Spóźniony wyjazd, to i dystans niewielki. Początkowo z wiatrem jechało się nieźle, ale na końcówce było już słabo. W Piasecznie zajrzałem do kota, ogarnąłem co trzeba, wodę świeżą nalałem i... zostawiłem bidony! Jutro trzeba będzie znowu tam zajrzeć i zabrać zgubę.
Wczoraj lwią część popołudnia poświęciłem na czyszczenie roweru i dwóch dodatkowych kompletów kół. Byliśmy w Piasecznie, więc miałem dostęp do wody na podwórku, kosmetyki rowerowe, które dostałem w prezencie, czas i dobrą pogodę. Po zakończeniu pracy, rower wyglądał jak dopiero wyjęty z kartonu i teraz będzie mi bardzo szkoda jeździć po mokrym, albo w terenie. Przynajmniej przez jakiś czas. Przy pakowaniu do samochodu tego całego rowerowego szpeju, zapomniałem o kluczu do kaset i baciku i ta skleroza sponsorowała mój dzisiejszy poranny wyjazd. Do Piaseczna najlepsza droga jest przez Gassy, wtedy powstaje taki fajny trójkącik na mapie, a że wcześnie wyjechałem i ulice były puste, postanowiłem śmignąć w dół Spacerową, a do Wilanowa dojechać Powsińską i Wiertniczą. Niestety już początek planu okazał się nierealny; z Puławaskiej nie ma już skrętu w Goworka, a sama ulica jest rozkopana i nieprzejezdna, nawet dla roweru. No cóż, dzięki temu poznałem małe uliczki Mokotowa, Park Morskie Oko i ulicą Grottgera dotarłem do Sobieskiego. Reszta mojej podróży już stałą trasą i bez niespodzianek. Pomimo wczesnej pory ruch na Gassach już spory, a poranny chłodek całkiem przyjemny, pomimo jazdy na krótko. Pomyśleć, że całkiem niedawno, przy tej samej temperaturze zakładałem kurtkę. Widać organizm się przestawił.
Tak właśnie było na początkowych kilometrach mojej rowerowej wędrówki. Nawijałem kilometry na koła bez wysiłku, szybko i z przyjemnością. Nawet na górskim segmencie nazwanym Mont Opacz, rekord życiowy udało się poprawić, a był to już mój osiemdziesiąty czwarty przejazd. (Nie szkodzi, że to wiadukt nad torami:)] W Piasecznie zostawiłem ważną przesyłkę dla mojej najmłodszej, do plecaka zapakowałem cateringowy podarunek i rozpocząłem mozolny powrót do domu. Nie było łatwo, ale w końcu się udało.
Pewnego dnia, do kawiarni SPATiF-u wpadł pijany JAN HIMILSBACH i krzyknął na cały głos:
” Inteligencja wypierdalać!”
Chwila konsternacji, goście patrzą po sobie. Na to wstał od stolika Gustaw Holoubek i powiedział:
” Nie wiem jak państwo, ale ja wypierdalam”.
Stałem się szczęśliwym posiadaczem tytułowego nowoczesnego gadżetu rowerowego, będącego połączeniem tylnego światła i radaru ostrzegającego przed zbliżającymi się pojazdami z tyłu. Dostałem go w prezencie i mam teraz problem, gdyż uważam, że nie jest mi wcale potrzebny. Mogę go włożyć z powrotem do pudełka i schować głęboko, albo sprzedać komuś, kto doceni jego zalety. Dziś wypróbowałem jego działanie i rzeczywiście pokazuje na wyświetlaczu zbliżające się samochody, przedtem sygnalizując ten fakt sygnałem dźwiękowym. Zwiększa to w jakimś stopniu bezpieczeństwo, bo nie jesteśmy zaskoczeni, gdy taki pojazd nas mija.
by otrzymywać powiadomienia z informacją o nadjeżdżającym pojeździe:
można sparować ze smartfonem, na którym należy zainstalować bezpłatną aplikację Garmin Varia
można sparować z licznikiem Garmin lub Wahoo (Elemnt Bolt, Roam)
można dokupić wyświetlacz dedykowany RDU2
światło wsteczne w wersji RTL-515:
zasięg maksymalny do 1,6 km (65 lm w trybie dziennym migającym),
tryb nocny migający – 30 lm,
tryb jazdy w grupie – 10 lm ciągły,
tryb jazdy solo – 20 lm ciągły,
maksymalny czas pracy na jednym ładowaniu: do 16 godzin z włączonym oświetleniem w trybie dziennym migającym,
wykrywa zbliżające się przedmioty już z odległości 140 metrów, w tym:
oczywiście samochody, ciężarówki, autobusy, etc,
inne rowery (jadące szybciej), tutaj rzeczywista odległość wykrywania jest mniejsza (ok 50 metrów),
hulajnogi (patrz wyżej),
nawet pieszych.
