Tym razem postanowiłem zrezygnować z jazdy pociągiem i do Kampinosu dojechać rowerem. Tam czekał na ponowne zaliczenie, ten jeden jedyny, najtrudniejszy kwadrat. Tym razem rozpytałem w sieci, tych którzy już go mają, z której strony go atakowali, bo jeszcze raz iść na przełaj przez las, nie miałem zamiaru. Dojechałem na miejsce dość sprawnie i szybko i rozpocząłem mozolną wędrówkę na zachód wzdłuż Kanału Łasica. Uważne oko jest w stanie wypatrzeć tam wydeptaną ścieżynkę, jak podejrzewam, obsługa jazu musi tam czasem zaglądać. Po drodze minąłem wodopój dla leśnych zwierząt z setkami śladów na piaszczystym brzegu. Moje oko wypatrzyło odciśnięte w piasku tropy jeleni, sarn i dzików, ale wprawny tropiciel doliczyłby się większej liczby gatunków. Gdy już wróciłem na Kacapską Drogę i przez Zamość dojechałem do Górek przeprowadziłem szybki proces myślowy, czy wracać do Kampinosu i jechać na stację w Teresinie-Niepokalanowie, czy może jednak wrócić na kołach. Pobieżna analiza czasu, godziny odjazdu i kilometrów do przejechanie wykazała, że rowerem będę tak samo szybko. W dodatku za sprzymierzeńca miałem wiatr, który w większości pomagał, a boczny nie przeszkadzał. I tym sposobem siódma setka wpadła, w tym niezbyt obfitym w kilometry rok. Pogoda piękna, po drodze rozbierałem się z nogawek i kurtki i w efekcie jechałem na krótko. A podczas wędrówki nogi sobie podrapałem o suche trawy i badyle. :) P.S. A dlaczego Święty Graal? Jak dotąd zaliczyło go pięć osób, ja jestem szósty. To ten ogonek od zachodniej strony śladu na Stravie. Max square: 42x42 Max cluster: 2331 (+2) Total tiles: 4310 (+1)
Kolejny raz jechałem pociągiem o 8:25 z Wileńskiego i kolejny raz dotarłem na Pragę metrem, ze stacji Rondo Daszyńskiego. Słońce świeciło pięknie, ale temperatura przykro mnie zaskoczyła. Ubrałem się nieco za lekko, jak na dzisiejszą temperaturę i dość trudno było się rozgrzać, ale ja jestem zimnolubny, więc nie przeszkadzało mi to specjalnie. W sumie jechałem po skrajny płn-wsch kwadrat, którego nie udało zaliczyć się przedwczoraj, ale skoro już tam byłem, to parę nowych kwadratów też wpadło. Po analizie mapy, wytyczyłem drogę do niego od drugiej strony, od miejscowości Młynarze - i tym razem się udało. Dzięki temu mój niebieski kwadrat powiększył się do wymiaru 41x41, czerwonych +16, zielonych +27.
Korzystając z wiatru od wchodu i północnego wschodu, wybrałem dziś trasę z Tłuszcza do Legionowa, połączoną ze zbieraniem kwadratów pomiędzy Bugiem, a drogą krajową 62, fragment Wierzbica - Wyszków. Na Wileńskim spotkałem wirtualnego znajomego, który mnie poznał i nawet jechaliśmy tym samym pociągiem. Tylko on jechał dalej, do Małkini, też po kwadraty oczywiście. Pokazałem mu swoją trasę i dowiedziałem się, że do jednego kwadratu na sto procent nie dojadę. jak dotąd zaliczyło go czterech zbieraczy i to latem, jak można było chodzić po wodzie. Niby prowadzi tam droga na mapie i jest nawet bród, wyłożony płytami betonowymi, ale ja chciałem sprawdzić tę informację. No i sprawdziłem. :(
Gdy już znalazłem się w Wyszkowie, wiatr zaczął mi pomagać, i choć nie mogłem to wykorzystać tylko na asfaltach, jazda nabrała nieco żwawości. Gorzej było rzecz jasna w lesie i na dziurawych drogach gruntowych, których na tym kawałku też nie brakowało. W Somiance i Kępie Barcickiej nad samym Bugiem, ostały się dawne, socjalistyczne ośrodki wczasowe, z domkami kampingowymi z dykty, ale i drewniane "Brdy" też się trafiały. Jeden z nich, ten w Kępie Barcickiej, należał do Zakładu Sprężyn Motoryzacyjnych, który był filią FSO i tam dostałem w 1984 roku przydział na wczasy zakładowe. Czyli taka sentymentalna podróż w czasie mi się przy okazji trafiła.
