Od samego początku byłem w niedoczasie i zabrakło mi go, niestety, do samego końca, bo szybciej jeździć nie umiem. Wiedziałem, że chcę zdążyć na pociąg z Nowego Dworu o 14:51, a trasa dzisiejsza liczyła ponad 113 km i żeby móc to przejechać na spokojnie, powinienem wyjść z domu o pół godziny wcześniej. Po drodze kontrolowałem na bieżąco dystans i upływ czasu i wiedziałem, że nie dam rady dojechać do zaplanowanych miejscowości. A były to znane z serialu "Złotopolscy" - Złotopolice i Kamienica. Czyli kwadratu powiększyć się nie udało, ale za to jest okazja do powrotu w te strony.
Dziś zdjęć nie robiłem, to choć jakieś zaległe wstawię. PS. Pociąg kończy bieg na Dworcu Gdańskim, więc dopisuję kilometry z pociągu do domu.
Skoro wczoraj jeździłem wzdłuż lewego brzegu Wisły, dziś kolej przyszła na prawy. Zacząłem od Mostu Grota - Roweckiego, a skończyłem przy Pałacu w Jabłonnie. Miałem zjechać wcześniej, ale przegapiłem i wpakowałem się na odcinek gruntowy, co ciekawe, fragmentami bardzo trudny. Wyglądały te odcinki jakby je ktoś sprężynówką potraktował, ale częściowo z buta dały się pokonać. Moim dzisiejszym celem były północne kwadraty blisko Narwi, na wchód od Nowego Dworu Mazowieckiego i jeden w Pomiechówku nad Wkrą. Niestety ślad wytyczony na komputerze prowadził po takich drogach, że ledwo je było widać. Szczególnie gdy jechałem przez jakieś łąki. Najtrudniejszy odcinek terenowy liczył siedem kilometrów, a jego pokonani zajęło mi godzinę i dwadzieścia minut. Dopiero gdy znalazłem się na wale wzdłuż Narwi, mogłem normalnie jechać. Tym wałem dojechałem do Nowego Dworu, a stamtąd do Pomiechówka. Na szczęście w Pomiechówku udało się złapać pociąg do Warszawy, bo przyznam, że miałem już dość jazdy na dziś.
Przypomniałem sobie, jak źle jedzie się drogą z Truskawia do Palmir. A jak dla mnie, to wystarczyłoby po pół metra asfaltu z obu stron - a nawet ćwierć! Nie musi być przepisowa ddr, byle nie trząść się na kocich łbach, albo nie zakopywać w piachu na poboczu. Ale to by trzeba pewnie jakiś budżet obywatelski uruchomić, tylko w gminie Izabelin to nie przejdzie i nikt nie każe na oponach 25 mm tamtędy jeździć. :) A co do jazdy, to tytuł mówi wszystko, plus piękne słońce widoczne na zdjęciach i zimny wiatr ze wschodu, którego nie widać, ale dawał w kość i wyziębiał.
Nie mogłem dziś jechać rano i żeby choć przed obiadem coś pokręcić, na szybko i bez namysłu wybrałem stałą trasę na zachód. Tym razem czasu starczyło tylko na pętelkę do Borzęcina i dobrze. Gdybym dalej na zachód pojechał, to powrót by mnie jeszcze bardziej zmasakrował. Wiatr był taki, że na segmencie Stravy Strzykuły - Umiastów, poprawiłem swój rekord życiowy. A to nie byle jaki segment, bo pokonałem go już 132 razy, czyli rekord jak najbardziej znaczący. Jak widać na zrzucie ekranu, konie jeżdżą ponad 50 km/h na tym odcinku, ale mnie moja średnia 33 km/h bardzo satysfakcjonuje. A maksymalna to już w ogóle kosmos! :)
Później zajrzałem na ulicę Kowalczyka, gdzie kiedyś stały samotne trzy wieżowce, będące mieszkaniami zakładowymi. Nawet nie wiedziałem, że powstało tam tak duże osiedla liczące kilkadziesiąt budynków. Ale dwa stare efesowskie budynki stoją stoją nadal i po zmianie elewacji, nawet nie odstają od tych nowych.
