Po kilku ciepłych dniach wczoraj zimno i deszcz, a dziś dla odmiany zimno i wiatr. Jednocyfrowe temperatury po okresie jeżdżenia "na letniaka" zaskakują, a przynajmniej mnie dziś zaskoczyło dojmujące zimno. Do tego stopnia, że po krótkiej rundce wokół kwartału najbliższych ulic wróciłem do domu się przebrać. Grubsza bluza rozwiązała problem. i mogłem wreszcie jechać. Nawet zimny wiatr od czoła nie zdołał mnie wychłodzić w drodze na zachód, a z powrotem to już w ogóle był luksus. Odwiedziłem stare kąty w Borzęcinie i Koczargach, sprawdziłem postęp robót i tyle.
Stałem się szczęśliwym posiadaczem tytułowego nowoczesnego gadżetu rowerowego, będącego połączeniem tylnego światła i radaru ostrzegającego przed zbliżającymi się pojazdami z tyłu. Dostałem go w prezencie i mam teraz problem, gdyż uważam, że nie jest mi wcale potrzebny. Mogę go włożyć z powrotem do pudełka i schować głęboko, albo sprzedać komuś, kto doceni jego zalety. Dziś wypróbowałem jego działanie i rzeczywiście pokazuje na wyświetlaczu zbliżające się samochody, przedtem sygnalizując ten fakt sygnałem dźwiękowym. Zwiększa to w jakimś stopniu bezpieczeństwo, bo nie jesteśmy zaskoczeni, gdy taki pojazd nas mija.
by otrzymywać powiadomienia z informacją o nadjeżdżającym pojeździe:
można sparować ze smartfonem, na którym należy zainstalować bezpłatną aplikację Garmin Varia
można sparować z licznikiem Garmin lub Wahoo (Elemnt Bolt, Roam)
można dokupić wyświetlacz dedykowany RDU2
światło wsteczne w wersji RTL-515:
zasięg maksymalny do 1,6 km (65 lm w trybie dziennym migającym),
tryb nocny migający – 30 lm,
tryb jazdy w grupie – 10 lm ciągły,
tryb jazdy solo – 20 lm ciągły,
maksymalny czas pracy na jednym ładowaniu: do 16 godzin z włączonym oświetleniem w trybie dziennym migającym,
wykrywa zbliżające się przedmioty już z odległości 140 metrów, w tym:
oczywiście samochody, ciężarówki, autobusy, etc,
inne rowery (jadące szybciej), tutaj rzeczywista odległość wykrywania jest mniejsza (ok 50 metrów),
hulajnogi (patrz wyżej),
nawet pieszych.
plusy:
łatwość montażu i konfiguracji
bezbłędnie wykrywa pojazdy
ignoruje kompanów wycieczki jadących na kole (różnica prędkości musi wynosić około minimum 10 km/h)
trzy rodzaje mocowań na sztycę okrągłą, w kształcie litery “D” oraz areo
zmienia tryb świecenia po wykryciu nadjeżdżającego pojazdu – dodatkowo ostrzega kierującego i wraca do ustawionego trybu gdy z tyłu jest “czysto”
minusy:
w dużym mieście lub tam, gdzie jest duży ruch (np. jadąc drogą serwisową wzdłuż ekspresówki), zbyt często informuje o pojazdach – może to doprowadzać do szału
uchwyt na okrągłej sztycy miewa tendencje do obracania się, zwłaszcza jeśli często przekładasz między rowerami (wówczas warto rozważyć dokupienie osobnego uchwytu przykręcanego na sztycę)
w rowerach osób niskich, gdy sztyca nie wystaje mocno z ramy, może być problem z montażem (za mało miejsca); czasami też może być konflikt z sakwą podsiodłową,
Skoro prom zaczął kursować uznałem, że warto nim popłynąć i mieć to z głowy. Trasy po tamtej stronie Wisły nie umywają się do dróg Republiki Rowerowej Gassy i gdyby nie prom, to dla przyjemności bym tamtędy nie jeździł. W tamtą stronę przejechałem ostatnim mostem, którego nazwy nie mogę zapamiętać i zawsze sprawdzam na mapie - Anny Jagiellonki i po dojechaniu do Karczewa promem wróciłem na właściwy brzeg. W Piasecznie zerknąłem, czy fontanny już działają - nie, a potem do córki na kawę i do domu.