Po przejechaniu ponownie mostu na Bugu, tym razem w Wierzbicy, dalsza droga była taka sama jak kilka dni temu. Tylko tym razem na rondzie w Wieliszewie pojechałem prostu, do Legionowa, by tam wsiąść w pociąg. Na powrót przez Nieporęt nie miałem już czasu i ochoty.
Dodałem kilometry z dojazdu do metra i do domu ze stacji Wola. Nie jeżdżę już do końca, na Zachodni, bo kilometrów jest tyle samo, a pięć razy trzeba nosić rower po schodach. Total tiles: 4243 (+32)
Max cluster: 2253 (+48)
Max square: 40x40
Zachmurzenie duże, 7°C, Odczuwalna temperatura 4°C, Wilgotność 71%, Wiatr 4m/s z WPłnW - Klimat.app
Pociąg do Działdowa odjeżdża z Dworca Zachodniego o 8:25, a ja miałem w planie zaliczenie nowych kwadratów w okolicach Nasielska. Peron dziewiąty jest najbardziej oddalony i ma najbardziej skomplikowane dojście, musiałem więc wyjść wcześniej, żeby zdążyć, a nie tak jak ostatnio, wracać się z dworca do domu. Tym razem bez problemu wsiadłem do pociągu i po krótkiej godzince byłem na miejscu. Trasa prowadziła zaskakująco dobrymi drogami i to w miejscach, gdzie przysłowiowy "diabeł mówi dobranoc". Często przez długie kilometry nie widziałem śladów ludzkiego życia, a przecież to tak blisko stolicy. Na dodatek nie miałem zbyt wiele terenowych odcinków tym razem, a nieprzejezdne okazało się zaledwie kilkadziesiąt metrów, no góra sto. Tylko nawigacja w Garminie, po tak długim okresie nieużywania nie bardzo chce współpracować i nie wczytuje mapy. Ślad jest, można po nim jechać, ale nie wyświetla drogi i komunikatów o odległości do najbliższego skrętu. Musiałem więc wpatrywać się w niego jak sroka w gnat i częściej niż zwykle wspomagać się niezawodnym Locusem w telefonie. Mimo to jeden kwadrat ominąłem i trzeba będzie wrócić w te okolice. Zrobię to z nieskrywaną przyjemnością.
Pierwszy w tym roku wyjazd po kwadraty uwieńczony zwiększeniem stanu posiadania czerwonych +11 i zielonych +13. Pierwszy raz również jechałem ekspresową "siódemką", łamiąc przepis przez ponad czternaście kilometrów. Siłą rzeczy pierwszy raz przejechałem most w Zakroczymiu. Gdyby nie obawa przed policyjnym radiowozem, to byłoby bezstresowo, bo szerokie pobocze zapewnia bezpieczną jazdę i tylko hałas przeszkadza. Ale później, gdy już rozstałem się z tą trasą szybkiego ruch, cisza i spokój do samego końca. Oczywiście nie obyło się bez fragmentu terenowego, ale na oponach 32 mm dał się przejechać prawie cały. A że "prawie" robi różnicę, to oprócz roweru miałem do czyszczenia buty oblepione od spodu błotem. Pogoda piękna, ubranie stosowne do temperatury, wiatr w plecy przez 80% drogi, tysiąc przekroczony, na pociąg w Nowym Dworze zdążyłem - czyli wszystko się udało. A na zakończenie długa i skomplikowana wędrówka z peronu dziewiątego Dworca Zachodniego. Po schodach nosiłem rower pięć razy zanim się wydostałem.