Dalsza jazda, to już typowe tłuczenie kilometrów z tym, że akurat jazda Jagiellońską nie daje zbyt wiele frajdy. Zresztą można to powiedzieć o osiemdziesięciu procentach dzisiejszej trasy; duży ruch, wąskie drogi i śmieszki z kostki. A do tego wszystkiego na szutrowej drodze w Wieliszewie złapałem gumę w tylnym kole. Otwór był tak duży, że dętka nie dawała się napompować i nie mogłem sprawdzić w którym miejscu uchodzi powietrze. To ważne, by w tym miejscu poszukać w oponie ewentualnego ciała obcego i nie załatwić od razu nowej dętki, gdy się go nie wyciągnie. Ja niestety niczego w oponie nie znalazłem i z duszą na ramieniu kontynuowałem jazdę, bo kolejnej dętki już nie miałem. Na szczęście do sklepu Kamila w Nieporęcie dotarłem bez przygód, tam kupiłem dętkę i już spokojnie dojechałem do domu. To znaczy byłoby spokojnie, gdyby nie wiatr. :) O ile w tamtą stronę jechało się samo, to z powrotem mocno trzeba było się namęczyć i to z bardzo miernym efektem.
Trzeba wykorzystywać ostatnie okazje do jazdy w letnim ubiorze, a dziś pogoda pozwalała na tę październikową ekstrawagancję. Ponownie pojechałem na południe pociągiem, ale tym razem po gminy na lewym brzegu Wisły. Wysiadłem jedną stację przed Radomiem, w Lesiowie i jadąc początkowo na wschód, a potem na północ, zbierałem po kolei gminy i przy okazji też kwadraty. Dość szybko, bo po ośmiu kilometrach, wpakowałem się w leśną drogę, na piaszczystych odcinkach dla szosy nieprzejezdną. Później jeszcze kilka razy ślad ślad prowadził drogami gruntowymi; na szutrach jechałem z duszą na ramieniu w obawie o całość opon, za to na piaskach i błotach było bezpiecznie, bo pchałem. Raz wprawdzie spróbowałem przejechać kawałek, gdzie był na oko twardy, ubity piach, ale jak nie zdążyłem się wypiąć i zaliczyłem glebę, więcej nie ryzykowałem. Za to asfalty marzenie, puste i gładkie. Niemniej sporo czasu straciłem na ujebach terenowych i przez to musiałem poszukać połączenia kolejowego i w drodze powrotnej. Akurat w Chynowie trafił się pociąg prawie na styk, więc skorzystałem z tak sprzyjającej okazji i znów dałem zarobić Kolejom Mazowieckim.
Zaliczone gminy: Jastrzębia, Pionki wieś, Pionki miasto, Kozienice, Głowaczów, Grabów n.Pilicą, Magnuszew, Stromiec
Słońce za oknem nieco mnie zwiodło i sądziłem, że temperatura będzie podobna jak wczoraj i przedwczoraj. Jednak zamiast rękawków ubrałem kurtkę - trzepotkę z myślą, że jak się ociepli, to schowam ją do kieszonki i pojadę na krótko. Ale po wyjściu z domu termometr w Garminie szybko wyprowadził mnie z błędu - było 7°C i w duchu gratulowałem sobie wzięcia kurtki. Nie traciłem jednak nadziei na ocieplenie aż do chwili, gdy nadciągnęła mgła i odczuwalnie zrobiło się sporo chłodniej i całkiem nieprzyjemnie. Zawróciłem więc do domu, czego zresztą żałowałem mocno, bo jednak słońce wyszło znowu i zrobiło się cieplej. No i tak...