Założyć folię na wyświetlacz i kupić opony w Decathlonie. Zostałem wierny Michelinowi, ale tym razem model Dynamic Sport i szerokość 23 mm. Nigdy na tak wąskich nie jeździłem, zobaczymy jak to będzie.
Przedłużony weekend na działce wykorzystałem do krótkiego wyjazdu po kwadraty w okolicy Nowego Miasta. Wiatr wiał jak zły, a ja na działkowym Wheelerze czułem się tak, jakbym ciągnął wóz z węglem. Dlatego w drodze powrotnej zatrzymywałem się przy wszystkich przydrożnych obiektach sakralnych i robiłem zdjęcia. Max square: 54x54 Max cluster: 3438 (+3) Total tiles: 6369 (+3)
Na rower wyszedłem z samego rana, bo później jechaliśmy na działkę, no i o siódmej było przyjemne osiemnaście stopni. Trasa to tradycyjny niedzielny trójkąt przedśniadaniowy Piaseczno - Gassy - Warszawa. Na Żwirowej wzdłuż lotniska maszyny zrywały asfalt i aż mi się wierzyć nie chce, że wreszcie CAŁA ulica zyska nową nawierzchnię. Od lat jeżdżę tamtędy po straszliwych wertepach i straciłem nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. No, zobaczymy.
A po terenie powiatu piaseczyńskiego przebiega dziś wyścig kolarski dla amatorów na dystansie 200km. Kolarzy nie spotkałem, ale strażaków zabezpieczających trasę i owszem. Ciekawe kto wygrał.
Pojechałem na Białołękę umówić termin oddania samochodu na przegląd, a po drodze wstąpiłem na Cmentarz Bródnowski do mamy, zrobić troszkę porządku. Jak już wszystko miałem załatwione postanowiłem zobaczyć Zalew Zegrzyński i wrócić zachodnią stroną Kanału Żerańskiego. Przy okazji zajrzałem do Cyklisty, gdzie pracuje nasz Księgowy, ale Adam rozchorował się po tej swojej Legionowskiej Katordze, więc sam szef interesu, Kamil, zajrzał do mojej przedniej przerzutki i błyskawicznie uporał się z problemem. Do Warszawy wróciłem przez Płudy, Henryków i Białołękę Dworską. Kolano próbę zniosło zadowalająco.
Celem dzisiejszej jazdy było Piaseczno, ale jak widać po śladzie, trasa doń wiodła mocno na okrągło. Odwiedziłem m.in. ulubioną drogę wzdłuż Raszynki w Michałowicach, Chińskie Centrum Targowe w Wólce Kosowskiej i Cmentarz Południowy w Antoninowie. Z zewnątrz wydaje się, że większość pochówków to najbardziej budżetowe opcje, zapewne dokonywane na koszt gminy. A w Piasecznie czekał na mnie rower ze złamaną klamką hamulca. Myślałem, że uda mi się ją wymienić, ale niestety poległem na tej czynności. Może gdybym miał więcej czasu i na spokojnie robił to w domu, to znalazłbym rozwiązanie, ale dziś po godzinie się poddałem. W ogóle ten dzisiejszy dzień był jakiś niefajny, Z wyjątkiem początku, który był całkiem spoko, jechało się źle i ciężko. Kolano, które odzywało się dotąd tylko na schodach, postanowiło dać znać o sobie i podczas kręcenia pedałami. Wracając do domu rozważałem nawet przez chwilę, by te ostatnie dwadzieścia kilometrów przejechać pociągiem. Ale gdy okazało się, że musiałbym czekać dwadzieścia minut, uznałem to za znak - i jednak wybrałem rower.
A kolano może domaga się odpoczynku? Od niedzieli przejechałem ponad 420 kilometrów.
Kolega Krzysztof, od lat mieszkający w Cleveland, ale odwiedzający Polskę w każde wakacje zadzwonił i umówiliśmy się na wspólną przejażdżkę. Ostatni raz jeździliśmy razem siedem lat temu, bo Krzysiek ma kuzyna sakwiarza i z nim robi wakacyjne wyprawy rowerowe po Polsce. A ze mną tylko takie krótkie pojeżdżawki i pogaduchy w trakcie. Trasę w mieście układaliśmy w trakcie, zgodnie z jego sugestiami i tym, co chciał zobaczyć i odwiedzić, a potem pojechaliśmy na Gassy. Do Góry Kawiarni nie chciało mi się jechać, zresztą za dużo czasu zmitrężyliśmy na postoje, ale zatrzymaliśmy się na popas w kawiarni Full Gassy w Czernidłach. To też inicjatywa kolarsko-gastronimiczna Maćka Grubiaka z lodami, ciastkami, kawą i wszystkim, co potrzeba spragnionym rowerzystom. Po przedostaniu się promem na drugi brzeg Wisły zawróciliśmy w stronę Warszawy i przez Otwock, a potem wzdłuż torów do Falenicy, a dalej Mozaikową i Mrówczą. Następnie na naszej drodze było Międzylesie, postój przy ulicznej pompie w Zerzeniu, wał Miedzeszyński i Most Łazienkowski.