Według prognoz miało padać tylko rano, a wiatr miał wiać głównie z kierunków zachodnich i przechodzących w północno - zachodnie. Wybrałem się więc na zachód, w kierunku Leszna i w drodze myślałem cały czas: - kiedy mam zawrócić? Trasa ta daje spore możliwości i szczególnie jak siada motywacja, można zrobić małą pętelkę tylko do Borzęcina i też czterdzieści parę kilometrów wpada. Ale dziś motywacji nie zabrakło i w Borzęcinie skręciłem w prawo, w drogę wiodącą przez Mariew do Zaborowa.
W Lesznie mogłem skręcić w lewo, sprawdzić remont drogi do Błonia, albo w prawo, powtórzyć trasę przez wioski puszczańskie. Wybrałem drugi wariant, choć jazda wojewódzką 579 nie należy do przyjemności. Na zdjęciu nieliczny "upolowany" moment bez samochodów, za to z rowerzystą.
Jazda przez wsie i przez las może przynieść różne niespodzianki; czasem goniący pies, czasem łoś, sarna, albo inne zwierzę, mnie dziś udało się upolować rzadko spotykany pojazd.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy i ja też musiałem opuścić puste drogi Kampinosu i wrócić na drogę 579. Ale już tylko dosłownie na chwilę i zaraz byłem na moście Marszałka Piłsudskiego.
Za mostem wreszcie mogłem rozpocząć drogę powrotną i zacząć się zbliżać do domu. Jeszcze tylko uwieczniłem pusty od ćwierćwiecza, okazały dom o specyficznej urodzie i pomknąłem do Jabłonny.
Dalej, ponieważ byłem w lekkim niedoczasie nie szukałem żadnych bocznych dróg ani ścieżek, tylko Modliuńską, a potem Jsgiellońską, dojechałem do Mostu Gdańskiego i przez miasto do domku.
Tym razem wyprawa po kwadraty zawiodła mnie daleko na północny zachód. Zaplanowałem powrót pociągiem z Nasielska i choć teoretycznie miałem dużo czasu, to jechało mi się dziś wyjątkowo ciężko. Dość powiedzieć, że na stację przyjechałem pięć minut przed odjazdem i to dość mocno wykończony. Na szczęście teraz pociągi jeżdżą puste i nie ma nigdy problemu z miejscami do siedzenia. Zanim dojechał do Gdańskiego miałem czas trochę odpocząć, choć nie ukrywam, że wolałbym dojechać do Zachodniego. Stamtąd mam tylko kilometr do domu, a dziś jeszcze ponad sześć kilometrów musiałem dokręcić.
A z tą zabawą w kwadraty to jest tak, że dopiero po powrocie, analizując ślad i zaliczone kwadraty, widzę jakie błędy popełniłem wytyczając trasę. Czasami wystarczy skręcić na niewiele metrów z głównej drogi, by powiększyć stan posiadania. Z drugiej strony gdybym dziś te dwa ominięte kwadraty zdobył, to bym musiał jechać następnym pociągiem i obiad bym jadł później... :)
Total tiles: 4155 (+20) Max cluster: 2101 (+35) Max square: 40x40
Podczas poniedziałkowej eskapady na północ ominąłem kilka kwadratów, co zauważyłem dopiero wieczorem. Po prostu źle wytyczyłem trasę i dziś miałem okazję naprawić ten błąd. Znowu więc Aleją Solidarności i Mostem Śląsko-Dąbrowskim do Wileńskiego i dalej Radzymińską do Trasy Toruńskiej, ale tym razem nie pchałem się przez Marki. Skręciłem w prawo i wzdłuż przedłużenia Trasy Toruńskiej, czyli S8, drogami rowerowymi dojechałem aż do Słupna. Potem jeszcze kawałek drogą techniczną i po pokonaniu kładki dla pieszych, znalazłem się w Radzyminie. Czyli nadkładając trzy-cztery kilometry, ominąłem ruchliwy i nieprzyjemny fragment wylotówki z Warszawy. Kiedy dotarłem do remontowanego od miesięcy mostu w Zawadach zatrzymałem się tym razem, by zobaczyć co drogowcy zrobili nie z mostem, a z rzeką. Przedwczoraj spieszyłem się na pociąg, ale