Znowu pojechałem do tego niemieckiego sklepu, którego nazwy nie wymieniam, tym razem po proszek do prania. Od wczoraj sprzedają czterokilogramowy Persil za dwadzieścia pięć złotych, a ja o tym nie wiedziałem i nie kupiłem. Na szczęście zostało jeszcze trochę na dziś i udało się skorzystać z okazji cenowej. Jadąc z takim obciążeniem wybrałem najkrótszą drogę, czyli tę, którą przyjechałem. Gdy już pozbyłem się obciążenia, mogłem pojechać dalej, załatwić sobie prześwietlenie tzw. pantomogram. Moja pani dentystka poleciła pracownię przy Powstańców Wielkopolskich, a ja chciałem przetestować drogi rowerowe na Lazurowej, więc dobrze się złożyło. Przejechałem tamtędy drugi i ostatni raz. Droga jest asfaltowa, ale z odcinkami szutrowo - błotnymi, bo chyba im asfaltu zabrakło, albo praca się znudziła, do tego skrzyżowania ze światłami. Nawet jak ją już skończą, to dla mnie będzie bezużyteczna. Kiedy po rentgenie wracałem do domu zadzwoniła X.P. i powiedziała, żebym podjechał jeszcze w jedno miejsce i kupił nóż do maszynki do mięsa. Okazało się, że po wypożyczeniu wróciła niekompletna. Pokręciłem się we wskazanym w przybliżeniu miejscu, ale nie znalazłem. Dopiero Google wskazało mi sklep na Kleszczowej, ale tam pojechałem już po obiedzie. To była moja trzecia i ostatnia wycieczka tego dnia. Niestety na miejscu okazało się, że nie wiem, czy nóż ma być jedno-, czy dwustronny, więc w poniedziałek czeka mnie jeszcze jedna wizyta w tym sklepie. A teraz z innej beczki. Oglądając te rzeźby i robiąc zdjęcia z nutą nostalgii pomyślałem o RSTK działającym przy FSO. Ten skrót to Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury zrzeszające pracowników FSO. Firma organizowała pracownikom plenery malarskie i wystawy, finansowała zakup materiałów, udostępniała pomieszczenia na pracownie i je wyposażała w potrzebny sprzęt - jednym słowem, sprawowała mecenat. Poniższe rzeźby stojące na skwerku naprzeciwko d. Zakładów Metalowych im. Karola Świerczewskiego, to pozostałość Biennale Rzeźby w Metalu, które odbyło się w 1968 roku. Złom żelazny i zaplecze techniczne, zapewniły artystom Zakłady im. Kasprzaka. Teraz nie ma już ani tych, ani innych zakładów przemysłowych w Warszawie, o mecenacie nie wspominając. Robotnicza Wola, która zawsze otwierała pochód pierwszomajowy nie ma już swoich fabryk, ma za to banki, biurowce i apartamentowce. To teraz developerska Wola. Czy tak być musiało? Trzeba by zapytać doktora Mengele polskiej ekonomii - Leszka Balcerowicza.
Do wiadomego sklepu na literę L w Alei Krakowskiej przy Łopuszańskiej mam trzy kilometry. Pomyślałem sobie, że spróbuję pokonać ten dystans moim najstarszym rowerem, który od dziś zyskał nową nazwę - Primus Historicus. Tak pobieżnie będę go nazywał Prymus. Skoro już zainwestowałem w niego stówę na serwis piasty i hamulce, to trzeba to jakoś "odjeźdźić". O takiej trasie niewiele da się napisać, ale spróbuję. Jechała przede mną dziewczyna w ciemnych okularach, bynajmniej nie kolarskich, w cywilnych ciuchach i krótkich butach za kostkę na półsłupku. Jej rower, Romet Vintage, z daleka wydawał potępieńcze dźwięki, grzechotały błotniki i bagażnik, łańcuch rudy, jak nie przymierzając Tusk. Rowerzystka ta, pomykała całkiem żwawo, najpierw jezdnią, a od Bitwy Warszawskiej drogą rowerową. Jechałem w tym samym tempie za nią, na światłach staliśmy razem, ruszaliśmy też razem, ale w końcu powoli zaczęła mi odjeżdżać. Nie próbowałem jej gonić i w gruncie rzeczy ucieszyłem się, że nie jadę szosą, tylko na Prymusie. W cywilnych ciuchach i na starym rowerze, mogłem uchodzić za starszego pana, który jedzie do sklepu po zakupy. Co akurat było prawdą. Ale wy chyba wiecie, o co mi chodzi. Ze sklepu nie wracałem tą samą drogą, bo jak już wsiadłem, to zachciało mi się troszkę pokręcić, więc Łopuszańską dojechałem do Alej Jerozolimskich i wyszła jazda po małym trójkącie. Na duży trójkąt Warszawa - Piaseczno - Gassy, też przyjdzie czas. Tylko muszę Barankowi napęd zmienić, ale w zimie to chyba niedobry pomysł. Zobaczę, pomyślę jeszcze.
Dziś Warszawa bez smogu, widać dobrze oba wieżowce z Warsaw w nazwie. Nie to co w sobotę.
Witam Państwa w nowym, 2018 roku i ponieważ nie mam o czym pisać, stworzę krótkie podsumowanie ubiegłego roku. No bo jak się nie podsumuje mijającego, to jak wiadomo, nie należy zaczynać kolejnego.
Zacznę od tego, że jestem w miarę zadowolony z moich osiągnięć, a najbardziej z zaliczenia wyzwania
The Rapha #Festive500 i to na 75 miejscu wśród Polaków (na 854 uczestników), a na 6 524 miejscu w klasyfikacji generalnej ( na 83 149 uczestników). Gdybym miał wersję Premium Stravy, mógłbym pochwalić się jeszcze lepszym miejscem, ale w swojej kategorii wiekowej, a tak nie mogę tego sprawdzić.
Powodem do zadowolenia jest też roczny przebieg, który w tym roku wyniósł
12 749/11 305* km. Jest to mój najlepszy wynik odkąd jeżdżę na rowerze. Aby przejechać tyle kilometrów zrobiłem sobie 222 /217* wycieczki i spędziłem w siodełku 621/568* godzin. Jak wiedzą czytelnicy bloga, w lutym przesiadłem się na rower szosowy Triban 520 i na nim przejechałem 11 027 kilometrów. Sporym zaskoczeniem jest fakt, że nie zmieniałem ani razu łańcucha, o kasecie nie mówiąc, a to już podchodzi zdaje się pod rekordy niejakiego morsa. U mnie jednak zaczął wreszcie przeskakiwać łańcuch, więc mam powód do wymiany napędu, a co u morsa nie jest jeszcze warunkiem wystarczającym. :)
W statystykach bikestats uplasowałem się na
54/92* miejscu.
Jeździłem ze średnią prędkością
20, 51/19.83* km/h
* - wynik 2016 roku
PS. Podsumowanie wygenerowane przez veloviewer i zamieszczone w poprzednim wpisie, obejmuje tylko kilometry zarejestrowane przez Stravę. Jako że zdarzały mi się awarie sprzętowe, lub przez zapomnienie po pauzie nie włączałem rejestracji, za miarodajne i prawdziwe mogą uchodzić tylko powyższe statystyki z Bikeststs.