Niemal na zakończenie naszej podróży, na Nowowiejskiej, przednie koło wpadło mi w szynę i zaliczyłem glebę. Samo oczywiście nie wpadło, to ja musiałem skręcić, żeby nie wpaść na wyjeżdżający tyłem z miejsca postojowego samochód. Szlif na łokciu i kolanie to naturalne następstwo takiego zdarzenia, a rozmiary zależą od prędkości. Dziś była niewielka, więc i kontuzja błaha i nie przeszkodzi w jeżdżeniu.
Zaplanowałem trasę z myślą, że zaliczę dosłownie kilka kwadratów i to powoli powiększyć niebieski kwadrat. Kierunek podobny do wczorajszego i początek też, bo w Wieliszewie, ale dziś w kierunku Wyszkowa jechałem objeżdżając Zalew od południa, przez Stare Załubice, Kuligów i Lucynów. Do samego Wyszkowa dojeżdżać nie miałem potrzeby, tylko wschodnim skrajem niebieskiego ruszyłem w drogę powrotną na południe. Niestety znów okazało się, że ślad poprowadził mnie po leśnych szutrach, co dla szosowych opon jest dużym wyzwaniem. Zawsze z duszą na ramieniu jadę po ostrych kamieniach, bo nie mam opony zapasowej i rozerwanie jej w dzikiej głuszy załatwia mnie na amen. Ale i tym razem się udało. Nie udało się za to, zaliczyć ważnych i brakujących kwadratów i choć nie z mojej winy, to niedosyt jest duży. Po prostu w pewnym momencie w lesie, na mojej drodze pojawił się ogrodzony zakład z napisem: Centralna Stacja Kontroli Emisji Radiowych. Nie wiem jakim cudem planner trasy zobaczył tam drogę, ja jej nie zobaczyłem i musiałem zawrócić. Na zrzucie ekranowym to miejsce z dwoma żółtymi kwadratami. Upał dokuczał bardzo, wody jak zwykle zabrakło, zmęczenie duże. Dobrze, że w klimatyzowanym pociągu mogłem zażyć trochę wytchnienia.
PS. Dodaję kilometry dojazdu na stację Rakowiec i z metra Rondo Daszyńskiego.
Max square: 54x54 Max cluster: 3435 (+11) Total tiles: 6366 (+3)
Tym razem wybrałem przejazd kombinowany i do Zegrza Południowego dojechałem Szybką Koleją Miejską (SKM) numer 4. Stamtąd już w siodle udałem się na północ do Serocka i Wierzbicy, by tam przekroczyć Narew wpadającą w tym miejscu do Zalewu Zegrzyńskiego. Od Wierzbicy zaczyna się też najdłuższy prosty odcinek drogi krajowej 62, liczący sobie dwadzieścia sześć kilometrów. Do samego Wyszkowa nie ma nawet najmniejszego zakrętu, a co gorsze, najmniejszego nawet pobocza. Do tego ruch jest duży, a ciężarówki pędzą na złamanie karku. Zawsze z wielką niechęcią tamtędy jeżdżę, na szczęście dziś miałem do przejechania tylko dziesięć kilometrów i po nowe kwadraty skręciłem na północ. Zbierałem je jadąc z grubsza równolegle i choć miałem kilka odcinków szutrowych i jeden mocno piaszczysty, w końcu dojechałem do Wyszkowa. Stamtąd zacząłem właściwy powrót do Warszawy i tylko w jednym miejscu zrobiłem postój na uzupełnienie bidonów. O wodę poprosiłem faceta we wsi Chajęty i okazało się, że trafiłem na miłych Warszawiaków, którzy wynieśli mi wodą z butli półtoralitrowej i uraczyli opowieścią, że dookoła mieszkają sami mieszkańcy Warszawy. Miejscowi nazywają tę część wsi Kolonią Warszawską. :) W Radzyminie, przed Urzędem Miejskim zmoczyłem czapeczkę w fontannie, cyknąłem Kościuszce fotkę i rozpocząłem ostatni etap. Ten fragment drogi, do Marek i dalej, jest trudny psychicznie do przejechania z uwagi na duży ruch samochodowy, ale od Zacisza zaczynają się drogi rowerowe i da się przeżyć.
Max square: 54x54 Max cluster: 3424 (+19) Total tiles: 6363 (+13)
Udało się wstać rano i przed śniadaniem te trochę kilometrów zrobić. Pomimo wczesnej godziny na Gassach dużo szoszonów i rowerzystów. Ci pierwsi cisną w grupach, grupkach i solo, drudzy turystycznie podziwiają piękne okoliczności przyrody. Czyli jak w każdy pogodny weekend.