Dziś tylko do serwisu Samsunga na Marynarską i do księgarni na Miodową. Na Świętokrzyskiej wyścigi kolarskie na nowych drogach rowerowych, kolizje z pieszymi są nieuniknione, to tylko kwestia czasu.
Po kilku nieudanych próbach umówienia się na wspólną jazdę, dziś udało się nam z Krzyśkiem zgrać terminy i pojechaliśmy. Cel wyprawy zaproponował mój kolega, a po drodze chciał przy okazji załatwić jakąś szybką rodzinną sprawę, porozmawiać, coś zawieźć - mniejsza z tym. Dla mnie w sumie było obojętne gdzie jedziemy, a zadowolony byłem głównie z tego, że na tak dalekiej trasie nie będę musiał martwić się o nawigację, bo to tereny doskonale znane mojemu współtowarzyszowi podróży. No i oczywiście z jego towarzystwa! Ja skupiłem się na nadawaniu odpowiedniego tempa, bo czas mój był ograniczony, a kilometrów do zrobienia sporo. Najpierw pojechaliśmy, jak poprzednio, przez Piaseczno do Czachówka, a stamtąd bocznymi drogami do Chynowa. Po drodze w Sierzchowie stała sobie taka oto wieża ciśnień, z daleka wyglądająca jak makówka na polu. Dlaczego akurat w tej wiosce? nie mam pojęcia.
Bardzo jestem z dzisiejszej wycieczki zadowolony, dzięki Krzyśkowi poznałem nowe, fajne drogi, sam też na koniec jedną znalazłem. Do tego jeszcze wspólna jazda wyzwoliła ukryte pokłady energii i trasę pokonałem właściwie bez zmęczenia, ku zdziwieniu kolegi, który pod koniec już nieco narzekał na bóle mięśniowe. Ale on swoją pierwszą "setkę" zrobił ze mną dwa tygodnie temu, więc nie ma się co dziwić. Ja i tak jestem pod wrażeniem jego kondycji i szybkości, bez trudu jechał ze mną, a jak tylko chciał i przyspieszył, nie byłem w stanie się za nim utrzymać.
Nie wiedziałem gdzie dziś jechać, a nawet nie miałem specjalnie ochoty ruszać się z domu. Mam grubą i bardzo dobrą książkę do skończenia, pogoda też jakaś taka niepewna, więc zanosiło się na dzień bezrowerowy. Ale ponieważ dowiedziałem się, że mam coś tam kupić w sklepie to pomyślałem, że pojadę rowerem. A jak już się przygotowałem do jazdy, to pomyślałem, że szkoda roweru wyciągać na dwa kilometry jazdy i postanowiłem naocznie sprawdzić jak teraz wygląda centrum Warszawy. Budowa II linii metra na cztery lata zamknęła Kasprzaka, Prostą i Świetokrzyską, a wczoraj wieczorem nasza bufetowa symbolicznie odsunęła barierki zamykające. To chyba taka nowa świecka tradycja - zamiast przecinania wstęgi. Przejechałem jedną i drugą stroną i jestem mocno zdegustowany, tym co zobaczyłem. Na siłę postanowiono zrobić z tej ważnej śródmiejskiej arterii tranzytowej deptak spacerowy i teren rekreacyjny, tylko nie pomyślano, po co ludzie mają tamtędy chodzić? A po drugie: zlikwidowano zwężenie na Prostej by udrożnić te arterię, za to zablokowano jej przedłużenie, czyli Świętokrzyską, puszczając ruch po jednym pasie w każdym kierunku. Dziś w środku dniach był tam korek i ona będzie zakorkowana zawsze. A na koniec: ja jako rowerzysta mam w dupie dwa kilometry drogi rowerowej w tym miejscu, która i tak zaczyna się i kończy "nigdzie". Ale widocznie lobby "rowerzystów", którzy raz w tygodniu chcą się polansować na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie miało mocniejsze argumenty. A już jak czytam ten lewacki bełkot o "[...]to wyraźny ukłon w stronę miejskich aktywistów, którzy od lat domagają
się "miasta dla mieszkańców, nie dla samochodów". Nowa Świętokrzyska
przeczy dotychczasowemu zwyczajowi planowania centrum Warszawy, jako
miejsca opanowanego przez auta i idzie w stronę
europejskiego tworzenia
przestrzeni miejskiej, gdzie z samochody z centrów miast są powoli
wypychane
." (podkreślenie moje) to mi się chce rzygać. Więcej peanów na cześć światłych władz stolicy i kraju tu