plusy:
łatwość montażu i konfiguracji
bezbłędnie wykrywa pojazdy
ignoruje kompanów wycieczki jadących na kole (różnica prędkości musi wynosić około minimum 10 km/h)
trzy rodzaje mocowań na sztycę okrągłą, w kształcie litery “D” oraz areo
zmienia tryb świecenia po wykryciu nadjeżdżającego pojazdu – dodatkowo ostrzega kierującego i wraca do ustawionego trybu gdy z tyłu jest “czysto”
minusy:
w dużym mieście lub tam, gdzie jest duży ruch (np. jadąc drogą serwisową wzdłuż ekspresówki), zbyt często informuje o pojazdach – może to doprowadzać do szału
uchwyt na okrągłej sztycy miewa tendencje do obracania się, zwłaszcza jeśli często przekładasz między rowerami (wówczas warto rozważyć dokupienie osobnego uchwytu przykręcanego na sztycę)
w rowerach osób niskich, gdy sztyca nie wystaje mocno z ramy, może być problem z montażem (za mało miejsca); czasami też może być konflikt z sakwą podsiodłową,
Skoro prom zaczął kursować uznałem, że warto nim popłynąć i mieć to z głowy. Trasy po tamtej stronie Wisły nie umywają się do dróg Republiki Rowerowej Gassy i gdyby nie prom, to dla przyjemności bym tamtędy nie jeździł. W tamtą stronę przejechałem ostatnim mostem, którego nazwy nie mogę zapamiętać i zawsze sprawdzam na mapie - Anny Jagiellonki i po dojechaniu do Karczewa promem wróciłem na właściwy brzeg. W Piasecznie zerknąłem, czy fontanny już działają - nie, a potem do córki na kawę i do domu.
Pojechałem zabrać coś z lodówki od córki, a żeby droga mi się nie nudziła, wybrałem drogę przez Gassy. Jechało się bardzo dobrze, chwilami udawało się nawet 35 km/h osiągać, więc szybko i sprawnie dojechałem na miejsce. Niestety ostatni fragment był centralnie pod wiatr, ale jakoś udało się dotrzeć do domu.
Pogoda iście wiosenna nam się zrobiła w stolicy, a ja wyjeżdżając rankiem nie wziąłem tego pod uwagę i ubrałem się niezbyt stosownie. Dlatego też po kilkunastu kilometrach zawróciłem do domu, by bardziej stosowny przyodziewek na grzbiet przyoblec. A skoro już wróciłem, to postanowiłem zmienić kierunek, cel i charakter jazdy na bardziej użytkowy, czyli kurierski. W Piasecznie czekał na mnie w lodówce smakowity prezent od córki i nie mogłem pozwolić by zbyt długo tam leżał. :) Z powrotem jechałem więc z nieco obciążonym plecakiem, ale Gassy i tak musiały być zaliczone. Na zakończenie, już w mieście, ostatecznie zeszło powietrze z wielokrotnie łatanej tylnej dętki i tym razem wyrzuciłem ją ostatecznie do śmietnika. Już kilka dni się do tego zabierałem, bo przed każdą jazdę musiałem dopompowywać koło, ale odkładałem to na następny dzień. No to dziś się zemściło moje lenistwo.
Można powiedzieć, że prognoza pogody się sprawdziła, było wszystko: silny wiatr, opady deszczu, deszczu ze śniegiem i śniegu. W promocji, oprócz głębokiego nawilżenia cery, dostałem jeszcze piling twarzy, przy pomocy lodowych igiełek. Ale co najciekawsze, wcale nie uważałem tego za jakoś specjalnie dolegliwe, jechało mi się dobrze, a z Sękoccina do Kolonii Lesznowola nawet bardzo dobrze. Udało się zdobyć PR na segmencie Stravy z fajną średnią 30,5 km/h, a że z wiatrem w plecy? Mnie tam cieszy. :) Zdjęć nie robiłem, bo miałem plecak i do kieszonki nie dawało się sięgnąć w czasie jazdy, a stawać nie było po co. No chyba żeby pogodą się rozkoszować. :) Ale za to mam ciekawy przypadek poprawności politycznej, inkluzywności i ... gwałtu na rozumie! Nowoczesność u bram.