Nowa zabawka nazywa się Garmin 520 Plus i nazwanie go licznikiem rowerowym, nawet zaawansowanym, to tak, jakby komputer nazwać kalkulatorem. Nna klikaniu w jego przycisk i spędziłem dobre trzy godziny i nadal nie poznałem połowy jego funkcji. Albo i trzech czwartych. :) Podejrzewam ponadto, że dużo wody jeszcze w Wiśle upłynie zanim opanuję funkcje podstawowe. Narazie najbardziej irytuje mnie niemożność zrobienia pauzy, a właściwie niemożność znalezienia tej funkcji. Licznik rowerowy zatrzymuje czas gdy rower się zatrzymuje, a na garminie sekundy płyną, z czasem zamieniają się w minuty, a to przekłada się na wyliczenie średniej prędkości. Ta z licznika zawsze jest wyższa, co dla mnie ma znaczenie, przy moich trzepackich osiągach. Nie wiem też, czy jest sens wgrywania innej mapy niż ta, która jest, nie wgrywałem jeszcze tras, choć to przynajmniej wiem jak, dzięki filmowi Szajbajka, no i zapewne wielu rzeczy, których się jeszcze nawet nie domyślam. Za to dowiedziałem się, że funkcja nawigacyjna działa, bo kazałem się prowadzić do punktu startu i nawet nieźle sobie z tym poradziła. W pierwszym momencie zdziwiłem się, że ma nawet głosowe prowadzenie, choć po prawdzie było ciche i ledwo słyszalne, co złozyłem na karb słabego głośnika. Dopiero po dłuższej chwili olśniło mnie, że głos dobiega nie z kierownicy, a gdzieś z tyłu. Metodą dedukcji doszedłem, że to telefon schowany przed deszczem do kieszonki na plecach, wspomaga dżwiękowo Garmina, który sam głosu wydawać nie umie. :) Mówił do mnie po polsku, z wyjątkiem drogi rowerowej, która dla niego nazywa się "sajklingłej". O samej jeździe wiele nie ma do pisania. Jechałem bardziej po to, by zobaczyć jak działa moja nowa zabawka, nie przywiązując uwagi do trasy. Zapamiętałem jedynie, że w Pruszkowie założyłem na chwilę deszczówkę-trzepaczkę, a w Piastowie kilkakrotnie wesoło zatrąbił na mnie kierowca ciężarówki. Z wysokości swej szoferki widział po lewej stronie cyclingway z kostki i pewnie chciał mnie o niej poinformować. Jesli ktoś chciałby się podzilić praktyczną wiedzą na temat używania Garmina, bądź wskazać przydatne linki, będę wdzięczny. Aha! I jeszcze jedno. Garmin pokazał czas trasy 2:53:43, co widać na ostatnim zdjęciu. Po przesłaniu do Stravy było to już 2:43:41, Locus wskazał czas ruchu 2:46:46, a licznik rowerowy 2:38. Ktoś wie dlaczego? P.S. Z tymi kaloriami, też nie bardzo wierzę.
Pogoda wręcz wymarzona na rower, ale nie zawsze inne sprawy układają się tak, jakby się chciało. Pojechałem na zachód, ale pętelka nie sięgnęła nawet do Borzęcina.
Na wyjazd rowerowy wybrałem najgorszą porę w ciągu całego dnia. Wyruszyłem podczas lekko padającego deszczu i choć nie był zbytnio dokuczliwy, to efekt kumulacji imokrość asfaltu zrobiły swoje. Gdy dojechałem do córki pracy, by odebrać czekający na mnie przysmak prosto z podlaskich wędzarni, spodnie na dupie były już przemoczone do spodu. A skąd kulinarny prezent? Jeden z kolegów ma teściów za Białymstokiem, a tam ludzie otwarci, gościnni i życzliwi, więc obdarowują wałówką swoje dzieci, by w tej Warszawie głodu nie cierpieli. A spróbuj nie wziąć, to wiadomo co będzie. Tak więc chłopak przywozi i rozdaje, czego sami zjeść nie mogą. A że to ludzie młodzi i nie wiedzą, co dobre, to wędzona sloninka trafia zawsze do mnie. :) Pyszności wielkiej, sama w ustach się rozpływa. Kiedy wracałem z gościńcem wyszło slońce, ale w mokrych spodniach nie chciało mi sie jeździć i stądten mizerny dystans.
Do dzisiejszego wpisu załączam film z przejazdu obok muru służewieckiego, żeby udowodnić, że nie ma tam już miejsca na nowe murale. Jest dość nudny, ale można szybkość odtwarzania w ustawieniach zmienić na podwójną, to będzie szybciej. :) PS. Jak wyjeżdżałem bylo 13, a jak wracałem, to w słońcu 23 stopnie Celsjusza. Jaką temperaturę wpisać?
Dane z dwóch wyjazdów wpisuję z licznika rowerowego. Najpierw rano, krótko po mieście, a potem tytułowo. Pogoda piękna, ciepło, ale nie gorąco, dość mocny, chłodzący wiaterek. Powrót Puławską i wzdłuż muralowej galerii pod chmurką. Tutaj wstawiam kilka, więcej jest na photobikestats.
Początek jazdy był bardzo słaby. Kręciłem się bez celu i sensu po Łomiankach, gdzie odwiedziłem nieczynną przystań promową, potem terenowo nad Wisłą do mostu, na drugą stronę, kawałek wałem wzdłuż Tarchomina, znowu powrót na Bielany pod hutę i dopiero stamtąd zacząłem normalnie jechać. Na tych pierwszych czterdziestu kilometrach średnia wyszła 17,5 km/h i żeby to poprawić, trzeba było kolejne kilometry przejechać szybko. Starałem się jak mogłem, ale gdy jechałęm wzdłuż siódemki do Czosnowa, wiatr nie pozwalał na wiele. Potem, jak juz miałem trochę osłony w Kampinosie, było nieco lepiej, a najlepiej, jak wyjechałem z lasu na drogę do Leszna. Aż nawet Strava dała mi puchar za segment - 28,4 km/h. Jak na mnie to bardzo dobry wynik na tak długim dystansie. W Lesznie podobno jest jakaś kawiarnia kolarska, ale ja znowu zatrzymałem się przy sklepie i na ławeczce skonsumowałem pączki, popiłem kolą i z nowymi siłami zaatakowałem odcinek przez zachdnie wioski. Tutaj wiatr już nie pomagał, raz był przednio -, raz tylnoboczny, ale jakoś dojechałem o czasie.