Aparat utopiony w Zalewie i spotkanie z Księgowym
Miałem zlecenie kurierskie w Stanisławowie Drugim, kawałek za Legionowem, więc potem postanowiłem zrobić pętelkę do Zalewu i przez Nieporęt wrócić do domu. Czasu miałem nie za wiele, stąd najkrótszy, aczkolwiek nielubiany wariant jazdy ulicą Modlińską i wylotówką 61 na Augustów. Ale po kolei. Najpierw przy Moście Gdańskim zobaczyłem ten oto rower, przypięty solidnym u-lockiem do barierki, co niestety nie zapobiegło kradzieży obu kół. Współczuję właścicielowi.

Taka sytuacja, że koła podiwanili © yurek55
Potem na moście zobaczyłem pierwszy w tym roku statek wycieczkowy na Wiśle, jeszcze bez pasażerów, ale za to z motorówką policyjną przy burcie.

Biała flota przygotowuje się do sezonu © yurek55
Przed Legionowem, gdzie zaczyna sie obwodnica, jest znak z przekreślonym rowerem, pojechałem przepisowo równoległą, która potem skręca w prawo i kończy się lesie. Ale po kilkuset metrach już znowu jest asfalt i jesteśmy w Legionowie. Trudny odcinek w sporym ruchu i bez pobocza przejechałem z wiatrem tak szybko, że nawet nie zdążyłem się zestresować porządnie i do ronda dojechałem nie wiadomo kiedy. Tam już mogłem skręcić do Nieporętu, a po kilku minutach zaordynowałem sobie krótki odpoczynek w stałym miejscu przy plaży z pomostem. Najpierw zjadłem baton z ziarnami, popiłem wodą i uznałem, że zanim ruszę dalej warto sobie fotkę strzelić. A że tym razem nikogo nie było, kto mógłby to zrobić, postawiłem aparat na ławce, ustawiłem samowyzwalacz i już.

Pomost nad Zalewem - zdjęcie przedostatnie © yurek55
A drugie miało być z innej, wyższej perspektywy, więc postawiłem aparat na barierce i gdy cyknął drugi raz, podszedłem sprawdzić jak wyszło.

Ostatnia fotka i... plum! © yurek55
I prawie mi się udało, ale jak wszyscy wiedzą, prawie - robi różnicę. Gdy już wyciągałem rękę, poczułem podmuch wiatru z tyłu i choć czułem go w ręku, to nie zdążyłem złapać. Spojrzałem z góry i zobaczyłem, że w tym miejscu nie jest zbyt głęboko i dobrze go widać. Cóż było robić? Wszedłem do wody i po kilku krokach dostrzegłem go leżżcego na dnie. Z wrażenie nie czułem nawet, czy woda jest zimna, więc pewnie nie była. Potem na ławeczce wyjąłem kartę pamięci, baterię, wytarłem go z wierzchu, schowałem do plecaka i tyle w temacie aparatu. A w Nieporęcie odwiedziłem w pracy Księgowego i miałem szansę udać jakiegoś upierdliwego klienta, tak jak planowała Katana . Jej się nie udało, bo Adam ją poznał od razu, a ja musiałem się przedstawić. Poznałem też Agnieszkę, jego żonę, Kamila, szefa, pokazał mi kilka komunijnych rowerów, o czym wcześniej mu wspominałem, pogadaliśmy chwilkę o tym i owym i pojechałem. Nie chciałem zabierać czasu bo widać, że pracy mają dużo, a ja byłem już w poważnym niedoczasie i jeszcze daleka droga mnie czekała. A na domiar wszystkiego wiatr przestawał mi sprzyjać i robiło się ciężko. Do Warszawy wjechałem od strony Białołęki przejeżdżając most nad Kanałem w Kobiałce i tym razem jadąc Mechtyńską i Ostródzką, dojechałem do Centrum Targówek. Przez Bródno i Pragę dotarłem do Mostu Poniatowskiego, a tam czekała mnie miła niespodzianka. Od Stadionu stał potężny korek i mogłem sobie powyprzedzać dużo, dużo samochodów. A potem jeszcze w centrum, gdzie skręcałem w lewo na rondzie, miła pani policjantka machnęłą mi, żebym zjechał na czerwonym. Samochody na zielonym i tak stały, bo na rondzie nie mieściły, więc podziękowałem z uśmiechem i pojechałem. W domu sprawdziłem aparat i nie jest dobrze. Może jak wilgoć odparuje, to mu się poprawi?

