lesie, dojechałem nią aż do Sierakowa. Nosi imię Łączniczek AK grupy "Kampinos". Powrót do domu już po asfaltach przez Izabelin, Klaudyn i Bemowo.
Styczeń na sam koniec postanowił porozpieszczać nas pogodą, bo choć temperatura jeszcze niezbyt wysoka, to słoneczko i suche drogi umilają jazdę. A ponieważ miałem zawieźć coś córce do Piaseczna, okazja do jazdy była jak znalazł. Niestety nadal nie mogę wkręcić się w obroty, więc postanowiłem nie siłować się z własną niemocą, tylko spokojnie pozbierać trochę kwadracików. Drogi w lesie twarde i suche i nawet nie było na co narzekać. A kiedy przejeżdżałem przez uliczki Magdalenki, bo zawsze tylko przejeżdżałem główną drogą, to dopiero zobaczyłem, ile tam stoi wypasionych rezydencji wartych dziesiątki milionów złotych.
Słabo zaczyna się ten 2024 rok, ale warunki pogodowe dają doskonały pretekst do rezygnacji z jazdy. Choć tak naprawdę właściwą przyczyną jest moje lenistwo, ale miło jest tak się trochę pooszukiwać. Dziś wreszcie nadszedł ten dzień, gdy żadne usprawiedliwienie nie przyszło mi do głowy i po osiemnastu dniach przerwy postanowiłem wyruszyć na przejażdżkę. Zanim jednakowoż do tego doszło, to okazało się, że nie będzie tak łatwo. Łańcuch tak zardzewiał, że ogniwa stanęły i blokował się na kółeczkach wózka przerzutki. Najpierw na sucho oczyściłem go szczotką, potem potraktowałem go WD-40, a jak zaczął odzyskiwać elastyczność wytarłem szmatką i nasmarowałem oliwką. Zazwyczaj używam wosku, ale w tej sytuacji postawiłem na tradycyjne rozwiązanie. Jak myślałem, że już nic nie stoi na przeszkodzie, to Garmin okazał się wyładowany i musiałem szukać powerbanka i odpowiednio długiego kabla, żeby wystarczył z kieszeni na plecach do kokpitu. Dopiero po pokonaniu tych przeciwności losu, sprokurowanych zresztą na własne życzenie, mogłem ruszyć w drogę. Wybrałem się dziś na Gassy, bo tak podpowiadał mi kierunek wiatru i to była dobra decyzja. Złą decyzją za to, było włożenie podkoszulki i w Wilanowie musiałem na drodze obnażać tors i chować ją do kieszonki. Koszulka i kurtka były na dziś wystarczającym zabezpieczeniem. Co do samej jazdy nie bardzo jest co pisać, oprócz tego, że jeździ się bardzo ciężko. BARDZO CIĘŻKO I BARDZO WOLNO. Aha i trochę kwadracików w Konstancinie i Oborach dodałem do kolekcji. :)
Mróz nie odpuszcza, ale "...jak jest zima, to musi być zimno...", że tak zacytuję palacza osiedlowej kotłowni z "Misia". Ale ja, pomny wczorajszych doświadczeń, ze strojem nie kombinowałem i bez problemu zniosłem dzisiejszą przejażdżkę. Sama jazda też była w miarę przyjemna, o ile lodowaty wiatr w twarz można nazwać przyjemnością, ale co kto lubi... Za to na powrocie już w twarz nie wiało i to jest dobra informacja. Odwiedzone wioski mają asfalty such i nieoblodzone, za jednym małym wyjątkiem ulicy Zaboreczne na Grotach. Niemniej udało się przejechać bez gleby - i to kolejna dobra informacja. Trzeba umieć cieszyć się małymi rzeczami.