Jak niedziela, to jazda przed śniadaniem, więc postanowiłem sprawdzić, co tam nowego na przystani w Gassach. Okazało się, że prom już przeciągnęli bliżej głównego nurtu rzeki, ale jeszcze nie na właściwe miejsce. Okazuje się, że jest nieco za wysoki poziom wody w Wiśle i czekają, aż opadnie choć pół metra. Teraz już wiem do czego potrzebny jest ten Star 66, zapewne do przeciągania promu wzdłuż nabrzeża. A temperatury nadal jak na przedwiośniu, nogawki nadal potrzebne i kurtka trzepotka.
Kolejny dzień pogodny, zimny i wietrzny, a północny wiaterek dodatkowo daje się we znaki. Z tego powodu wybrałem do jazdy kierunek wschód - zachód, czyli trudno było nie odwiedzić Borzęcina. Zegar na wieży kościelnej zaczął chodzić, ale co z tego, skoro nie pokazuje właściwego czasu? Dokładnie, to spieszy się o godzinę i dwadzieścia minut.
Pojechałem zabrać coś z lodówki od córki, a żeby droga mi się nie nudziła, wybrałem drogę przez Gassy. Jechało się bardzo dobrze, chwilami udawało się nawet 35 km/h osiągać, więc szybko i sprawnie dojechałem na miejsce. Niestety ostatni fragment był centralnie pod wiatr, ale jakoś udało się dotrzeć do domu.
Wczoraj kurier dostarczył zamówioną obręcz i opony Panaracer Gravelking SK+ ze sklepu Bikeinn. Pomimo, że sklep hiszpański, na przesyłkę czekałem tylko sześć dni od zamówienia, a i ceny mają całkiem atrakcyjne. Przytroczyłem zatem obręcz do pleców i pojechałem dostarczyć ją kołodziejowi, a potem, już bez balastu, szlakiem nad Wisłą dojechałem do Łomianek. Znowu w kolejnym miejscu jest objazd i zjazdem przy kolektorze nie da się zjechać.
Ponieważ chciałem zajrzeć na zachodnie wioski i zobaczyć co z drogą w Koczargach i zegarem w Borzęcinie - motyw dobry, jak każdy inny - odbiłem w lewo i stałą trasą przez Mościska dojechałem do Izabelina. W Koczargach nadal status quo, zapału i chęci na ostatnie sto metrów drogi zabrakło, a na kościele nadal nie da się sprawdzić godziny. Dziś pogoda dopisała, ale to chyba ostatni dzień dobry do jazdy. A co do statystyk I kwartału:
Pogoda iście wiosenna nam się zrobiła w stolicy, a ja wyjeżdżając rankiem nie wziąłem tego pod uwagę i ubrałem się niezbyt stosownie. Dlatego też po kilkunastu kilometrach zawróciłem do domu, by bardziej stosowny przyodziewek na grzbiet przyoblec. A skoro już wróciłem, to postanowiłem zmienić kierunek, cel i charakter jazdy na bardziej użytkowy, czyli kurierski. W Piasecznie czekał na mnie w lodówce smakowity prezent od córki i nie mogłem pozwolić by zbyt długo tam leżał. :) Z powrotem jechałem więc z nieco obciążonym plecakiem, ale Gassy i tak musiały być zaliczone. Na zakończenie, już w mieście, ostatecznie zeszło powietrze z wielokrotnie łatanej tylnej dętki i tym razem wyrzuciłem ją ostatecznie do śmietnika. Już kilka dni się do tego zabierałem, bo przed każdą jazdę musiałem dopompowywać koło, ale odkładałem to na następny dzień. No to dziś się zemściło moje lenistwo.
Nie byłem jeszcze w tym roku w Górze Kalwarii a wiedziałem, że w kolarskiej kawiarni był remont, więc dziś postanowiłem wreszcie tam pojechać. Pogoda piękna i słoneczna, ale temperatura jeszcze jednocyfrowa, więc strój okazał się optymalny, choć początkowo wydawało mi się, że będę się pocił. W kawiarni powiększyli bufet i są teraz dwie kasy, co zapewne skróci czas oczekiwania na złożenie zamówienia. Wiem, że w weekendy bywa tam bardzo tłoczno i to dobry ruch ze strony właściciela. Ja tłoku i czekania nie lubię i dlatego bywam tam wyłącznie w tygodniu. Powrót jedyną słuszną drogą, czyli przez Gassy, ale dziś, z braku czasu, na przystań nie zbaczałem i zdjęć nie robiłem. Zresztą byłem tam trzy dni temu.