Tym razem tytułowy sznur samochodów był dla mnie. Najpierw jazda krajową siódemką aż za Tarczyn, czyli dobre dwadzieścia kilometrów, potem osiem kilometrów osławioną pięćdziesiątką prawie do Mszczonowa i końcowe pięćdziesiąt kilometrów drogą wojewódzką 719. Ale w chyba ramach zadośćuczynienia, w wioskach zapomnianych przez Boga i ludzi, gładkie i puste asfalty. Aż dziw bierze, że w takich dziurach powstają tak dobre drogi. Najgorzej wspominam odcinek z Żyradowa, bo tam niestety znaki zakazu, wyganiają rowerzystów na wyboistą i dziurawą śmieszką z kostki. No ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi... co się nie lubi.:)
Piękna pogoda zachęcała do dłuższej trasy, a ja miałem już dawno narysowaną trasę w okolicach Mszczonowa, po kwadraty rzecz jasna. Dobrze się złożyło, bo wiało z zachodu dość mocno, a droga do domu wypadała mniej więcej z wiatrem. Tak więc pierwszy etap, do Żyrardowa pokonałem pociągiem i stamtąd rozpocząłem drogę powrotną. Drogi w przeważającej większości miłe, sympatyczne i puste, z wyjątkiem kilku kilometrów sławetną "pięćdziesiątką". Końcówka serwisówkami wzdłuż S8 bardzo szybka, chwilami na płaskim przekraczałem 40 km/h. Strava nagrodziła mnie za to 13 pucharkami za rekordy życiowe na segmentach. Tutaj o wypadku na S8
Dziś już pojechałem jakoś tak normalniej. Nigdzie nie przystawałem, niczego nie oglądałem tylko po prostu jechałem. A że trasa dobrze znana, wielokrotnie przejechana, to i wynik lepszy niż zwykle. W Borzęcinie kończą już przebudowę drogi prowadzącej do Mariewa, nie wiem, czy nie szykują tam drogi rowerowej. Zupełnie niepotrzebnie, bo ruch jest niewielki i można spokojnie tam jeździć po jezdni. No ale jak są pieniądze na infrastrukturę rowerową, to trzeba je wydać. Czy jest sens, czy go nie ma. Całkiem jak w socjalizmie.
Pomyślałem sobie, że dawno nie jeździłem w towarzystwie i dziś pojechałem do Piaseczna, do takiej jednej, co już wróciła z rozpoczęcia roku szkolnego. Jej młodsza siostra była w przedszkolu, co nie jest bez znaczenia dla sprawy, gdyż inaczej tak jawna niesprawiedliwość zostałaby oprotestowana dość donośnie. Przedtem zajrzałem do kilku rowerowych w poszukiwaniu kasku, ale bez sukcesu. Po sezonie wybór jest niewielki, a przynajmniej w założonym budżecie, bo w Airbiku pewnie bym coś wybrał. Niestety cena tysiąc dwieście, a nawet osiemset złotych, jest dla mnie nie do zaakceptowania. Były też tańsze, np. za pięćset złotych, ale też nie zyskały mojego uznania.
Tak sobie jadąc niespiesznie i zwiedzając kolejne sklepy dotarłem do celu i zabrałem swoją niespełnioną rowerzystkę na przejażdżkę. Zrobiliśmy razem szesnaście kilometrów, co zostało z dumą oznajmione wszystkim wszem i wobec jako życiowy rekord, a ja mogłem spokojnie wracać.
PS.
Kask kupiłem wieczorem za trzecim podejściem w sklepie GoSport w BlueCity. To znaczy dwa razy już go oglądałem i przymierzałem, ale potrzebowałem impulsu i dziś dał mi go mój osobisty doradca. A na dodatek przy płaceniu okazało się, że rabat wyniósł czterdzieści pięć procent! Tym sposobem mam Alpine Fedaia w cenie Krossa. takie zakupy to ja lubię. :)