Taka sytuacja, że koła podiwanili © yurek55
Potem na moście zobaczyłem pierwszy w tym roku statek wycieczkowy na Wiśle, jeszcze bez pasażerów, ale za to z motorówką policyjną przy burcie.

Biała flota przygotowuje się do sezonu © yurek55
Przed Legionowem, gdzie zaczyna sie obwodnica, jest znak z przekreślonym rowerem, pojechałem przepisowo równoległą, która potem skręca w prawo i kończy się lesie. Ale po kilkuset metrach już znowu jest asfalt i jesteśmy w Legionowie. Trudny odcinek w sporym ruchu i bez pobocza przejechałem z wiatrem tak szybko, że nawet nie zdążyłem się zestresować porządnie i do ronda dojechałem nie wiadomo kiedy. Tam już mogłem skręcić do Nieporętu, a po kilku minutach zaordynowałem sobie krótki odpoczynek w stałym miejscu przy plaży z pomostem. Najpierw zjadłem baton z ziarnami, popiłem wodą i uznałem, że zanim ruszę dalej warto sobie fotkę strzelić. A że tym razem nikogo nie było, kto mógłby to zrobić, postawiłem aparat na ławce, ustawiłem samowyzwalacz i już.

Pomost nad Zalewem - zdjęcie przedostatnie © yurek55
A drugie miało być z innej, wyższej perspektywy, więc postawiłem aparat na barierce i gdy cyknął drugi raz, podszedłem sprawdzić jak wyszło.

Ostatnia fotka i... plum! © yurek55
I prawie mi się udało, ale jak wszyscy wiedzą, prawie - robi różnicę. Gdy już wyciągałem rękę, poczułem podmuch wiatru z tyłu i choć czułem go w ręku, to nie zdążyłem złapać. Spojrzałem z góry i zobaczyłem, że w tym miejscu nie jest zbyt głęboko i dobrze go widać. Cóż było robić? Wszedłem do wody i po kilku krokach dostrzegłem go leżżcego na dnie. Z wrażenie nie czułem nawet, czy woda jest zimna, więc pewnie nie była. Potem na ławeczce wyjąłem kartę pamięci, baterię, wytarłem go z wierzchu, schowałem do plecaka i tyle w temacie aparatu. A w Nieporęcie odwiedziłem w pracy Księgowego i miałem szansę udać jakiegoś upierdliwego klienta, tak jak planowała Katana . Jej się nie udało, bo Adam ją poznał od razu, a ja musiałem się przedstawić. Poznałem też Agnieszkę, jego żonę, Kamila, szefa, pokazał mi kilka komunijnych rowerów, o czym wcześniej mu wspominałem, pogadaliśmy chwilkę o tym i owym i pojechałem. Nie chciałem zabierać czasu bo widać, że pracy mają dużo, a ja byłem już w poważnym niedoczasie i jeszcze daleka droga mnie czekała. A na domiar wszystkiego wiatr przestawał mi sprzyjać i robiło się ciężko. Do Warszawy wjechałem od strony Białołęki przejeżdżając most nad Kanałem w Kobiałce i tym razem jadąc Mechtyńską i Ostródzką, dojechałem do Centrum Targówek. Przez Bródno i Pragę dotarłem do Mostu Poniatowskiego, a tam czekała mnie miła niespodzianka. Od Stadionu stał potężny korek i mogłem sobie powyprzedzać dużo, dużo samochodów. A potem jeszcze w centrum, gdzie skręcałem w lewo na rondzie, miła pani policjantka machnęłą mi, żebym zjechał na czerwonym. Samochody na zielonym i tak stały, bo na rondzie nie mieściły, więc podziękowałem z uśmiechem i pojechałem. W domu sprawdziłem aparat i nie jest dobrze. Może jak wilgoć odparuje, to mu się poprawi?
- DST 71.00km
- Czas 03:23
- VAVG 20.99km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
A jakiego masz tego panasonica ? bo ja też mam panasonica dmc-fz38 i zastanawiam się jak go ze sobą wozić żeby było wygodnie i żeby się nie zepsuł.
Katana1978 - 09:56 sobota, 25 kwietnia 2015 | linkuj
Ja to miałabym stracha stawiając aparat na barierkach, zawsze oczami wyobraźni widziałam go jak zlatuje i się rozpada, albo wpada do wody tak jak twój i nigdy tak nie robiłam samojebki :).Mój aparat też coś mi zaczął szwankować, pewnie od wstrząsów bo go woziłam w torebce podsiodłowej.
Katana1978 - 21:25 czwartek, 23 kwietnia 2015 | linkuj
Komentuj