kątem oka zobaczyłem coś dziwnego w dole i dziś postanowiłem zaspokoić ciekawość. Most jest już oddany do użytku, ale koryto rzeki i brzegi wykładają kamieniami, a Rządzę puścili obejściem, czyli takim by pasem zrobionym z rur. Zbieranie kwadratów to nie tylko jazda po asfaltach i dziś było nie inaczej. Szczególnie drugi wjazd w las dał się we znaki i było prowadzone niestety. Jednak nie zepsuło mi to humoru, bo nigdzie się nie spieszyłem, pogoda dobra, to i spacer z rowerem po lesie może dać przyjemność. W powrotnej drodze miałem dziś wreszcie czas na odwiedzenie skansenu w Kuligowie. Tyle razy przejeżdżałem przez tę wioskę i nigdy go nie widziałem, bo trzeba trochę zboczyć z trasy. Dziś zboczyłem i też nie zobaczyłem, ale nie ma czego żałować. Widać z zewnątrz jeden dworek kryty papą (sic!) i trzy chałupy na krzyż, na terenie wielkości boiska. Zwiedzania tam na nie więcej niż na piętnaście minut. Do skansenu w Klukach, czy Sanoku nie ma co porównywać nawet. Dalsza droga przebiegała wzdłuż Bugu i Zalewu Zegrzyńskiego, aż do Nieporętu. Droga dla rowerów z Białobrzeg, co rok w coraz gorszym stanie, kostka się rozchodzi, korzenie wybijają ją do góry, ale za to wcześniej, od Ryni piękny, nowy asfalt. Może i ten ostatni fragment tej malowniczej drogi nad Zalewem doczeka się remontu. Jadąc nad wodą słyszałem z daleka warkot helikoptera, a na moście przy porcie nawet go zobaczyłem. Krążył nisko nad wodą, jakby czegoś szukał, ale tym razem ciekawości nie udało się zaspokoić. Nie wiem co robił w powietrzu. Może gdybym dojechał do plaży w Nieporęcie, bliżej wody, to coś bym się dowiedział, ale nie chciałem już tracić więcej czasu. Droga rowerową Wzdłuż Kanału Królewskiego dojechałem aż do jej końca i tym razem skręciłem na most i w lewo do Kobiałki. Nie chciałem jechać Płochocińską, no bo skoro wybrałem dziś wariant jazdy w ruchu uspokojonym, to już chciałem się go trzymać. Resztę trasy pokonałem zdecydowania mniej ruchliwymi ulicami po drugiej stronie Kanału, aż do samej Trasy Toruńskiej. No a o drodze przez Bródno, Most Gdański i Okopową, to już nie ma co pisać. Total tiles: 4135 (+6) Max cluster: 2066 (+14) Max square: 40x40
Temperatura zrobiła się już bardzo jesienna i miałem okazję wypróbować nowy zakup, wyprodukowany małymi chińskimi rączkami. To nieco grubsza koszulka rowerowa z długim rękawem firmy Ralpha ;). Według mnie, to można ją nazwać bluzą rowerową, choć nie wiem jak bluza wygląda, bo nigdy nie miałem. Od zimowej koszulki z Decathlonu różni się znacznie, jest luźniejsza, większa i z grubszego materiału. Dziś, w parze z koszulkę termiczną, spełniła swoje zadanie wyśmienicie i pomimo porannych trzech stopni Celsjusza nie marzłem. Kiedy temperatura wzrosła do dziesięciu było już tak na pograniczu, ale gdy w pociągu pozbyłem się termiki i nogawek, to przejazd do domu był już w optymalnym stroju. Trasa dzisiejsza w skali dziesięciostopniowej zasługuje na słabe 7, a to głównie za przyczyną dojazdu do Radzymina. Pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów przez miasto, a potem trzypasmową Radzymińską, przejazd przez Marki..., kto jechał, ten wie. No i jak to przy kwadratach, nie obeszło się bez pchania po piaszczystej drodze wśród pól. Na szczęście krótko.
PS. Dodałem przejazd z dworca do domu, a że dziś wylądowałem na Wileńskim, to i kilometrów więcej.
Total tiles: 4129 (+31)
Max cluster: 2052 (+29)
Max square: 40x40