Udało się wstać rano i przed śniadaniem te trochę kilometrów zrobić. Pomimo wczesnej godziny na Gassach dużo szoszonów i rowerzystów. Ci pierwsi cisną w grupach, grupkach i solo, drudzy turystycznie podziwiają piękne okoliczności przyrody. Czyli jak w każdy pogodny weekend.
Jakoś tak w czerwcu wyszło, że nawet tysiąca kilometrów nie przejechałem i tylko to zmusiło mnie do aż tak wczesnego wstania i dokręcenia. Nie miałem czasu na więcej, a zresztą brakowało tylko dziesięć kilometrów, więc pokręciłem się troszkę po pustych ulicach i zaliczyłem kilka kwadracików. No tak żeby był jakiś pożytek z tego krótkiego dystansu. :)
Dziś jazda przed śniadaniem, więc stałą trasą na Gassy i powrót przez Konstancin, Powsin i Ursynów. Rano temperatura jeszcze przyzwoita i jechało się całkiem przyjemnie. Udało się też pozbierać trochę kwadracików jeżdżąc po zaplanowanej trasie i według wskazań nawigacji. Resztę dnia spędziłem na działce.
Jak to zwykle bywa w niedzielny poranek udałem się na Gassy. Jak poranek, to i nazwa ulicy Poranek w Powsinie musi być, prawda? No i fotka z mostu na Jeziorce w Obórkach, też obowiązkowo. Po zrealizowaniu tych dwóch punktów programu, wróciłem do domu na śniadanie. Trzy potężne ustawki kolarskie pomknęły w stronę Góry Kalwarii, a pojedynczych, podwójnych i kilkuosobowych, nie zliczę.
Obudziłem się na tyle wcześnie, że czasu przed śniadaniem wystarczyło na dłuższą trasę niż zwykle w niedzielny poranek. Wybrałem znów trasę na Gassy, bo nie warto wyważać otwartych drzwi, no i człowiek choć otrze się o wielki, kolarski świat. ;) Pomimo wczesnej godziny kolarzy było nadspodziewanie wielu, no i rzecz jasna wszyscy jechali szybciej niż ja. :) Ale o tym to już wszyscy wiedzą. Z Gassów odbiłem na Piaseczno, a potem przez Lesznowolę, Laszczki i Janki przedostałem się na drogę techniczną wzdłuż ekspresowej E67. Tam też z daleka zobaczyłem czarny dym i kilkoro gapiów na rowerach. Palił się kawałek dachu na budynku, który wziąłem za magazyn, ale TVN Warszawa napisał, że to warsztat. Być może, ale godzinę zdarzenia (10:20) i liczbę jednostek straży pożarnej (8) podali nieprawdziwą, więc nie wiem...
Kilka dni przerwy związane z krótkim wyjazdem na działkę - tak krótkim, że nie warto było brać roweru. No ale dziś już sobie odmówić nie mogłem i raniutko wybrałem się na Gassy. Ludzi na rowerach pomimo wczesnej pory już sporo, głównie w grupkach i na szosach. Nie na darmo okolica zyskała miano mekki warszawskich szosowców, zamiennie z Republiką Rowerową Gassy. O sprzęcie jadących nie będę się wypowiadał, gdyż wyprzedzali mnie zbyt szybko bym zdążył się przyjrzeć. :) Ale o machnięciu ręką, czy rzuceniu "cześć" nie zapominali, a przynajmniej bardzo znacząca ich większość. Niby niewiele, a jednak coś.
Niedzielna przejażdżka poranna po pustych ulicach warszawskich, a potem po drogach republiki rowerowej. Na tych drugich spotkałem więcej rowerów niż w mieści samochodów. :) Jechało się dobrze, a śniadanie smakowało wyśmienicie. Więcej nie ma co pisać, bo o czym? Że mnie wszyscy jak jeden mąż - i jedna żona - wyprzedzali? Standard. Przywykłem.
No i dla odmiany nie ma dziś zdjęcia z mostku na Jeziorce, ani przystani promowej.
Klasyczny wczesnoporanny wyjazd niedzielny dla zaostrzenia apetytu przed śniadaniem. Ulice miasta jeszcze puste, choć w okolicach Al. Niepodległości sporo policji, zabezpieczającej trasę Mokotowskiego Biegu SGH. Ja chciałem sprawdzić postęp prac na Goworka, Spacerowej i Gagarina, w związku z budową linii tramwajowej i przebudową tych ulic. Mignęła mi gdzieś ostatnio informacja, że puścili próbny przejazd tramwaju i pomyślałem, że można już będzie tamtędy zjechać. Faktycznie przejazd dla roweru jest możliwy, ale jeszcze trzeba uważać, bo nadal pracują - i to nawet w niedzielę!
Dalej trasa wiodła do Wilanowa i ulicą Vogla na Gassy. Do samej przystani nie dojechałem, zadowalając się mostem w Obórkach i przez Powsin i Ursynów wróciłem do domu na śniadanie.
Wczorajszy deszcz skutecznie uniemożliwił mi realizację planów rowerowych, a wybierałem się znowu na południowy wschód. Tym razem chciałem wracać na kołach, a w tamtą stronę, do Warki, jechać pociągiem. Narysowana trasa się nie zmarnuje, zostanie wykorzystana przy bardziej sprzyjających warunkach pogodowych. A te są jak na trzecią dekadę kwietnia iście zimowe. Wprawdzie w Warszawie śniegu jeszcze nie ma, ale temperatura oscyluje blisko zera i - przynajmniej mnie - ręce marzną jak w środku zimy. Z tego powodu oraz kropiącego deszczu, zrezygnowałem z pięćdziesiątki przed śniadaniem i zamiast dojechać do mostu na Jeziorce w Obórkach, już w Wilanowie skręciłem na Ursynów i wróciłem do domu. Ubrany byłem stosownie do zimowej pogody i nie było mi zimno, ale w deszczu staram się nie jeździć, jak nie muszę. A do tego, ponieważ dłonie marzną mi niezależnie od grubości rękawiczek, decyzja o powrocie przyszła mi tym łatwiej. PS. Aby nie być gołosłownym w kwestii zimy, zamieszczam jako pierwsze, wczorajsze zdjęcie mojej córki z wycieczki na Szrenicę w Karkonoszach.
W pogoni za kwadracikami znów zaniosło mnie na prawy brzeg Wisły. Tym razem zjeżdżając Agrykolą wyhamowałem koło króla Sobieskiego na koniu, by zrobić zdjęcie z mostku dla Pałacu na Wodzie. ;) Wszyscy turyści cykają tam fotki, a ja nigdy się nie zatrzymuję.
Bazylika Mniejsza na Kawęczyńskiej, czyli Parafia Najświętszego Serca Jezusowego. https://bazylika.salezjanie.pl/historia/. To ją widać z okna pociągu, dojeżdżając do dworca Warszawa Wschodnia.
Młodzi wodniacy z klubu wioślarskiego spuszczają łódkę na wodę. W zeszłym tygodniu też widziałem ich na treningu. Jestem świeżo po obejrzeniu na Amazonie "Ósemki ze sternikiem" w reżyserii Georga Clooneya, tym większy mój szacunek dla ich pasji. No i moje nieustające zdumienie, że są jeszcze nastolatkowie, którym się chce. A film polecam. Mnie zacghęcił do obejrzenia ten oto fragment recenzji pióra red. Piotra Goćka: "Ale ten staroświecki i przewidywalny - ktoś powie banalny - film dostarcza widzowi zaskakująco wiele przyjemności, co już jest dowodem na to, jak zwyrodniała współczesna kinowa rozrywka."